Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Spektakularny polski debiut w Mediolanie

Treść

Z mezzosopranistką Agnieszką Zwierko rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik

Agnieszka Zwierko to artystka, której kariera z roku na rok nabiera tempa. Od kilku lat jest jedną z najwybitniejszych w świecie odtwórczyń roli Kostelniczki z opery "Jenufa" Janaczka. Nie tak dawno osiągnęła w tej roli wielki sukces na pierwszej scenie Europy, w mediolańskiej La Scali, która jest matecznikiem najznakomitszych gwiazd opery. Poniżej artystka opowiada nam o swoim wielkim sukcesie.

W maju debiutowała Pani w "Jenufie" Janaczka w partii Kostelniczki na deskach pierwszej sceny operowej Europy - słynnej mediolańskiej La Scali. Jak wypadł ten debiut?
- Muszę się pochwalić, że było to wspaniałe przedstawienie, czułam wielkie napięcie całego zespołu pracującego na scenie - solistów, chóru i orkiestry wraz z dyrygentem, dodawało to świeżości i energii akcji scenicznej. Wszyscy byli bardzo skoncentrowani jak na premierze. Wiem, że czekali na ten spektakl, bo już poznali moją Kostelniczkę podczas prób. Czułam ich życzliwość, widziałam uśmiech dyrygenta przez cały czas trwania opery. To jest jedna z moich ulubionych ról, więc pracę sceniczną połączyłam z przyjemnością śpiewania, efekt był kapitalny! Jestem bardzo z niego zadowolona! A reakcja publiczności była wybuchowa, to wspaniałe wrażenie!

Jak długo trwały próby nad tą inscenizacją?
- Przez cały kwiecień pracowaliśmy nad tą inscenizacją. To jest naturalny cykl produkcyjny w większości teatrów na świecie, śpiewacy oczywiście przyjeżdżają już przygotowani muzycznie do roli. Każda obsada miała ściśle wyznaczone daty prób, więc swobodnie pracowaliśmy nad tworzeniem swoich postaci. Nikt nas nie gonił, nie było sytuacji, że pracuje jedna osoba i nie wpuszcza na scenę swojego zmiennika. Mały bałagan zaczął się, gdy próby przeniosły się już na scenę główną La Scali, ale - jak to przeważnie bywa - w dniach prób generalnych "cudowny włoski chaos" uporządkował się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zafascynował mnie zespół techniczny, który jest tam bardzo liczny, każdy pracownik jest "dyrektorem od czegoś" i nawet jeśli ma tylko pociągać za sznur w odpowiednim momencie, robi to perfekcyjnie i z wdziękiem.

A jak ocenia Pani tę mediolańską "Jenufę" od strony realizacyjno-reżyserskiej, wszak brała Pani udział w niejednej realizacji tej opery?
- Młody francuski reżyser Stephane Brauschweig jest już doświadczonym artystą, dobrze znanym w swoim kraju i pracującym sporo poza jego granicami. To był także jego debiut w La Scali. Stephane używa skromnych środków scenograficznych, skupia się na grze aktorskiej śpiewaków, kreuje postacie i ich charaktery nie za pomocą kostiumu, ale człowieka. To była jego trzecia produkcja "Jenufy". Po premierze stwierdził, że najlepsza. Ja mu przyklaskuję. Bardzo ucieszył mnie już pierwszego dnia prób fakt, że przedstawienie nie będzie współczesnym kolażem kilku krzeseł i skórzanych kurtek (cały czas mam w pamięci paryską realizację "Rusałki" Dworzaka, która zupełnie mi się nie podobała, obawiałam się - prawdę mówiąc - tej nowoczesności w "Jenufie"). Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało zarozumiale, ale myślę, że reżyser dobrze odrobił lekcję z historii morawskiej wsi. Klimat wiejskiej chaty, skromnej i czystej, proste, ale prawdziwe w wymowie kostiumy sprawiły, że czułam się dobrze w tej scenografii. Kolorystyka mediolańskiego spektaklu była właśnie taka, jakiej oczekiwałam. Krótko mówiąc - bardzo mi się podobała. Ponadto muszę podkreślić znakomity profesjonalizm wizażystów teatralnych - kilkoma ruchami pędzla postarzyli mnie o 20 lat. Brawo!!!

Jakie były echa Pani debiutu wśród melomanów i krytyków muzycznych?
- Burza oklasków, jaka zalała mnie podczas ukłonów, wycisnęła mi łzy z oczu. Słynna mediolańska "loggione" (najwyższa galeria wypełniona najsurowszymi w krytyce fanami opery) drżała od krzyku. Miałam wrażenie, że sala faluje i się unosi. Orkiestra podniosła się z krzeseł, muzycy odłożyli swoje instrumenty, odwrócili się w moją stronę i bili mi brawo. Dyrygent Lothar Koenigs wszedł na scenę i ukłonił się najpierw mnie. Koledzy mnie szarpali, ściskali, odebrałam moc gratulacji od dyrekcji i wszystkich pracowników. Dzień po moim debiucie rozmawiałam z koncertmistrzem orkiestry, dziękowałam mu za wspaniały akompaniament, on z kolei serdecznie mi jeszcze raz pogratulował i powiedział, że orkiestra doskonale czuje, który śpiewak śpiewa tylko dla siebie, a który jest muzykiem i z muzykami współpracuje. Dla mnie najwyższą wyrocznią w operze są muzycy orkiestrowi. Jeśli oni pochwalą śpiewaka, to jest to najlepsza recenzja! Czytałam na forum operowym komentarze melomanów, którzy byli zachwyceni moją kreacją. To bardzo miłe.

Mediolańska La Scala to dla świata opery miejsce wyjątkowe, tam były spektakularne debiuty, tam śpiewały legendy i tam się one tworzyły. Jak podeszła Pani do swego debiutu w tak nasączonym historią i prestiżem miejscu?
- To prawda, że La Scala jest niezwykłym miejscem. A z drugiej strony dość niepozornym na mapie miasta, wciśniętym między dwa budynki... Nie chciałabym zostać źle odebrana, ale dla mnie to był kolejny czas porządnej pracy, do każdego teatru podchodzę profesjonalnie i z szacunkiem. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jestem w Mediolanie czy w Ostrawie, mam respekt dla teatru i sztuki. Zawsze daję z siebie wszystko. Atmosfera w samym teatrze jest raczej normalna, o wspaniałej historii przypominają plakaty obsadowe zdobiące ściany korytarzy. Ja w ogóle we Włoszech czuję się jak u siebie w domu, mówię po włosku jak po polsku. Wrażenie robi widownia teatru, słynna, znana ze zdjęć. Ale do tego przyzwyczajamy się szybko, pracując tam. Przyznam się, że nie miałam jakichś specjalnych odczuć. Oczywiście mojemu debiutowi towarzyszyło pewne napięcie, ale zniknęło po pierwszym wejściu na scenę. Spojrzałam na widownię, stwierdziłam, że jest pełna, i pomyślałam sobie: "Teraz pokażę wam, jak śpiewają Polacy". Udało się!

Gdzie będziemy mogli usłyszeć Panią w nadchodzącym sezonie?
- Nowy sezon rozpocznę w październiku w Teatro Massimo w Palermo operą Luigiego Cherubiniego "Medea". Zaśpiewam tam rolę Neris, towarzyszki Medei. U nas ta opera jest chyba zupełnie nieznana. Oczywiście kojarzymy ją z Marią Callas, znakomitą odtwórczynią tytułowej postaci. Ja cieszę się ze wspaniałej, prawie 10-minutowej arii w drugim akcie, to jest majstersztyk! Na koncercie w Rydze ze Zbigniewem Gracą przygotowujemy "Polskie Requiem" Pendereckiego, ale przede wszystkim czekam już z niecierpliwością na hiszpańską produkcję... "Jenufy" w Teatro Cervantes w Maladze. Oczywiście Kostelniczka!!! W Polsce rozpoczęłam współpracę z Operą Krakowską i Gliwickim Teatrem Muzycznym. W miarę wspólnych możliwości i oczywiście mojej obecności w kraju będę się tam pojawiać z olbrzymią przyjemnością, to bardzo profesjonalne zespoły artystyczne! Na Słowacji kontynuuję współpracę z Operą Narodową w Bratysławie i Operą Państwową w Bańskiej Bystrzycy w bieżącym repertuarze ("Trubadur", "Werther"), a w Ostrawie w styczniu 2008 r. zaśpiewam premierę "Ariadny na Naksos" Richarda Straussa, w roli Kompozytora. Nad innymi propozycjami pracuje mój agent. Na razie nie mogę podać szczegółów, ale wszystko toczy się dobrym torem. Najważniejsze, żeby było zdrowie i siły.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-08-28

Autor: wa