Śledztwo na dzień dobry
Treść
Natychmiast po wejściu Polski do Unii Europejskiej Komisja Europejska rozpocznie dochodzenie w sprawie niejasnych reguł pomocy państwa dla polskich elektrowni. Komisja zapowiedziała śledztwo po tym, jak polskie władze nie przedstawiły wyliczeń określających wysokość pomocy i listy elektrowni, którym ma być udzielona. Zdaniem unijnych prawników, wczorajsza decyzja Komisji oznacza "faktyczne zawieszenie" planów wsparcia z budżetu państwa ośmiu spośród piętnastu polskich zakładów energetycznych.
aDochodzenie ma trwać dwa miesiące, co oznacza, że pomoc nie będzie mogła być wypłacana co najmniej do końca czerwca. Rząd uzasadnia potrzebę wypłat obowiązkiem zerwania wieloletnich umów na dostawę energii, które od początku lat 90. wiązały elektrownie z dystrybutorem Polskie Sieci Energetyczne. Część z nich pozawierano nawet na 20 lat. Zerwanie umów jest konsekwencją liberalizacji rynku energii elektrycznej w Polsce.
Komisja Europejska zapewnia, że w takich wypadkach pomoc państwa jest dopuszczalna, ale na ściśle określonych warunkach. Nie może być ona wyższa od starannie oszacowanego spadku dochodów, wynikającego z ewentualnej obniżki cen wskutek zastąpienia tych zawartych w kontraktach cenami rynkowymi.
Komisja twierdzi, że od sierpnia 2003 r. nie udało się jej skłonić polskich władz do sprecyzowania, jak dużej pomocy zamierzają udzielić zakładom energetycznym. - Wielokrotnie prosiliśmy o podanie listy zakładów mających skorzystać z pomocy, cen zawartych w kontraktach, cen rynkowych i wysokości pomocy wyliczonej na podstawie różnicy między nimi - powiedział Tilman Luder, rzecznik Mario Montiego, komisarza UE ds. konkurencji. - Mimo kilku spotkań i dwukrotnej wymiany listów w tej sprawie w listopadzie i w styczniu nie uzyskaliśmy informacji, których potrzebuje Komisja, żeby zatwierdzić taką pomoc - podkreślił. Komisja Europejska stoi na straży prawa unijnego i to do niej należy zatwierdzanie pomocy publicznej dla przedsiębiorstw.
Podstawą wczorajszej decyzji jest załącznik IV. 3 do Aktu Akcesyjnego (części traktatu akcesyjnego). Na jego mocy Polska zobowiązała się powiadomić Komisję o pomocy państwa udzielonej lub zaplanowanej przed 1 maja. Strona polska odmówiła jednak podania wysokości pomocy, utrzymując, że zerwanie kontraktów i pozbawienie elektrowni "pewnych" dochodów zaplanowanych na wiele lat naprzód jest równoznaczne z... pozbawieniem ich własności. A że polska Konstytucja chroni prawo własności - argumentują polskie władze - trzeba będzie wypłacić odszkodowania, które nie są pomocą państwa. Rząd Leszka Millera powołuje się przy tym na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 28 stycznia 2003 r.
W odpowiedzi prawnicy Komisji powołali się na orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu nieuznające przyszłych dochodów za własność. - To rzadki przypadek bardziej restrykcyjnego podejścia do prawa własności w starych zachodnich demokracjach niż w Polsce - komentują brukselscy eksperci.
Nawet gdyby polskie władze nagle zmieniły zdanie i przysłały precyzyjne informacje, Komisja i tak zamierza podjąć dochodzenie. - Polska będzie miała obowiązek udzielić szczegółowych informacji w ciągu pierwszego miesiąca od wszczęcia procedury. Jeśli tego nie zrobi, Komisja ma prawo określić wysokość pomocy na podstawie własnych ustaleń - powiedział jeden z ekspertów.
Unijni eksperci nie rozumieją, dlaczego polskie władze tak zaciekle bronią prawa elektrowni do niekontrolowanych, niczym nieograniczonych dotacji z kieszeni polskiego podatnika. Jeden z ekspertów zasugerował, że może to wynikać z troski o miejsca pracy czy sytuację całych regionów uzależnionych od wielkich elektrowni. Jednak nie wykluczają oni, że twarda obrona przez rząd dotacji dla elektrowni może być po prostu wynikiem nacisków energetycznego lobby.
Jeśli Komisja Europejska spełni swoją groźbę, co jest bardzo prawdopodobne, będzie to pierwszy w historii przypadek wszczęcia przez organ wykonawczy UE dochodzenia w sprawie pomocy publicznej w Polsce lub którymkolwiek z przyszłych państw członkowskich Unii Europejskiej. Przedstawiciele polskiego rządu nie odnieśli się do wczorajszej decyzji Komisji Europejskiej.
Krzysztof Warecki, PAP
Paweł Poncyljusz (PiS)
Problem z tzw. KDT, czyli kontraktami długookresowymi, to przede wszystkim wynik takiego traktatu akcesyjnego, jaki został podpisany w kwietniu. Należy ubolewać, że strona rządowa nie zadbała o uzgodnienia z Komisją Europejską przed podpisaniem tego traktatu. Wiadomo było, że będą z tym kłopoty; wiadomo było również, że będzie to kosztowało bardzo dużo pieniędzy w sektorze energetycznym. Po drugie, cała ta sprawa wskazuje na nieprzygotowanie Polski do Unii Europejskiej. Jeżeli od roku polskie władze nie są w stanie podać odpowiednich liczb czy wyliczyć konkretnych problemów, jakie trzeba rozwiązać przy okazji ustalania kontraktów długookresowych, to oznacza to, że nikt poważnie się nie zajmował tym od dłuższego czasu. Trzeba przy tym uwzględnić punkt widzenia konsumentów. Prawda jest taka, że sektor ten od wielu lat jest bardzo nieprzejrzysty i do końca nie wiadomo, z czego wynikają ceny. Również na dzień dzisiejszy nie ma klarownej konkurencji na rynku energetycznym w Polsce. Czwarta rzecz, o której trzeba przy tym powiedzieć, to to, że zanim się jeszcze zaczął, już się kończy "miodowy miesiąc" z Unią Europejską. Wynika z tego jasno, że od pierwszego maja 2004 r. Komisja Europejska będzie miała dobry pretekst, by domagać się realizacji traktatu akcesyjnego, i nikt nie będzie traktował nas ulgowo, nawet jeśli euroentuzjaści mają jeszcze w tej sprawie złudzenia.
not. JS
Nasz Dziennik 4-02-2004
Autor: DW