Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Słowacja za normalnością

Treść

Nareszcie dobre wiadomości. Obrona normalności przynosi owoce. Jak podaje dzisiejsze wydanie „Naszego Dziennika”, parlament słowacki przegłosował właśnie poprawkę do konstytucji, która definiuje małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. Za poprawką głosowało 102 parlamentarzystów, zaledwie 18 było przeciwko.
Zmiana w konstytucji była możliwa dzięki - co trzeba zaakcentować - solidarnemu głosowaniu socjaldemokratów i chadeków. Tak jak rzadko mam okazję do pochwalenia lewej strony sceny politycznej, to ta okazja właśnie się nadarzyła.
W decyzji słowackich polityków budujące jest to, że parlamentarzyści chadeccy i socjaldemokraci byli zgodni, by zdecydowaną większością głosów opowiedzieć się za rodziną. Zwróćmy uwagę, że dzieje się tak przede wszystkim w krajach stricte katolickich, z obszarów postkomunistycznych, które wyrwały się ze szponów komunizmu dzięki mocy Chrystusowej Ewangelii, a które nie będąc jeszcze zdegenerowane ideologicznymi i propagandowymi wpływami antychrześcijańskich mediów, działających w ramach sojuszu międzynarodówki socjalistów, libertynów, masonów, gejów i feministek, widząc, co się dokonało na Zachodzie, ratują resztki normalności u siebie.
Słowacja postanowiła wpisać do swojej ustawy zasadniczej ochronę naturalnego małżeństwa, ponieważ - jak podkreślili politycy tego kraju - taki krok jest konieczny w związku z coraz silniejszymi atakami na instytucję małżeństwa, do jakich dochodzi w krajach Europy Zachodniej.
Po drugie, wszystkie społeczeństwa Europy się budzą. Presja na polityków wzrasta, marsze, petycje, powstające ruchy i stowarzyszenia pro-life, akcje w obronie rodziny są czynnym graczem, nawet na terenie próchna intelektualnego i moralnego, jakim są popadające w dekadentyzm i nihilizm struktury unijne.
Inna rzecz, że pragmatycznie myślący i działający politycy, lewej i prawej strony sceny politycznej, aby utrzymać się przy władzy muszą odpowiadać na potrzeby wyborców, w zgodzie z wolą normalnej większości. Dzieje się tak w Chorwacji, na Węgrzech, w Słowacji, Estonii i wreszcie w Polsce (czego jednym z fantastycznych i satysfakcjonujących wymiarów był wynik libertyńskiej koalicji antykatolickiej Janusza Palikota). Nawet we Francji czy Hiszpanii budzi się zdrowa tkanka społeczeństwa, jeszcze nie do końca zdegenerowana przez patologiczne ideologie.
Kościół katolicki jako ośrodek chrześcijaństwa, w którym dokonuje się pełnia prawdy o człowieku i Bogu, jest dziś jedyną żywotną siłą, która prowadzi ofensywę w obronie życia, rodziny, dzieci, kobiet, ubogich, bezrobotnych, wykluczonych, prześladowanych. To świadectwo pociąga, zachęca, umacnia, dodaje otuchy i siły.
Rozumiemy więc, skąd tyle zaciekłości i zajadłej walki z katolikami. Dlatego nie należy upadać na duchu, bać się, odczuwać lęk, gdy doświadcza się niechęci czy negacji w realizacji wspólnego dobra. Trzeba robić swoje, nie zważając ani na kontestatorów, ani na wrogów.
I jeszcze jedna refleksja. Narzekamy i narzekaliśmy na naszą niedoskonałą konstytucję, uchwaloną w 1997 roku. Dokument stworzony pod egidą postkomunistów, liberałów i socjaldemokratów, chociaż budzący wątpliwości w różnych miejscach, w artykule 18 broni rzeczowo i jasno rodziny: „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”.
Chorwaci czy Słowacy nie mieli tyle szczęścia, by w swoim prawie zapisać, w odpowiednim momencie powyższej prawdy, gdyż nie przewidzieli, że mogą nadejść czasy, w których rodzina i małżeństwo zostaną poddane redefinicji ekstremistów reprezentujących wynaturzoną mniejszość seksualną.
Cieszmy się więc, że postkomuniści i socjaldemokraci polscy nie przewidzieli zmian i nie odczytali przed niemal dwudziestu laty idei płynących z przekazu złego ducha czasu.
Mając jednak tę satysfakcję, nie zapominajmy, że dokumenty mogą ulegać zmianom. Dlatego im więcej ludzi sumienia będzie reprezentować nas w samorządach, Sejmie i Senacie RP, tym więcej szans na zachowanie normalności w naszym państwie.
Tomasz M. Korczyński
Nasz Dziennik, 7 czerwca 2014

Autor: mj