Śmierć kobiety w ciąży. Lekarz odrzuca oskarżenia "GW"
Treść
Dyrektor pilskiego szpitala zaprzeczył rewelacjom "Gazety Wyborczej" jakoby w jego placówce odmówiono pełnych badań chorej kobiecie w ciąży.
"Gazeta" twierdzi, że w 2004 roku lekarze nie chcieli przeprowadzić u 25-letniej ciężarnej mieszkanki Piły endoskopii, ponieważ obawiali się o życie jej dziecka. Efektem miała być śmierć zarówno dziecka jak i kobiety. Dyrektor szpitala Specjalistycznego im. Stanisława Staszica w Pile, Grzegorz Wrona, mówi tymczasem, że endoskopię przeprowadzono.
- Mam przed oczami kartę chorobową pacjentki i zaprzeczam (...) jakoby nie wykonano pełnych badań endoskopowych, z powodu rzekomego konfliktu z klauzulą sumienia - powiedział w wywiadzie dla portalu Fronda.pl. - Zastosowaliśmy prawidłowe metody diagnostyczne. W tym, endoskopowe przewodu pokarmowego - dodał.
Wrona twierdzi przy tym, że choroba, na którą cierpiała pacjentka, była wyjątkowo ciężka i trudna do uleczenia. Odmawia przy tym podania szczegółów, powołując się na tajemnicę lekarską.
FRONDA.PL: "Gazeta Wyborcza" twierdzi, powołując się na skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, że w pańskim szpitalu odmówiono należytego leczenia 25-letniej pacjentce, ponieważ była w ciąży i państwo nie chcieli przeprowadzić ryzykownych badań.
GRZEGORZ WRONA: Jest to krzywdząca nieprawda. „Gazeta Wyborcza” pisze, że w naszym szpitalu u pacjentki w ciąży stwierdzono „ropień jelita grubego, ale leczono zachowawczo, bojąc się, że ingerencja chirurgiczna spowoduje poronienie”. To poważny zarzut. A ja zaprzeczam, jakoby leczenie było zachowawcze. Mam przed oczami kartę chorobową pacjentki i zaprzeczam także sugestii autorki tekstu, Ewy Siedleckiej, jakoby nie wykonano pełnych badań endoskopowych z powodu rzekomego konfliktu z klauzulą sumienia.
Przebadali państwo kobietę czy nie?
Zastosowaliśmy prawidłowe metody diagnostyczne. W tym, endoskopowe przewodu pokarmowego. Zazwyczaj przy tego rodzaju przypadkach stosuje się również badania radiologiczne, one oczywiście nie wchodziły w grę ze względu na ciążę - ich się po prostu nie przeprowadza w przypadku kobiet ciężarnych. W tym wypadku nie zachodziły obawy o życie dziecka – dobrostan ciąży był monitorowany. W tekście "GW" pojawiają się sugestie, iż to ciąża była przeszkodą w leczeniu, ale podkreślam - kategorycznie im zaprzeczam. Ten aspekt ,w trakcie pobytów w pilskim szpitalu, w ogóle nie był przedmiotem sprawy.
Twierdzi Pan, że wszystko było robione prawidłowo. Mimo to, kobieta w ciąży zmieniła szpital i miasto, w którym ją leczono. Po paru miesiącach poroniła i zmarła.
Choroba pacjentki była chorobą przewlekłą, uciążliwą i - trzeba powiedzieć - nie dającą się wyleczyć w pełni. Sposób leczenia, jaki zaproponowaliśmy pacjentce ona sama aprobowała, będąc jednocześnie informowana o swoim stanie. Został jej jednocześnie zaproponowany cały szereg możliwych postępowań. Niestety tajemnica lekarska nie pozwala mi na ujawnienie szczegółów, ale podkreślam, że mówimy o bardzo ciężkim schorzeniu, przy którym całkowity, trwały powrót do zdrowia był mało prawdopodobny. Walczyliśmy o życie tej pacjentki.
Mimo to kobieta zdecydowała się na leczenie w innych placówkach, razem zaliczyła ich ponad 10.
To była decyzja pacjenta, którą jako lekarz muszę uszanować. Po tym, kiedy opuściła nasz szpital, oferowaliśmy jej kontynuację leczenia i zgłaszaliśmy gotowość do jej dalszej hospitalizacji. Nie wyraziła na to zgody.
W tekście "GW" jest również inny poważny zarzut. Pacjentka miała zostać znieważona przez jednego z pańskich lekarzy. Czy któryś z lekarzy przyznał się do winy? Wyciągnął pan konsekwencje wobec tej osoby?
Problem w tym, że pacjentka nie złożyła w szpitalu żadnej skargi. O tym, że ktoś miał jej jakoby powiedzieć, że "zajmuje się swoim tyłkiem" dowiedziałem się w 2007 r. już po śmierci chorej. Sprawa była badana przez izbę lekarską i prokuraturę. Zarzut nie został potwierdzony.
Rozmawiał Jakub Lubelski
Fronda 2009-07-11
Autor: wa