Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Skutki złych negocjacji

Treść

Po akcesji Polski do UE rolnicy, którzy wcześniej postawili na mleko, należeli do tej nielicznej grupy gospodarzy, którzy nie stracili w wyniku spadku cen na produkty rolne. Jednak zyski, jakie mieli osiągać po wejściu do Unii, w gruncie rzeczy okazały się niższe, niż wynikało z szumnych przedakcesyjnych zapowiedzi rządzących, i to pod warunkiem, że dokonali określonych inwestycji w czasie i na skalę, która może tylko zdumiewać. Tymczasem tegoroczne ceny skupu mleka spadają. W czerwcu zakłady mleczarskie za litr surowca płaciły dostawcom niewiele ponad 90 groszy. Tylko na Podlasiu, gdzie spółdzielnie są duże i prężne, rolnicy dostają około złotówki za litr. Wciąż bardzo mało otrzymują za litr mleka rolnicy z południa Polski.
Po akcesji Polski do UE okazuje się, że najwięcej straciły gospodarstwa nastawione na produkcję roślinną, szczególnie zbóż. Natomiast właściciele stad krów mlecznych jak na razie pozostają w trochę lepszej sytuacji. Jednak w najbliższym czasie bardzo mocno da się odczuć kwotowanie produkcji mleka w poszczególnych gospodarstwach. Aktualnie trwa stały wzrost produkcji i skupu mleka przy jednoczesnym stałym spadku cen skupu tego surowca. Jeśli w grudniu płacono średnio w kraju 98,27 zł za 100 litrów, to w lipcu już tylko 89,77 zł, a za sierpniu spodziewany jest jeszcze niższy wynik, bo gdzieś około 87 zł za 100 litrów mleka. Generalnie utrzymuje się tendencja do spadku cen mleka i trudno będzie odwrócić tę sytuację. Miesięcznie ceny mleka spadają o około 1,3 proc. To jest ta nie najlepsza wiadomość dla rolników. I nie będzie im wcale lżej, skoro także i w starej Unii producenci mleka w Niemczech, Anglii czy Irlandii mają podobne problemy. W tych dwóch ostatnich krajach sytuacja jest na tyle poważna, że tamtejsi rolnicy grożą wstrzymaniem dostaw mleka do tamtejszych zakładów mleczarskich.
Jedną z takich przyczyn jest spadek cen wyrobów mleczarskich na rynku wewnętrznym. Jeśli porówna się sierpień ubiegłego roku i miniony sierpień, to główne produkty mleczne staniały nawet o 10 proc. Ponadto wakacje są takim okresem roku, kiedy zawsze następuje zniżka cen serów czy innych głównych produktów mleczarskich. Spadek cen zbytu nakłada się ze spadkiem cen nabywania surowca.
Wszystkie te niekorzystne zjawiska mają jednak swoje przyczyny, które w znaczącym stopniu są zależne od określonych ekonomiczno-politycznych decyzji rządzących państwem.
Wielu ekonomistów, rolników czy polskich przedsiębiorców ma wciąż pretensję do rządzących, że prowadzona jest niewłaściwa polityka kursowa na rynku wewnętrznym w naszym kraju. W ubiegłym roku kurs złotówki do euro był bardzo wysoki, a dzisiaj 1 euro kosztuje poniżej 4 zł. Jest to efekt gwałtownego napływu do Polski zagranicznego kapitału, ponieważ dużemu kapitałowi bardziej opłaca się zarabiać na państwowych obligacjach, akcjach itp. niż w inny sposób.
Kondycja ekonomiczna spółdzielni mleczarskich uzależniona jest od eksportu, a co się z tym wiąże - od polityki kształtowania wartości złotówki w stosunku do euro.
Taki stan rzeczy dostrzega też Waldemar Broś, wiceprezes Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich.
- W maju i czerwcu, gdy euro tylko troszkę poszło w górę, to produktów mleczarskich wyeksportowaliśmy tyle, co za cztery pierwsze miesiące 2005 roku. Zatem albo ustawi się odpowiednią politykę kursową, wykorzystując odpowiednie narzędzia fiskalne, albo doprowadzimy do tego, że z powodu silnej złotówki zafundujemy sobie znowu import, a import to rozwiązywanie problemów z bezrobociem, ale nie u siebie, lecz gdzie indziej, najczęściej w starej Unii - podkreślił Waldemar Broś.
Zakładając, że gdyby kurs euro wyniósł 4,30-4,35, to wszyscy - od eksportera, przez firmy produkujące wyroby mleczarskie, do rolnika - zyskaliby, według danych KZSM, około 234 mln zł. Niestety tych pieniędzy dla zakładów mleczarskich i rolników nie będzie ze względu na aktualny kurs złotówki do euro. To pokazuje, jak posługując się instrumentami finansowymi, stymuluje się korzyści dla jednych - którzy ani nie sieją, ani nie orzą - oraz straty dla tych, którzy ciężko pracują w rolnictwie, przemyśle spożywczym czy innym.
- Polscy konsumenci ciągle są biedni. Jeśli minimalna płaca w naszym kraju wynosi 209 euro, to w starej Unii 1200-1400 euro. To wiele tłumaczy. Wypadałoby naszym mleczarniom szukać zbytu na rynkach zewnętrznych. To zresztą dotyczy całego przemysłu rolno-spożywczego. Myśmy jako KZSM już w lutym tego roku, gdy w wyniku umacniania się złotówki od grudnia spadały ceny skupu mleka, monitowali premiera Marka Belkę o to, aby euro kosztowało już nie 4,9 czy 4,5, ale chociaż 4,2-4,3 złotego, bo realnie podchodzimy do sprawy. To pozwoliłoby żyć naszym rolnikom i producentom wyrobów mleczarskich. My koniecznie musimy sprzedać za granicę 30 procent produkcji. Jeśli tego nie uczynimy, to po prostu będą upadać firmy, zmniejszać się dochody rolników. Jeśli zmniejszy się podaż surowców rolnych, to trzeba zamykać zakłady przetwórcze, a ludzie pójdą na bezrobocie - przestrzega Waldemar Broś.
Pozostaje otwartym pytanie kierowane przez naszych przedsiębiorców do premiera, Rady Polityki Pieniężnej i Aleksandra Kwaśniewskiego, dlaczego ogranicza się rozwój tym, którzy realnie wytwarzają i pracują na wzrost PKB, natomiast stwarza się komfortowe warunki kapitałowi spekulacyjnemu. Gdzie zatem jest miejsce dla polskiego przedsiębiorstwa czy producenta np. mleka czy innych płodów rolnych?
- Sama dynamika wzrostu produkcji i skupu mleka jest dobra. W ciągu siedmiu ostatnich miesięcy, bo za sierpień pełnych danych jeszcze nie mamy, skupiono o 364 miliony litrów, tj. ok. 8 proc., więcej niż w ubiegłym roku. Bałem się, że panująca w ostatnich miesiącach susza da się odczuć w postaci spadku produkcji i skupu mleka. Na szczęście tak się nie stało. Tylko w czerwcu i lipcu, kiedy naprawdę było sucho, skup był wyższy o około 50 milionów litrów - powiedział Waldemar Broś.
Według wiceprezesa KZSM dzieje się tak dlatego, że rolnicy posiadają już bardzo dużą wiedzę oraz doświadczenie w produkcji pasz w postaci różnych kiszonek. Owszem, gospodarze pozyskują także siano, ale nie jest już ono podstawą paszy dla krów.
Jeszcze kilkanaście lat temu wahania w skupie mleka między latem a zimą sięgały do 300 proc. Dzisiaj te różnice właściwie są niewielkie i wynoszą około 25-30 proc., i to w zależności od regionu.

Za małe limity
Innym problemem, z jakim obecnie borykają się rolnicy zajmujący się chowem bydła mlecznego, są skutki olbrzymich nakładów na dokonanie modernizacji obór w bardzo krótkim czasie. Przy obsadzie obory na
30-50 sztuk bydła w grę wchodzą środki finansowe o wysokości kilkuset tysięcy złotych. Przy niskich i wciąż spadających cenach wyrobów mleczarskich, trudnościach z ponownym wejściem na rynek rosyjski oraz inne rynki wschodnie, fatalnym kursie złotówki wobec innych walut skutki mogą odczuwać wszyscy rolnicy zajmujący się produkcją mleka.
- Wybudowałem nową oborę, zakupiłem całe wyposażenie niezbędne do pozyskiwania mleka bez kontaktu z powietrzem. Niby wszystko dobrze, a ja spać nie mogę, bo co ja i wielu takich jak ja uczyni, gdy ceny będą spadać, a ja muszę regularnie spłacać raty zaciągniętego kredytu? Mówiło się o dostosowywaniu naszych gospodarstw mlecznych do wymagań i norm unijnych - zgoda. Pytam, ile czasu i na jakich warunkach, z jaką pomocą państwa mogli dostosowywać się tamtejsi rolnicy? Jak u nas to załatwiono, widać po naszych kieszeniach. Już teraz jest jasne, że barierą nie do przeskoczenia będzie brak kwot mlecznych i pokrętna polityka Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, bo tak oceniają ją rolnicy. Coraz więcej czasu rolnik musi spędzać nad papierami, sterczeć w kolejkach w Agencji za byle papierkiem - powiedział nam Bolesław Zybała z Zamojszczyzny.
Na inny problem zwrócił uwagę Zbigniew Dembowski, wiceprezes Podlaskiej Izby Rolniczej, producent mleka. Jego zdaniem, następuje niebezpieczne zróżnicowanie rolników zajmujących się chowem bydła mlecznego. Różnica w cenie za mleko o identycznych parametrach może dochodzić nawet do 30 proc. Powodem jest tutaj tzw. dodatek towarowy obowiązujący w wielu mleczarniach. Decyzje o takim dodatku podejmowali również sami rolnicy, którzy wchodzą w skład rad nadzorczych spółdzielni mleczarskich.
- Dzieje się coś takiego, że to rolnicy fundują innym biedniejszym rolnikom pozostawanie w tej biedniejszej grupie tylko dlatego, że ci nie mogą sprzedawać więcej mleka. Nadto, gdzie są wszyscy ci, którzy byli tacy szczęśliwi, gdy wynegocjowali odpowiednie limity produkcji mleka w naszym kraju? Miało tych kwot mlecznych wystarczać dla wszystkich chętnych rolników. Trąbiono o sukcesie. A dzisiaj okazuje się, że brakuje kwot i staje się to hamulcem rozwoju gospodarstw mlecznych. Szczególnie jest to niebezpieczne dla tych, którzy ostatnio bardzo dużo zainwestowali w posiadane obory - powiedział Zbigniew Dembowski.
Na Zachodzie spożywa się przeciętnie 360 l mleka rocznie, a w Polsce zaledwie 180 l. Zakładając, że powoli i w Polsce będzie rosło spożycie mleka, wkrótce może się okazać, że naszej kwoty nie wystarczy nawet na to, aby zaspokoić potrzeby krajowe.
- Wtedy potrzebny będzie import. I taki scenariusz nakreślili nam negocjatorzy z tamtej strony. Wiedzieli, że spożycie w naszym kraju będzie rosło, bo takie są tendencje. Za mały limit krajowy spowoduje, że trzeba będzie importować, co np. zakłady mleczarskie z Niemiec, gdzie jest olbrzymia nadprodukcja, uczynią z radością, ale za tamtejsze miejsca pracy zapłacimy my wszyscy. Czy o to chodzi w tej całej polityce względem sektora mleczarskiego? - pytał Waldemar Broś.
Marek Garbacz

"Nasz Dziennik" 2005-09-05

Autor: ab