Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Spokój, opanowanie i dobre tempo

Treść

Rozmowa z Markiem Dąbrowskim, mistrzem świata w motocyklowych rajdach terenowych FIM Po kilku dobrych latach przygody z rajdami terenowymi dojechał Pan wreszcie do mistrzostwa świata. Satysfakcja musi być spora? - I jest. Co prawda już raz byłem mistrzem, ale w zmaganiach drużynowych enduro, a to całkiem inna konkurencja, no i miało to miejsce dawno, dawno temu, bo w 1993 roku. Teraz wreszcie, po ośmiu latach walki w rajdach terenowych, zdobyłem tytuł i co tu ukrywać - ogromnie się cieszę. W ogóle miniony sezon był dla Polaków wyjątkowy, wszak obok Pana z mistrzostwa cieszył się Jacek Czachor, wicemistrzami zostali Jakub Przygoński oraz Krzysztof Hołowczyc. Stajemy się potęgą w rajdach terenowych? - Powiem tak: nie jesteśmy nowicjuszami, razem z Jackiem rywalizujemy z najlepszymi już od dawna, wiemy, na czym polega specyfika tego sportu, co robić, by rywalizować o najwyższe cele. Krzysztof ma za sobą bogatą karierę rajdową, zawsze był bardzo szybkim kierowcą, teraz nauczył się jeździć w terenie i ma wszelkie predyspozycje, by zajść, a raczej zajechać bardzo daleko. A Jakub to przyszłość, młody chłopak mający ogromny talent i możliwości, który za kilka lat powinien walczyć nawet o zwycięstwo w Dakarze. Faktycznie w tym roku niemal zdeklasowaliśmy rywali, co było wielkim sukcesem. Przemyśleliśmy cały sezon, dbając o każdy szczegół, mądrze zaplanowaliśmy go pod względem startów, mechanicy znakomicie przygotowali sprzęt, do tego dopisało nam szczęście. To wszystkie tajemnice. Za Panem długie miesiące walki z różnymi urazami, złamaniami, kontuzjami. Tytuł chyba pozwolił o nich zapomnieć? - Tak i nie. Nie, bo jeszcze do końca nie jestem zrehabilitowany, nie mogę powiedzieć, że jestem w pełni zdrowy i mogę dać z siebie wszystko. Po głowie krążą niekiedy różne myśli, szczególnie, jeśli dochodzą mnie wiadomości o wypadkach rywali albo, co gorzej, widzę helikopter odwożący ich do szpitala. Choćby na ostatniej eliminacji mistrzostw, w Dubaju, wydawało się, że na piasku nic nas złego nie spotka, a tu kilku czołowych zawodników miało poważne kraksy i się mocno potłukło. W takiej sytuacji człowiek trochę zwalnia, dochodząc słusznie do wniosku, iż my mamy być szybko na mecie, a nie na stole operacyjnym. Za mną sporo podobnych przygód, bywało, że przeszarżowałem, pojechałem zbyt ryzykownie, ponad aktualne możliwości, co nie kończyło się dobrze. Teraz, siłą rzeczy, jadę spokojniej i wydaje mi się, że to opanowanie staje się poważnym atutem. Jestem bardzo ciekaw, jak będzie na Dakarze. Trochę się obawiam, czy wytrzymam jego trudy, to jeden rajd, a wygląda jak złożone w całość pół sezonu. Najbliższy Dakar będzie wyjątkowy, bo pierwszy raz pobiegnie po drogach i bezdrożach Ameryki Południowej, konkretnie Argentyny i Chile. Jak Pan odebrał tę decyzję organizatorów? - Zacznę od tego, że Dakar na pewno kiedyś wróci na swoje miejsce, czyli do Afryki. A nowa edycja zapowiada się interesująco, gorąco - dosłownie i w przenośni - oraz ciężko. Saharę znaliśmy, wiedzieliśmy, czego możemy się po niej spodziewać, teraz często się zastanawiamy i pytamy, czy organizator czasem nie przesadzi i nie przygotuje supertrudnej trasy. Szykuje się zatem rajd pełen niespodzianek? - (śmiech) Aż tak to może nie, niespodzianki spotykały nas co krok podczas pierwszej przygody z Dakarem, dziś mamy już tyle doświadczenia, że sobie poradzimy. Myśląc "zaskoczenie", spodziewamy się raczej doskonałej postawy mniej znanych zawodników z Ameryki, którzy na swoich trasach potrafią być szalenie groźni i wygrywać z największymi sławami. Przykładowo tegoroczny Rajd Brazylii wygrał Brazylijczyk Jose Helio, wyprzedzając m.in. Marca Comę i Cyrila Despresa. Dakar 2009 rozegra się na trasach znanych z eliminacji mistrzostw świata? - Raczej tak, wątpię, by organizatorzy byli w stanie przygotować coś specjalnie nowego. Może być malowniczo. Pamiętam, jak podczas jednego z rajdów w Argentynie jechaliśmy 600 km korytem wyschniętej rzeki. Na pewno trasa będzie bardziej kamienista, a co za tym idzie - twarda, kręta, ale raczej szybsza niż w Afryce. Ostatnio na Dakarze pokonywaliśmy pewien odcinek, podróżując na drugim biegu przez 400 kilometrów. Spodziewam się, że będzie też więcej kurzu, może nam towarzyszyć przez całe zawody. Co decyduje o sukcesie na pustynnych maratonach, takich jak Dakar? - Jak to w maratonie, najważniejszy jest spokój, opanowanie i dobre tempo przez cały rajd. Jak zatem wytrzymać jego trudy? - Do Dakaru przygotowujemy się przez cały rok, jeżdżąc w podobnych, acz oczywiście zdecydowanie krótszych rajdach. Dbamy o kondycję fizyczną, tuż przed zawodami musimy dobrze się wysypiać, bo potem tego snu jest mało, no i pracujemy nad głową, by nigdy się nie zagotowała, potrafiła cały czas zachować spokój. Co Pan myśli, gdy samotnie podróżuje kilkaset kilometrów po pustyni, a wokół tylko piach, czasem skały? - Jeśli nie mam jakichś specjalnych przygód, to tylko o tym, gdzie jestem i jak najszybciej pojechać do mety. Tu, wbrew pozorom, nie ma czasu na filozofowanie i przemyśliwanie życia, trzeba ostro i z głową gnać przed siebie, patrząc tylko często na mapę, by się nie zgubić. Na pustyni prędkości są duże, czyhają na nas dziury, niebezpieczne zakręty, zatem cały czas trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. Samotność Panu nie doskwiera? Kierowca załogi samochodu ma przynajmniej koło siebie pilota, wy jesteście skazani tylko na siebie. - Szczerze? Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Ile Dakarów trzeba przejechać, aby poznać ten rajd na tyle, by móc walczyć w nim o czołowe lokaty? - Zależy od zawodnika. Nani Roma startował w nim siedem razy, sześć nie dojechał w ogóle do mety, za siódmym wygrał. O wyniku, chyba w równej mierze, decyduje człowiek, jego fizyczne i psychiczne przygotowanie oraz perfekcyjny i niezawodny sprzęt. Odpowiadając jednak na pana pytanie - chyba na trzecim Dakarze można uzyskać już w miarę dużą i obiektywną wiedzę na jego temat. Dakar to także przygoda, niezwykłe wspomnienia. Które z nich najmocniej w Panu tkwią? - Dziewiąte miejsce i ciągła walka, by je utrzymać. To był mój najlepszy występ, cały czas jechałem w czołówce i broniłem swej pozycji. Ale mam też oczywiście mnóstwo wspomnień innych, barwnych, niezwykłych. Raz zabłądziliśmy z Jackiem, nakładając 100 km trasy. W pewnym momencie zaczynało nam brakować paliwa, gdy dostrzegliśmy stojący motocykl zawodnika chwilę wcześniej przetransportowanego do szpitala. Rozkręciliśmy więc maszynę, wzięliśmy paliwo i pojechaliśmy dalej. Nikt oczywiście nie miał pretensji, było to coś naturalnego. Istota Dakaru tkwi w tym, iż my niby jesteśmy rywalami, ale widząc kolegę w tarapatach, zawsze się zatrzymujemy i pytamy, jak pomóc. Co jeszcze? Czasami można spotkać na pustyni samotnie idącego człowieka i to jest dla mnie prawdziwa zagadka. Karawany są czymś normalnym, nie dziwią. Ale samotny człowiek pośrodku bezkresu - niesamowite. Jaki będzie Dakar 2009? - Prędkość, kamienie i kurz - to pierwszy obraz, jaki nasuwa mi się przed oczy. A jaki będzie, zobaczymy, porozmawiamy po jego zakończeniu. Ja osobiście chciałbym dojechać do mety mniej więcej w okolicach 30. miejsca i jak najwięcej pomóc zespołowi. Nie nastawiam się na spektakularny wynik, zdrowie mi raczej nie pozwoli. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-11-15

Autor: wa