Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Spór o przyszłość Unii

Treść

Konflikt w sprawie budżetu Unii Europejskiej nasila walkę o jej kształt

Coraz bardziej palący staje się problem uchwalenia unijnego budżetu na lata 2007-2013. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Josep Borrell zaapelował we wtorek, aby nie czekając na wyjście z impasu w sprawie długoterminowego planu budżetowego, najpóźniej w styczniu przyszłego roku rozpocząć prace nad budżetem UE na 2007 rok.
Borrell uważa, że jeśli kierującej do końca grudnia pracami UE Wielkiej Brytanii nie uda się doprowadzić do porozumienia budżetowego na lata 2007-2013, to "nikłe są szanse, by Austrii (która przejmie przewodnictwo po Brytyjczykach) udało się je osiągnąć do marca". Tymczasem - jak podkreślił Borrell - budżet na 2007 rok powinien być znany najpóźniej w marcu 2006 r., co oznacza, że negocjacje w tej sprawie należałoby rozpocząć najpóźniej w styczniu.
Borrell uważa, że krajom członkowskim łatwiej będzie dojść do porozumienia w sprawie budżetu rocznego niż wieloletniego. Jak tłumaczył rzecznik Parlamentu Europejskiego Jaume Duch, pomysł Borrella miałby być alternatywnym rozwiązaniem dla tzw. prowizorium budżetowego, przewidzianego w traktacie UE w sytuacji, kiedy Unia nie dysponuje wieloletnim planem budżetowym (art. 272 traktatu UE). Prowizorium budżetowe opierałoby się na budżecie z roku poprzedniego, czyli 2006.

Nierozwiązany problem
W czerwcu przywódcy państw członkowskich nie porozumieli się na szczycie w Brukseli w sprawie planu budżetowego UE na lata 2007-2013. Wielka Brytania, od której zażądano rezygnacji z rabatu, jaki ma przy wpłacie swojej składki do unijnego budżetu, zablokowała przygotowany przez ówczesne luksemburskie przewodnictwo projekt budżetu.
Wielka Brytania, która od 1 lipca sprawuje półroczne przewodnictwo w UE, uzależnia faktyczne zwiększenie swojej składki od redukcji dotacji rolnych, które zgodnie z porozumieniem z 2002 r. mają jeszcze obowiązywać aż do 2013 r., głównie w interesie francuskiego rolnictwa. Premier Tony Blair domaga się radykalnej reformy unijnej polityki rolnej i przeznaczania większych sum na badania naukowe oraz szkolnictwo. Jego zdaniem, należy tego dokonać w imię "przyszłości Europy", a dotychczasowe ogromne wydatki na rolnictwo, pochłaniające 45 proc. unijnego budżetu, ocenia jako "przestarzałe koszty".
Chociaż w długofalowej perspektywie spełnienie brytyjskich propozycji przyniosłoby korzyść UE, to jednak prezydent Francji Jacques Chirac ostro skrytykował postawę Wielkiej Brytanii i oskarżył ją o spowodowanie kryzysu. Francja, która otrzymuje dla swojego rolnictwa 21 proc. całego budżetu UE, w tym 29 proc. brytyjskiej składki, zgadza się na ewentualną dyskusję nad polityką rolną, ale dopiero po 2013 r. W opinii doradców Jacques'a Chiraca, Wspólna Polityka Rolna "kosztuje, ale są to dobrze ulokowane pieniądze".

Moralny szantaż Chiraca
Chirac, zdradzając swoją kryptolewicowość, ucieka się także do moralnego szantażu. Broniąc francuskiego egoizmu, stwierdził on, że "polityka rolna jest strategiczną grą o przyszłość". Próbując wzbudzić u Brytyjczyków poczucie winy, prezydent Francji pyta retorycznie: "W jaki sposób wyżywimy światową populację, będącą w okresie pełnego rozwoju?". Mylnie sugeruje on w ten sposób, że hojnie subsydiując unijne rolnictwo, wspiera się jednocześnie walkę z głodem na innych kontynentach. Jednocześnie Chirac nie przyjmuje do wiadomości faktu, że subsydiowanie rolnictwa, m.in. przez Unię Europejską, istotnie przyczyniło się do upadku rolnictwa w biednych państwach Trzeciego Świata. W ten sposób Francja, która broni subsydiów, wyniszcza te kraje i prowokuje ubóstwo ich mieszkańców.
Francuski prezydent twierdzi ponadto, że zaproponowana przez Brytyjczyków reforma uderzy w całą branżę żywieniową, "w której zatrudnionych jest miliony osób". I chyba w tym właśnie stwierdzeniu trzeba doszukiwać się przyczyn francuskiego oporu przed zmianą unijnej polityki rolnej. Bowiem radykalny spadek dotacji dla francuskiego rolnictwa oznaczałby bankructwo tysięcy farm i zwiększenie w szybkim tempie i tak już wielkiego, ponad 2-milionowego, bezrobocia. Wyniszczana eksperymentami neomarksistowskich ideologów francuska gospodarka przy śladowym wzroście gospodarczym nie byłaby w żaden sposób zdolna wchłonąć tysięcy bezrobotnych rolników. Zadłużenie kraju i ogromne wydatki budżetowe nie dają też rządzącym obecnie we Francji lewicowym dogmatykom żadnego pola manewru w celu złagodzenia ewentualnych skutków tego zjawiska.
W obronie swojej wykolejonej polityki Jacques Chirac posunął się tak daleko, że wbrew swojemu zwyczajowi powołał się na przykład Stanów Zjednoczonych, które zdecydowały się na subsydiowanie rolnictwa. "Zapomniał" przy tym dodać, że Waszyngton zdecydował się na ten krok ze względu na nieustępliwość Brukseli w kwestii rezygnacji z subsydiów rolnych.

Socjalizm podszyty szowinizmem
Zatargu francusko-brytyjskiego nie można jednak sprowadzać jedynie do kwestii księgowych wydatków. W istocie chodzi o istniejący w Unii konflikt między zwolennikami tzw. europejskiego modelu socjalnego i ich przeciwnikami opowiadającymi się za liberalną tendencją anglosaską. Jacques Chirac, który zawsze bronił francuskiego modelu opiekuńczego państwa, tym bardziej go broni, że francuskie "nie" dla unijnej konstytucji wynikało z obawy większości francuskiego społeczeństwa przed "ultraliberalnymi" tendencjami w UE. Obawy te wyrazili nie tylko zwolennicy lewicy, ale także część centrystów i postrzegane jako prawicowe partie de Villiersa i Le Pena. Stąd nagłośnione rzekome zagrożenie polskiego hydraulika czy też estońskiego murarza.
Jacques Chirac, który chce być postrzegany jako prezydent większości, tym mocniej atakuje, zwłaszcza na użytek wewnętrznej polityki, stanowisko Wielkiej Brytanii, fałszywie ukazując je jako przykład rozkiełznanego liberalizmu. Tego typu twierdzenia bardzo łatwo wpadają w ucho przeciętnego Francuza, który postrzega Anglię jako odwieczną przeciwniczkę Francji, a obecnie - w dodatku sojusznika USA, kraju szczególnie nielubianego nad Sekwaną. Termin "liberalizm", nawet gdyby oznaczał tylko prywatyzację niewydajnych ekonomicznie czy też zbankrutowanych państwowych przedsiębiorstw, jest zawsze nad Sekwaną poprzedzony epitetem "skrajny". Coś, co jest opatrzone taką etykietką, rodzi u zepsutych światopoglądowym liberalizmem i marksistowskim dogmatyzmem Francuzów jak najgorsze skojarzenia.

Żerowanie na niskich instynktach
Na tych lękach żeruje wielu francuskich polityków. Jest to tym łatwiejsze, że zideologizowane szkolnictwo robi często wodę z mózgu swoim uczniom, wpajając im przekonanie o wyższości francuskiego laickiego modelu, wspartego opiekuńczą ręką państwa nad dominującym w krajach anglosaskich modelem wolnorynkowym. Również Jacques Chirac nie wychodzi poza ten schemat myślenia. Stara się za wszelką cenę go obronić, twierdząc, że w sytuacji, kiedy we Francji bezrobocie wynosi 10 proc., a w Wielkiej Brytanii 5 proc., Francja tym bardziej będzie czuwać, by "socjalne wymogi stanowiły sedno wszelkiej polityki".
Podobnie jak niemal cała francuska klasa polityczna, także on utwierdza obywateli w przekonaniu, że niskie bezrobocie zawsze wiąże się z wyzyskiem i nędzą. Można na tej podstawie dojść do paradoksalnego oraz groteskowego wniosku, że miliony bezrobotnych są świadectwem nie choroby gospodarki, lecz dobrobytu - na szczodrą opiekę stać tylko bogate państwa.

Marzenie ściętej głowy
W obronie tego "światłego i najlepszego" modelu Chirac zażyczył sobie zwołania konferencji tzw. eurogrupy, której zasadniczą rolą ma być "zdynamizowanie ekonomicznej polityki europejskiej". Owa eurogrupa miałaby być "pragmatyczną koalicją państw w takich dziedzinach jak przemysł, badania naukowe, nowe źródła finansowania i rozwoju". Zdaniem prezydenta Francji, celem utworzenia eurogrupy nie jest konfrontacja z Wielką Brytanią, ale "marsz naprzód", z życzącymi sobie tego partnerami, by "postawić wykolejoną Europę na szyny".
Program Chiraca, w kontekście systematycznego spadku jego popularności w kraju i w kontekście dominujących polityczno-ekonomicznych tendencji w Europie, wydaje się marzeniem ściętej głowy. Tym bardziej zadziwiające jest, iż na Chiracu nie robią najmniejszego wrażenia takie fakty, że to w Wielkiej Brytanii jest niskie bezrobocie, a nie we Francji, i że to właśnie po drugiej stronie kanału La Manche jest przyzwoity wzrost gospodarczy, a nie w balansującej na granicy recesji Francji. Francuscy politycy wydają się wyznawać zasadę, że jeśli jakieś fakty jawnie przeczą słuszności francuskiej drogi, tym gorzej dla tych faktów.
Zamiast więc naśladować brytyjski model, aby poprawić stan gospodarki, a co za tym idzie - stan publicznych finansów, francuski establishment, który pogrążył już Francję w neomarksistowskim bagnie, chce poprzez eurogrupę to samo uczynić z innymi państwami. Tylko rujnując inne kraje, socjaliści znad Sekwany mogą sprawić, że kraj ten nie pozostanie w ogonie europejskiej czołówki. Zamiast więc wspierać wolną konkurencję i inicjatywę obywateli, wolą bronić subsydiów i generować coraz większe bezrobocie.
Chociaż na dłuższą metę jest to nie do utrzymania, ani Chirac, ani jakikolwiek liczący się francuski polityk nie ma odwagi przedstawić Francuzom bolesnej prawdy, że nie można bezkarnie żyć w systemie zinstytucjonalizowanej kradzieży, jakim jest socjalizm. A im dłużej będą żyć w ekonomicznym zakłamaniu, tym wyższą cenę francuskie społeczeństwo będzie musiało za to zapłacić.
Franciszek L. Ćwik

"Nasz Dziennik" 1-2 października 2005

Autor: mj