Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Spór o kompetencje

Treść

Konstytucja stanowi, że rząd i prezydent współdziałają w polityce zagranicznej. Niestety, okazuje się, iż premier Donald Tusk i prezydent Lech Kaczyński odmiennie rozumieją pojęcie współpracy. Szef rządu bez ogródek wskazał głowie państwa miejsce w szeregu, mówiąc, że za politykę zagraniczną odpowiada on, a prezydent tylko reprezentuje państwo. W odpowiedzi prezydent, broniąc swojej pozycji, chce sprawę kompetencji w polityce zagranicznej przekazać do rozstrzygnięcia Trybunałowi Konstytucyjnemu.



To sytuacja, która, powiedzmy otwarcie, nie powinna mieć miejsca. Dziwić powinno przede wszystkim to, że o tak ważnej decyzji rządu, jak odblokowanie negocjacji z Rosją w sprawie przystąpienia tego kraju do OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) Lech Kaczyński dowiedział się z gazet. Czy w ten sposób premier chciał upokorzyć prezydenta? Pokazać mu, że on teraz rządzi?
A przecież tak wiele o woli współpracy w kwestiach zagranicznych Donald Tusk mówił podczas swojego exposé. Zapewniał o kontynuowaniu najważniejszych elementów polityki zagranicznej poprzedniego rządu, choć nie ukrywał też chęci pokazania "nowego otwarcia". Jednak parę dni po exposé zaprzeczył własnym słowom. Oczywiście, można bronić premiera, mówiąc, że Konstytucja nie nakazuje mu informowania prezydenta o wszystkim, ale o najbardziej kluczowych kwestiach. Jednak polityka wobec Rosji to nie jakaś błaha sprawa. To była, jest i będzie jedna z najważniejszych kwestii w naszej polityce zagranicznej. Jeśli więc nie jest to temat do konsultacji z prezydentem, to jaki na to zasługuje?
Niewątpliwie w obecnym stanie prawnym bardzo trudno jest precyzyjnie rozgraniczyć kompetencje rządu i prezydenta w kwestiach polityki zagranicznej i raczej nie poradzi sobie z tym także Trybunał. Bo do jakiego momentu prezydent może uczestniczyć w pracach dyplomatycznych, a kiedy rząd nie musi się z nim konsultować? Kiedy za granicę powinien jechać szef rządu, a kiedy głowa państwa?
Żeby nie było już żadnych niejasności, należałoby albo wprowadzić ustrój prezydencki, wtedy prezydent będzie kierować rządem i za wszystko odpowiadać, albo z prezydenta zrobimy tylko symboliczny urząd bez realnych kompetencji, oddając pełnię władzy w ręce premiera. Wymagałoby to jednak zmiany Konstytucji. Teraz rząd musi się liczyć ze zdaniem prezydenta, ale z drugiej strony nie jest na pewno skazany na jego dyktat. Współdziałanie jest niezbędne, ale to sami politycy powinni określić skalę i zakres współpracy. Na pewno premier nie pozwoli prezydentowi na tyle, na ile pozwalał Lechowi Kaczyńskiemu brat, ale też nie może pójść w drugą skrajność i od wszystkiego go odsuwać.
Tusk chce korygować kierunki dyplomatycznej aktywności Polski i prezydent w tych kwestiach będzie na pewno ostro recenzował rząd, bo utożsamia się z polityką zagraniczną prowadzoną przez poprzednie dwa lata, którą w znacznym stopniu sam kreował. Trudno go będzie teraz zmusić do tego, aby na tym polu wyraźnie ograniczył swoją działalność.
Niestety, napięcia w polityce zagranicznej, różnice zdań czy konflikty będą nam tylko szkodzić. Jeśli Polska nie będzie mówiła jednym głosem, to będzie nieskuteczna na arenie międzynarodowej. Przecież każdy kraj, obojętnie czy to będzie Rosja, Niemcy, czy USA, dla własnych interesów będzie wykorzystywał tę naszą słabość, brak zgody, wygrywając spory między Pałacem Prezydenckim a rządem dla osiągnięcia swoich celów.
Oczywiście dla krytyków prezydenta to Lech Kaczyński jest winien wszystkiemu, bo "bezprawnie" chce zachować wpływ na politykę zagraniczną. Ci sami ludzie wypowiadali się też na ten sam temat np. w czasie rządów AWS, gdy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Ale akurat wtedy broniono prawa postkomunistycznego prezydenta do współdecydowania o sprawach zagranicznych. Kwaśniewski mógł też liczyć w tych kwestiach na poparcie elit w sporach z premierem Leszkiem Millerem. Czy od tego czasu zmieniła się Konstytucja? Nie, ale zmienił się prezydent.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2007-11-30

Autor: wa