Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Śmierć to największa próba miłości

Treść

Z księdzem kardynałem Javierem Lozano Barragánem, przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia, rozmawiają Jolanta Tomczak i ksiądz prałat Dariusz Giers Jest takie błogosławieństwo w modlitwie brewiarzowej na zakończenie dnia: "Noc spokojną i śmierć szczęśliwą niech nam da Bóg wszechmogący...". Dziś, gdy śmierć jest wręcz tematem tabu, w epoce tanatofobii, jak człowiek ma przyjąć to błogosławieństwo? - Bez wiary nic nie jest ważne, nic nie ma znaczenia. Bez wiary wszystko jest frustracją. Życie jest tylko tchnieniem, które szybko przemija. Już w Piśmie Świętym mówi się, że siwe włosy są próżnością. Więc nawet jeśli medycyna szuka wszelkich możliwych środków i sposobów, żeby jak najbardziej wydłużyć życie, to i tak wszystko kończy się śmiercią. Śmierć przychodzi nieubłaganie. Dlatego bez wiary bardzo logicznie nasuwa się myśl o eutanazji - żeby nie przedłużać cierpienia. Bez wiary są dwie alternatywy: albo totalny pesymizm, egzystencjalizm, jak np. w filozofii Heideggera czy w nurtach filozoficznych, które legły u podstaw ruchów alternatywnych po roku 1968, albo zwrot ku hedonizmowi czy epikureizmowi wyznającym zasadę "carpe diem". Na przykład - jak głosi Wilhelm Reich - ciesz się życiem, na ile tylko możesz, nie myśl o przyszłości, o przyszłym życiu, korzystaj z przyjemności. Niech będzie tylko przyjemność, bez obowiązków, niech będzie tylko to, co doraźne, przyjemne, bez odniesienia do śmierci, do ostatnich dni, do wartości transcendentnych. Ale ponieważ śmierci nie można pominąć, rozumowanie w stylu "lepiej o niej nie myśleć" jest po prostu głupie. Wszystkie religie stawiają pytanie o śmierć. Weźmy choćby buddyzm. Jednak odpowiedź buddystów jest pół filozoficzna, pół religijna. Znajdują oni rozwiązanie w panteizmie, w nirwanie. Wszystkie religie czy raczej filozofie wschodnie mówią o jakimś wiecznym cyklu narodzin i śmierci, o reinkarnacji. Dlatego nie trzeba przejmować się śmiercią, bo życie - chociaż w różnej formie - jest zawsze. "Nawet jeśli coś ci się w życiu nie powiodło i było ono nieszczęśliwe, to i tak potem będziesz żył, najwyżej jako roślinka, i dalej będziesz rósł w tej hierarchii bytów, będziesz zwierzątkiem - ale zawsze życie jest". Ta myśl o wiecznym życiu towarzyszy ludzkości od początku - symbolizuje ją okrąg w kształcie węża, który odgryza sobie ogon. Wiecznie ewoluujące cykle to również podstawowe założenie filozofii Pitagorasa. A pytanie o śmierć w ujęciu chrześcijańskim? - Myśl chrześcijańska jest inna. Owszem, mówimy o cyklach liturgicznych, one się powtarzają, ale w tym wypadku jest to myśl linearna - coś się kończy, a potem otwiera się w innej perspektywie i to wszystko zostaje zwieńczone ostatecznym zakończeniem życia ziemskiego, które jest początkiem życia wiecznego w Bogu. Tu właśnie jest zasadnicza różnica pomiędzy chrześcijaństwem i innymi religiami. Chrześcijaństwo mówi nam: jedynym rozwiązaniem jest żyć, zawsze żyć - co jest samo w sobie absurdalne. Można to zrozumieć tylko w świetle prawdy o zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Dlatego my twierdzimy, że jedyną prawdziwą religią jest chrześcijaństwo, nie inne religie. Nie oznacza to naszej wyższości ani odrzucenia innych religii, my po prostu otwieramy się na pełnię prawdy. Co mamy wybrać: śmierć czy życie? Jeśli wybieramy życie, to dlatego, że jedynie taki wybór ma sens. Wszystkie religie mówią o pragnieniu życia. Ale jedną sprawą jest pragnąć, a drugą żyć. Dla nas liczy się rzeczywistość, nie jakieś abstrakcyjne idee. Realizm życia prowadzi nas do faktu zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. To jest centralny punkt naszego życia i wiary. Jako chrześcijanie idziemy jeszcze dalej. Uznajemy śmierć za największą próbę miłości. Chrystus w najwyższym akcie miłości, umierając, oddaje swoje życie. Dlatego kto umiera w Chrystusie, umiera w miłości do siebie i bliźnich. Śmierć w Chrystusie daje nam szczęście. Nie dobrobyt, nie dobre samopoczucie, ale wewnętrzne szczęście. Stąd możemy mówić i modlić się o "szczęśliwą śmierć". Uczestnicy zakończonego przed kilkoma dniami kongresu Papieskiej Akademii Życia, na którym Ksiądz Kardynał mówił o życiu jako darze miłości, patrzyli na sytuację nieuleczalnie chorego i umierającego z perspektywy jego łóżka - w szpitalu, hospicjum, domu. Jednym z problemów jest fakt, że brakuje pieniędzy, również w krajach bogatych, na opiekę nad nieuleczalnie chorymi. Rozwijająca się medycyna paliatywna jest uważana za "kopciuszka" wśród specjalizacji medycznych - tak to odbierają jej przedstawiciele... - To jest bardzo ważny problem. Rzeczywiście powinniśmy położyć nacisk na rozwój specjalizacji medycyny paliatywnej, oczywiście według możliwości poszczególnych krajów. Jednakże często, mówiąc o medycynie paliatywnej, sprowadza się ją do leków uśmierzających ból. Ale to nie jest tak! Na medycynę paliatywną trzeba spojrzeć w bardzo szerokim zakresie. Zajmuje się ona przecież także sercem i duszą chorego. Ponadto medycyna paliatywna angażuje rodzinę, duszpasterstwo, społeczeństwo. W pewnym sensie wszyscy mogą uczestniczyć w opiece paliatywnej. Jednakże w kontekście tego, co mówiliśmy na temat współczesnej filozofii, chory, zwłaszcza chory w podeszłym wieku i chory terminalnie, jest w "naszym zachodnim" świecie traktowany jako przedmiot. Najlepiej gdyby go nie było, a jeśli już jest, to niech sobie umiera w najdalszym kącie domu. Trzeba o nim zapomnieć. Koniecznie musimy zmienić tę mentalność, ponieważ w ten sposób ludzkość pozbawia się wielkiego dobra. Jest takie powiedzenie afrykańskie, które bardzo lubię. To właśnie plemiona afrykańskie w swoim "prymitywizmie" uważają, że jeśli umarł starzec, to umarła z nim cała biblioteka. Na Zachodzie miliony bibliotek dogorywa - bez otwarcia przynajmniej jednej książki... Miliony osób umierają bez wykorzystania ich mądrości życiowej. Jest to wielka strata także dla Europy. Nie czerpiemy z wiedzy, wielkości i powagi starszych pokoleń. Profesor Wolfram Höfling, konstytucjonalista z Uniwersytetu w Kolonii, podnosił, że jest niezwykle istotne - dla państwa i społeczeństwa, aby nie dopuścić do atmosfery, w której nieuleczalnie chorzy myślą, iż umieranie jest realizacją wolności, ponieważ sami nie chcą być ciężarem dla innych. Jednak ta atmosfera to już w niektórych krajach fakt. Jakie są źródła tworzenia się takiego nieludzkiego klimatu? - W każdym razie u podstaw tego wszystkiego znajduje się "kontrkultura śmierci" w połączeniu z "kulturą" wydajności. Wartość życia ocenia się tylko z punktu widzenia czyjejś przydatności, produktywności. Jeśli ktoś myśli: ja mam znaczenie tylko jako produkujący, sprzyjający rozwojowi - to jest dla niego logiczne powiedzenie: już nie mogę dać mojego wkładu, dlatego odchodzę, proszę o uśmiercenie mnie. To jest największy błąd! Nie można myśleć, że życie ludzkie ma wartość tylko wtedy, kiedy jestem użyteczny. Nie można redukować człowieka do maszyny produkcyjnej, która im jest wydajniejsza, tym lepsza. A niestety w naszej społeczności, w naszej filozofii wszystko pojmuje się w taki sposób - jako produkt użyteczny, jako ogniwo w rozwoju. Musimy zmienić diametralnie nasz sposób myślenia z przedmiotowego na podmiotowy. Człowiek to podmiot, a nie przedmiot - maszyna. Podmiot nie jest tylko jednostką, ale osobą - tak to ujmuje chrześcijaństwo. Osoba ma zaś stronę cielesną, psychologiczną, społeczną, jest też strona miłości, duchowa strona osoby. Wszystkie te aspekty osoby łączą się i trzeba zawsze brać pod uwagę jednocześnie, nie zaś wybiórczo, te na przykład, które kładą nacisk na przydatność czy użyteczność danego człowieka. Musimy więc zwrócić uwagę na inteligencję, rozum. Tych, co się uważają za "rozwiniętych", za "wielkich myślicieli", można by było zaliczyć nie do trzeciego, ale czwartego czy piątego świata, bo zredukowali osobę do istoty, która kieruje się tylko instynktem - żyje jak zwierzątko. Bardzo mnie to zadziwia, że w Europie, w naszej kulturze zachodniej, w krajach wysoko rozwiniętych dochodzi się do tego typu rozumowania i redukucji człowieka do osobnika kierującego się instynktem. Zastanawiająca jest nazwa organizacji, do której należy np. prof. Gonzalo Herranz z Hiszpanii, zaproszony na kongres PAŻ - Światowa Federacja Lekarzy Szanujących Życie Ludzkie. Czy to nie jest redundancja? W zasadzie do takiej organizacji powinni należeć wszyscy lekarze, skoro wszyscy przysięgali bronić życia... - Wydawałoby się, że nazwa tej organizacji jest taką właśnie redundancją, ale w tych naszych okolicznościach, w tych właśnie czasach wielu lekarzy wydaje się preferować śmierć, co więcej - są i tacy, którzy aplikują śmierć. Jako przykład może służyć to, co się dzieje w Holandii. Jeśli chory w Holandii zwraca się do lekarza, to skąd może wiedzieć, że będzie on go leczył, że będzie bronił jego życia do końca, skoro prawo pozwala lekarzowi na eutanazję. Chory tego nie wie. Jak ma rozmawiać o leku, który np. będzie przedłużał jego życie, kiedy lekarz może przepisać mu środek, który skróci jego życie. Dlatego byłoby może dobrym rozwiązaniem, gdyby w każdym ambulatorium, np. w Holandii, było jasno napisane: "lekarz za życiem", "lekarz za śmiercią". W ten sposób paradoksalnie mielibyśmy rozeznanie, kto nas nie zabije. Jeśli zostanie przeforsowane prawo do eutanazji, całkowicie zatraci się szacunek i zaufanie do lekarza. Stąd jest bardzo dobrą ideą, żeby byli lekarze "za życiem" i tak się nazywali. Konkretnie. Przynajmniej mielibyśmy pewność, że jesteśmy w dobrych rękach. Dziękujemy za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-03-01

Autor: wa