Smutne zaślubiny
Treść
Stocznie w stanie likwidacji, bankrutujący rybacy, statki kupowane w Azji, towary przewożone z Chin do Polski przez Hamburg – takie jest smutne tło 93. rocznicy zaślubin Polski z Bałtykiem.
W Pucku obchodzono 93. rocznicę zaślubin Polski z morzem. Organizatorem obchodów była Liga Morska i Rzeczna, organizacja kontynuująca tradycje tej założonej tuż po odzyskaniu niepodległości. „Trzymajmy się morza” – to hasło Staszica było wczoraj często powtarzane. Wspominano przy okazji najważniejsze postaci związane z polską obecnością nad Bałtykiem, wizjonerów polskiej, morskiej historii: Eugeniusza Kwiatkowskiego, budowniczego Gdyni, Mariusza Zaruskiego, admirała Kazimierza Porębskiego czy gen. Józefa Hallera. Większość biorących udział w uroczystościach przedstawicieli środowisk związanych z morzem, samorządowców i lokalnych działaczy wydaje się mieć dobre nastroje. Wielu z nich związanych jest z układem rządowym, którego matecznikiem jest Wybrzeże, z wiceministrem rolnictwa Kazimierzem Plocke na czele. Jednak za fasadą urzędowego optymizmu kryją się prawdziwe dramaty konkretnych ludzi, którym morze nie daje już pracy, nie pozwala utrzymać rodziny.
– Rocznica każe się zastanowić nad kondycją Polski morskiej i rzecznej. By gospodarka morska i rzeczna znalazły w kraju należne miejsce, konieczne jest nieustanne przekonywanie, że mocne wsparcie o brzeg morski to racja stanu każdego narodu. Umiejętne wykorzystanie arterii rzecznych jest kluczowym elementem zrównoważonego rozwoju – mówił, otwierając uroczystości na puckim rynku, kpt Andrzej Królikowski, prezes Ligi Morskiej i Rzecznej. Kiedy jednak próbujemy rozmawiać o konkretnych problemach, z jakimi boryka się gospodarka morska: rybołówstwo, transport morski i śródlądowy, a przede wszystkim przemysł stoczniowy i upadająca niemal w sensie dosłownym Marynarka Wojenna, dobry humor Królikowskiego pryska. Przyznaje, że nie wrócą czasy wielkiej rybackiej floty dalekomorskiej czy wielkich stoczni zatrudniających dziesiątki tysięcy ludzi.
W specjalnym liście przesłanym do uczestników uroczystości Bronisław Komorowski napisał o konieczności szukania inspiracji u ludzi pokroju twórców gdyńskiego portu. Jako przykład podał budowę świnoujskiego gazoportu lub planowane odebranie nowego masowca. Prezydent nie wspomniał jednak, że na programie odnowy tonażu polskiej floty handlowej zarabiają zagraniczne stocznie, głównie azjatyckie, a te w Gdańsku czy Szczecinie wyglądają jak rumowisko. Warto też pamiętać, że budowa terminala LNG to inicjatywa rządu PiS, prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a jego działalność skutecznie ograniczy rosyjsko-niemiecki Gazociąg Północny ułożony na dnie Bałtyku.
Poseł Andrzej Jaworski (PiS) nie ma złudzeń, że zadowolone z siebie lokalne elity władzy siedziały cicho, gdy rząd Donalda Tuska likwidował stocznie. – Sprawa fikcyjnego katarskiego inwestora była wielką aferą, ale nie było słychać, by ci ludzie protestowali. Teraz mówią o potrzebie rozwijania polskiej gospodarki morskiej. Ale ten rząd zlikwidował nawet ministerstwo gospodarki morskiej – podkreśla poseł.
Również wczoraj zasłużeni dla morza, gospodarki morskiej i rzecznej otrzymali różnego rodzaju wyróżnienia i tytuły. Słynne pierścienie Hallera LMiR wręczyła m.in. obecnemu prezydentowi Gdyni Wojciechowi Szczurkowi, prof. Markowi Drozdowskiemu, kmdr. Edwardowi Kinie oraz Instytutowi Biologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Tytuł honorowego obywatela miasta Puck otrzymał natomiast Kazimierz Plocke, wiceminister rolnictwa w rządzie Tuska, odpowiedziany m.in. za rybołówstwo. To szara eminencja dla lokalnych elit. – Warto zapytać więc, co myślą o ministrze Plockem rybacy „odznaczeni” przez niego mandatami za połów ryb w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych minimum – wskazuje Jaworski. Chodzi o kary, jakie za połów dorsza unijni kontrolerzy nałożyli po kontroli portów w Gdyni, Helu, Władysławowie i Jastarni w 2007 roku. Dziś takich rybaków jest prawie 70. W lipcu 2007 r.
Komisja Europejska wprowadziła zakaz połowów dorsza do końca roku, tłumacząc, że Polska trzykrotnie przekroczyła przyznany limit. Rok potem było to samo. Polscy rybacy rzekomo przekroczyli limity połowowe, które wynosiły 10,8 tys. ton. Innego zdania są polscy inspektorzy. Mimo to ministerstwo rolnictwa wprowadziło całkowity zakaz połowu dorsza. – Minister kupuje spokój za unijne pieniądze z programu operacyjnego 2007-2013, które wypłacają nam np. za postój kutrów. Ale nigdy nie były one takie, jakie wyłożono np. dla Hiszpanii. Poza tym jest to jednak absurd, bo rybak utrzymuje się z połowu ryb, a nie z zapomogi – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Grzegorz Szomborg, rybak z Jastarni. Szomborg sam czeka na decyzję sądu w tej sprawie.
– Koledzy mają już sprawy zamknięte w NSA, muszą zapłacić. Komornik od nich jeszcze nie ściąga, ale kary są już nałożone. To około 300 tys. zł na jednego rybaka, co oznacza dla nich ruinę finansową – relacjonuje jeden z rybaków z Jastarni. Za każde wyjście w morze rybacy otrzymywali od ministra karę w wysokości 25 tys. złotych. – Rząd ma litościwie zapewnić nam pomoc publiczną, ale to i tak sprawy nie rozwiązuje. Jej wysokość może wynosić najwyżej 30 tys. euro. Program operacyjny przyjęto dokładnie w takim kształcie, jaki narzucała Polsce Komisja Europejska, choć minister Plocke podkreśla, że został napisany od początku za jego kadencji – mówi rozgoryczony rybak. 95 lat temu na dwa lata przed zaślubinami Polski z morzem, którego dokonał gen. Józef Haller, i ustanowieniem polskiej administracji oraz wojska, założono Stowarzyszenie Bandera Polska, potem przekształcone w Ligę Morską i Rzeczną, a później w Ligę Morską i Kolonialną.
Organizacja działała również w czasach PRL, a od 1990 r. powróciła do swojej pierwotnej nazwy. Przez 17 lat jej prezesem był… obecny prezydent Bronisław Komorowski.
Autor: jc