Śledztwo do weryfikacji
Treść
Nadzór prokuratorski pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej nakazał uzupełnienie postępowania w sprawie niewyjaśnionej śmierci lubelskiego opozycjonisty Aleksandra Hacia. Nazywany "lubelskim Pyjasem" Hać został znaleziony w 1984 r. w centrum miasta ze śladami brutalnego pobicia.
Jak poinformował nas prokurator Robert Janicki, nadzór prokuratorski po zapoznaniu się z aktami sprawy Aleksandra Hacia, prowadzonej przez pion śledczy lubelskiego oddziału IPN, zalecił uzupełnić to postępowanie. - Chodzi generalnie o zweryfikowanie tych informacji, które pojawiły się w publikacji "Naszego Dziennika" - powiedział Janicki.
Na naszych łamach pisaliśmy o istotnych rozdźwiękach między ustaleniami oficjalnego śledztwa prowadzonego bezpośrednio po śmierci Aleksandra Hacia w 1984 r. a relacjami osób, które widziały obrażenia, jakich doznał. Hać został znaleziony w centrum Lublina w bramie przy ul. Królewskiej 11, niedaleko dawnej siedziby "Solidarności". Nieprzytomny leżał na schodach do piwnicy. Mimo operacji zmarł kilka dni później. Podczas pobytu w szpitalu leżał w izolatce, a pilnowali go funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa.
Według opinii lekarskich, Hać miał spaść ze schodów i w wyniku tego odnieść poważne obrażenia czaszki. Jednak krewni i koledzy lubelskiego działacza związkowego od samego początku byli przekonani, że za jego śmiercią stoi SB. Bogumił Olszewski z Fabryki Samochodów Ciężarowych, zakładu, gdzie pracował Hać, wspominał, że "ludzie powtarzali sobie wtedy, że ubecy zaskoczyli go w bramie". Związkowiec został bowiem znaleziony z wgniecioną w tylnej części czaszką, śladami wbijania czegoś pod paznokcie i pręgami na plecach oraz podbitym okiem. Trudno takim obrażeniom ulec podczas upadku ze schodów. W opinii lekarskiej miał być także pijany. Ale jak zwracają uwagę jego znajomi, milicja już wcześniej prowadziła przeciwko niemu działania mające na celu sugerowanie, że nadużywa alkoholu. Jeden z pracowników jego macierzystego zakładu wspominał, iż słyszał, że milicja potrafiła go zabrać na izbę wytrzeźwień, mimo że nie był pijany. - To musiał być element jakiejś gry operacyjnej przeciwko niemu - przypuszczał. Grę taką prowadzono również wobec jego dzieci. Gdy nie wracał do domu, jedna z córek Hacia otrzymała w nocy przerażający telefon: "Kochasz, dziewczynko, tatusia?" - zapytał głos w słuchawce, a gdy odpowiedziała, że tak, usłyszała: "To już go więcej nie zobaczysz".
Dlatego też dawni działacze opozycyjni chcieli wszczęcia ponownego śledztwa w tej sprawie. Jednak lubelski IPN po ustaleniu, że akta śledztwa z 1984 r. zostały zniszczone, a innych dokumentów w tej sprawie nie odnaleziono, odmówił w 2007 r. podjęcia śledztwa. Zażalenie na tę decyzję złożone przez córkę Hacia zostało odrzucone przez sąd. Tymczasem żyją jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, ale nie zostali przesłuchani. W prokuraturze na eksponowanym stanowisku pracuje również prokurator, który prowadził śledztwo w 1984 roku. Mimo zasłaniania się niepamięcią, w rozmowie z nami podawał wiele istotnych elementów z tego postępowania.
Lubelski pion śledczy jeszcze nie otrzymał akt sprawy z zaleceniami i dlatego nie chce komentować śledztwa. Prokurator Janicki ocenia, że potrzeba co najmniej kilku tygodni, aby realizacja sformułowanych zaleceń przyniosła jakieś efekty. Wówczas będzie można powiedzieć, czy istnieją podstawy do podjęcia tego śledztwa.
Zenon Baranowski
"Nasz Dziennik" 2009-03-09
Autor: wa