Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Solo, kameralnie i z batutą

Treść

Z wybitnym polskim skrzypkiem Andrzejem Gębskim rozmawia ksiądz Arkadiusz Jędrasik

Ukończył Pan nagranie najnowszego utworu Romualda Twardowskiego - "Koncertu na skrzypce i smyczki", który powstał specjalnie dla Pana. Jaki jest ten utwór?
- Rzeczywiście pod koniec stycznia tego roku dokonałem pierwszej rejestracji fonograficznej koncertu skrzypcowego Twardowskiego. Od pięciu lat na różne sposoby próbowałem nakłonić Romualda Twardowskiego do skomponowania koncertu skrzypcowego (są w końcu jego dwa koncerty fortepianowe, koncert wiolonczelowy, a nie było skrzypcowego). I udało się. W sierpniu 2006 r. w ciągu zaledwie 12 dni (!) powstał szkic koncertu skrzypcowego. Aparat wykonawczy: skrzypce i orkiestra smyczkowa nie jest tu przypadkowy. Po pierwsze pozwala na swobodne wykonanie dzieła również bez dyrygenta, ma pewne walory ekonomiczne (mniejsze koszty wykonawcze) i co ciekawe, oprócz Concerto notturno Góreckiego nie ma w polskiej literaturze skrzypcowej od czasów Janiewicza pozycji znanego kompozytora na taki aparat wykonawczy. O koncercie mógłbym mówić długo, byłem obecny przy jego narodzinach, zdarzało się, że podczas żmudnego dopieszczania szczegółów spotykałem się z Romualdem Twardowskim kilka razy w tygodniu, a rozmawiałem telefonicznie nawet parę razy dziennie. Tak powstał prawie 20-minutowy koncert skrzypcowy o wyraźnie zaznaczonych trzech ogniwach. Dodam, że wszyscy, którym puszczałem nagrania z prób, orzekli, że koncert jest świetny.

Jak Pan godzi bycie solistą oraz dyrygentem?
- Kiedy Krystian Zimerman powołał Orkiestrę Festiwalową do nagrania koncertów Chopina, podniósł się krzyk: jak to? Bez dyrygenta? Potem uznano ten, w końcu stary jak świat, pomysł za genialny. Otóż jeden z najwybitniejszych polskich pianistów wiedział, że do realizacji własnej wizji dzieł Chopina pośrednik nie będzie mu potrzebny. Oczywiście gra bez dyrygenta możliwa jest jedynie w przypadku dzieł o niewielkim aparacie wykonawczym. O połączeniu funkcji solisty i dyrygenta na gruncie muzyki np. Szymanowskiego nie ma mowy. Nie ukrywam, że zanim podjąłem ostateczną decyzję o nagrywaniu koncertu bez dyrygenta, dokonałem kilku prób koncertowych z mniejszymi utworami. Skoro udało się z miniaturami, to dlaczego nie spróbować koncertu? Na miejscu koncertmistrza usiadła jedna z moich wszechstronnych, utalentowanych uczennic i całość wyszła zgodnie z zamierzeniami.

Jakie miejsce w Pana dorobku artystycznym zajmuje twórczość Romualda Twardowskiego? Nagrał Pan już kilka lat temu płytę z jego utworami kameralnymi, później z jego utworami na skrzypce z fortepianem (w duecie z pianistką Joanną Ławrynowicz), utwory na orkiestrę smyczkową i w zeszłym roku znów utwory kameralne...
- Moim założeniem jest nagranie wszystkich kompozycji z udziałem skrzypiec, jakie skomponował Romuald Twardowski, w końcu jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów. Projekt zawiera sześć płyt CD. Pięć jest już zrealizowanych. Pozostało tylko nagranie płyty z drobiazgami o charakterze pedagogicznym, które mam nadzieję w tym roku zrealizować. Tu muszę podkreślić nieocenione zasługi mecenasa polskiej kultury muzycznej - pana Jana A. Jarnickiego, bez którego realizacja tego przedsięwzięcia i wielu innych by nie nastąpiła, a któremu jeszcze raz dziękuję!

Jest Pan solistą, kameralistą, dyrygentem. W jakiej roli czuje się Pan najlepiej? Jaka muzyka jest Panu najbliższa?
- Solistą bywam coraz częściej, dyrygentem rzadko, a kameralistą jestem przez cały czas. Muzyka kameralna fascynowała mnie już od lat szkolnych. Muszę przyznać, że niebiosa zesłały mi wielki dar w tej materii. Od pięciu lat prowadzę orkiestrę smyczkową, a od ośmiu współtworzę z moimi przyjaciółmi Jarosławem Domżałem i Joanną Ławrynowicz "The Warsaw Trio". Co do muzyki, najbliższa jest mi muzyka dobra i bardzo dobra. Jest takie powiedzenie: "cudze chwalicie, swego nie znacie". Muszę przyznać, że im więcej i dłużej gram muzykę ojczystą, tym bardziej odkrywam jej znaczenie i wielkość.

W Pańskim dorobku fonograficznym znajduje się głównie muzyka polska. Co decydowało o takim doborze repertuaru? I dlaczego tak niewielu Pana kolegów po fachu sięga po rodzimą twórczość?
- W moim dorobku fonograficznym znajduje się wyłącznie muzyka kompozytorów polskich. Nagrałem jedenaście płyt, z których sekstet Dobrzyńskiego, komplet utworów kameralnych Elsnera i Melcera to nagrania, do których lubię wracać.

W zeszłym roku nagrał Pan, poza wspomnianą płytą Romualda Twardowskiego, również zapomniane utwory kameralne Józefa Elsnera. Jak Pan sądzi, dlaczego trzeba było czekać tyle lat, aby te utwory nie tylko ujrzały światło dzienne, ale i zostały zarejestrowane?
- Tak, w zeszłym roku powstała płyta z utworami Elsnera. Do nagrania nakłonił mnie wspomniany już Jan Jarnicki. Zresztą to dzięki niemu udało się pozyskać materiały do Kwartetu fortepianowego z paryskiej biblioteki. Trio i Poloneza przepisałem z mikrofilmu udostępnionego przez Bibliotekę Narodową, a sonaty skrzypcowe wydane są przez PWM (Sonata D-dur w dodatku nutowym książki o Elsnerze wydanej w 1957 roku!). Dlaczego wcześniej nikt tego nie nagrał, to nie wiem. Może uważali, że nie warto?

Kilka lat temu nagrał Pan również świetną płytę z niezwykle interesującymi utworami kameralnymi Melcera. Czym wytłumaczyć brak zainteresowania twórczością tego wybitnego kompozytora?
- Zainteresowanie to może i jest. I nie dotyczy tylko dzieł Melcera. Generalnie zaobserwować można coraz większe zainteresowanie muzyką narodową, i to nie tylko w Polsce. Powodów, dla których niektórzy wykonawcy pomijają w swoich repertuarach muzykę polską, jest kilka. Zawsze "lepiej coś zagrać, co się już umie", niż uczyć się od początku nowych pozycji, i to bez pewności na sukces w odbiorze. Ja mam szczęście, że współpracuję z artystami, dla których muzyka polska stanowi główny nurt działalności.

Co Pan robi w chwilach wolnych od muzyki?
- Z przykrością stwierdzam, że takich chwil prawie nie mam. Ale jeśli już je znajdę, to staram się poświęcać mojej wspaniałej rodzinie: żonie, już 5-letniej córce i 3-miesięcznemu Mateuszowi. Poza tym uwielbiam gotować, robić nalewki i inne doświadczenia kulinarne. Zrobienie dobrego pasztetu, bigosu czy "miodówki" to jak zagranie ekstra koncertu. Nie dziwię się Rossiniemu.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-07-13

Autor: wa