Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Speckomisja o bombach w Warszawie

Treść

Trzy dni przed drugą turą wyborów prezydenckich w Warszawie został ogłoszony alarm bombowy. Niemal cała stolica została sparaliżowana, a w kilkunastu miejscach wykryto ponumerowane pakunki. Jak się później okazało, były to atrapy. Całą akcję przeprowadzono skutecznie, a tego samego dnia prezydent miasta Lech Kaczyński wyznaczył nagrodę 100 tys. zł za ujęcie sprawcy. Do tej pory go nie ujęto. Ale zdaniem części posłów to tylko dowód uprawdopodabniający tezę, że akcja została zaplanowana przez... służby specjalne i komitet wyborczy Lecha Kaczyńskiego.
Wczoraj sprawę wyjaśniał członkom sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych zastępca prokuratora krajowego Jerzy Engelking, który zaręczył, iż prowadzone śledztwo nie wykazało udziału służb specjalnych. A był to jeden z wątków postępowania.
Jednak posłom to nie wystarcza. Na kolejne posiedzenie został poproszony prokurator z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo. Dodajmy, wciąż niezakończone, gdyż mimo wyznaczenia nagrody w wysokości 100 tys. zł za wskazanie sprawców, wciąż nie zostali oni ustaleni i schwytani.
A nagrodę tę wyznaczył osobiście prezydent Kaczyński, który w kilka godzin po ogłoszeniu fałszywego alarmu spotkał się z dziennikarzami na wspólnej konferencji prasowej z ówczesnym szefem warszawskiej policji gen. Zdzisławem Siewierskim (dziś jest wiceszefem całej policji). Smaczku sprawie dodaje fakt, że tego samego dnia rano do kilku redakcji dotarł e-mail z informacją o podłożonych ładunkach, a wynikało z niego, że jego autorami są osoby homoseksualne niezgadzające się na politykę prowadzoną przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego wobec ich środowisk.
Zdaniem niektórych posłów, to wystarczające przesłanki, by sprawdzić, czy nie była to zaplanowana akcja mająca na celu zwiększenie szans wyborczych Kaczyńskiego. Oczywiście, nie trzeba dodawać, że są to posłowie PO. Czyżby wciąż szukali przyczyn porażki swojego kandydata? Pytany wczoraj przez dziennikarzy o tę sprawę członek speckomisji Jerzy Szmajdziński (SLD) nie wykluczył, że coś było na rzeczy. Tylko że wówczas to on był szefem MON, a jego partyjni koledzy szefowali i MSWiA, i resortowi sprawiedliwości, i służbom specjalnym. Inny członek speckomisji Andrzej Grzesik (Samoobrona) na nasze pytanie, czy oznacza to, że SLD i służby wolały, by prezydentem był Lech Kaczyński, odparł ironicznie: "Widocznie na to wygląda". I to chyba najlepszy komentarz do sprawy, którą zajmuje się sejmowa komisja ds. służb specjalnych.
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 2006-03-10

Autor: ab