Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Słysząc muzykę całym sobą

Treść

Można powiedzieć, że miałam niebywałe szczęście słyszeć i oglądać na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej braci Gierlachów w operze "Don Giovanni". I to w dwóch najważniejszych rolach: tytułowego Don Giovanniego i jego służącego Leporella. Utalentowani, o wspaniałych głosach, są rozchwytywani przez zagraniczne sceny operowe. Rzadko więc zdarza się, by występowali razem w tym samym przedstawieniu. A wziąwszy jeszcze pod uwagę arcydzieło operowe, jakim przecież jest "Don Giovanni" Wolfganga Amadeusza Mozarta, to rzeczywiście wielka przyjemność dla odbiorcy. Tym bardziej że na "moim" spektaklu także i pozostali wykonawcy znakomicie się odnaleźli. I pomyśleć, że to przedstawienie ma już kilkanaście lat. Nie przesadzę, jeśli powiem, że jest okrętem flagowym Festiwalu Mozartowskiego, który corocznie odbywa się latem w Warszawskiej Operze Kameralnej. Tegoroczny, już dziewiętnasty, właśnie się zakończył.

To wprost niebywałe, że w dzisiejszej dobie ten niewielki teatr o kameralnej scenie jako bodaj jedyny na świecie stworzył Festiwal Mozartowski, w którym prezentowane są wszystkie dzieła sceniczne tego kompozytora. I to nie tylko znane opery, ale nawet dzieła nieukończone przez Mozarta z różnych powodów. Na tej warszawskiej małej scenie nawet te najmniejsze fragmenciki utworów zostały spięte w całość i prezentowane są jako spektakl danego wieczoru. Wszystkie te sceniczne dzieła pozostają w stałym repertuarze tego teatru. Ich znakomitym inscenizatorem i reżyserem jest Ryszard Peryt.
To wybitny reżyser, wspaniały artysta czuły na muzykę. Słyszy ją nie tylko uchem, ale i całą swoją osobą, duchem i ciałem. Stąd ta harmonia spajająca w całość artystyczną wszystkie elementy spektaklu, w którym na samym czele jest szacunek dla idei kompozytora, autora dzieła. To już zupełna rzadkość. Takich reżyserów już prawie nie ma. Do dzisiejszych teatrów operowych przychodzą reżyserzy, którzy nierzadko są pozbawieni nie tylko słuchu muzycznego, ale nawet wrażliwości na muzykę. Nie mówiąc już o ignorancji intelektualnej i braku podstawowej wiedzy na temat muzyki operowej. Trudno się więc dziwić, że potem oglądamy jakieś sceniczne bohomazy, niemające nic wspólnego z dziełem kompozytora, a do tego śpiewacy ustawieni gdzieś w tle przez tzw. awangardowego reżysera nie są w stanie przebić się głosowo przez zasłaniającą ich, rozbuchaną inscenizację, będącą na pierwszym planie.
"Don Giovanni" w reżyserii Ryszarda Peryta i scenografii Andrzeja Sadowskiego jest, można powiedzieć, utrzymany w konwencji klasycznej, tradycyjnej. W tym najlepszym, najszlachetniejszym znaczeniu. Mimo owej tradycyjności formy nie braknie jednak w spektaklu pewnych znaków symbolicznych, skierowanych ku pewnemu uniwersalizmowi w interpretacji mitu o Don Giovannim. Jak na przykład scenografia utrzymana w ciemnej, a nawet czarnej tonacji - czarny kostium Don Giovanniego i przeciwstawiona mu biel kostiumu Don Ottavia (Leszek Świdziński), czy też piękne, wiejskie kostiumy gości weselnych na ślubie Zerliny z Masetto (Zbigniew Dębko). Twarze weselników przykrywają maski. Także wspaniała, symboliczna scena finalna z użyciem czarnej zasłony, za którą Don Giovanni zostaje pochłonięty przez moce piekielne, a przed ową zasłoną pojawiają się diabły gotowe do mieszania wśród ludzi i łudzenia ich rozmaitymi mirażami.
Muzyka z wpisaną w nią dramaturgią łączy się tu z dramaturgią stricte teatralną, gdzie wykonawcy, oprócz strony wokalnej, grają postaci swoich bohaterów, wypełniają zadania aktorskie jak w teatrze dramatycznym. Najlepsza aktorsko jest Marta Boberska. Jej pełna wdzięku, kokieterii i zarazem niewinności połączonej ze sprytem Zerlina jest nie do zapomnienia. Także znakomita wokalnie. Leporello Wojciecha Gierlacha o mocnym, dynamicznym głosie, który jak dzwon brzmi rozmaitymi barwami, ma świetne sceny rozgrywane aktorsko czy to ze swoim bratem Robertem - Don Giovannim, czy z Donną Elwirą (ogromnie zabawne). Chwilami może nawet zanadto ekspresyjnie. Powściągnęłabym nieco ekspresji także w początkowych scenach u świetnej Marty Wyłomańskiej jako Donny Anny, kiedy rozpacza, znalazłszy nieżywego ojca, zabitego przez Don Giovanniego. Jeśli chodzi o zadania aktorskie, myślę, że nie zaszkodziłoby, gdyby Robert Gierlach, operujący wspaniałym głosem o dużych możliwościach interpretacyjnych, wyposażyłby swego bohatera w obfitszą dawkę cynizmu, przez co zyskałby większą wiarygodność jako uwodziciel kobiet niemający żadnych w tym względzie skrupułów. Ale to są detale, które w zasadzie nie mają większego wpływu na ogląd całości przedstawienia.
Tym bardziej że całość jest znakomita pod każdym względem. Nie mówiąc już o tzw. hitowych fragmentach, na które wyczekuje publiczność. Na przykład doskonały duet Don Giovanniego (Robert Gierlach) i Zerliny (Marta Boberska) w arii "La ci darem la mano" ("Podajmy sobie ręce") czy aria Leporella (Wojciech Gierlach) z I aktu "Notte e giorno faticar", gdzie służący Don Giovanniego skarży się na swój los, że musi służyć u tak zdemoralizowanego szlachcica, albo inna aria Leporella, także z I aktu - "Madamina, il catalogo e questo", w słynnej, ulubionej przez publiczność scenie, w której służący pokazuje zakochanej w Giovannim Donnie Elwirze (Tatiana Hempel) katalog, ogromny spis kobiet, które jego pan uwiódł. Arie te weszły już do obiegu muzycznego nawet poza swoim macierzystym dziełem, stały się tematem do rozmaitych wariacji muzycznych innych kompozytorów. Przepiękna, bogata w rozmaite odcienie uczuć muzyka Mozarta znalazła świetnych wykonawców solistycznych, oprócz doskonałych braci Gierlachów wybija się również Tatiana Hempel jako porzucona przez Don Giovanniego Donna Elwira, a także chór. No i orkiestra pod batutą Kaia Baumanna gra bez zarzutu.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Don Giovanni", opera Wolfganga Amadeusza Mozarta, libretto Lorenzo da Ponte, inscenizacja i reżyseria Ryszard Peryt, dyrygent Kai Baumann, zespół solistów Warszawskiej Opery Kameralnej, Warszawska Sinfonietta. Spektakl prezentowany w ramach XIX Festiwalu Mozartowskiego w Warszawskiej Operze Kameralnej.
"Nasz Dziennik" 2009-07-29

Autor: wa