Skoncentrowana na każdej piłce
Treść
Rozmowa z Agnieszką Radwańską, tenisistką krakowskiego Nadwiślanu
Zmieniło się Twoje życie po wygranej na kortach Wimbledonu?
- Jeśli już, to niewiele. Nadal jestem tą samą osobą, mam takie same marzenia. Chcę się rozwijać, doskonalić swe umiejętności, może kiedyś uda mi się wygrać tam w rywalizacji seniorek...
A kibice? Rozpoznają już twarz mistrzyni z londyńskiej trawy?
- (śmiech) Nie, na razie nie. W moim Krakowie mogę przejść spokojnie głównymi ulicami, za to - co ciekawe - w Toruniu, gdzie występowałam w zawodowym turnieju, tuż po Wimbledonie ludzie mnie poznawali, prosili o autograf, krótką rozmową. To miłe i cieszy. Wiem jednak, że droga do sukcesów i popularności, która jest z nimi związana, przede mną długa i ciężka. Nie chciałabym, aby moja przygoda z tenisem zakończyła się na triumfie w juniorskim Wimbledonie. Wiem dobrze, że kilka lat temu podobny sukces osiągnęła Aleksandra Olsza, że później było jej bardzo trudno utrzymać poziom i choćby zbliżyć się do tego wyniku. Ja mam dopiero 16 lat i całą karierę przed sobą. Ze swojej strony zrobię wszystko, by potoczyła się jak najlepiej. Ale czy tak będzie, zobaczymy.
Od jak dawna grasz w tenisa?
- Od piątego roku życia. Pochodzę ze sportowej rodziny, na kort zaprowadził mnie tata. Przyznam szczerze, że nawet nie pamiętam pierwszego treningu, pierwszego meczu. Wiem tylko tyle, że tata bardzo mnie zachęcał, pomagał i jak widać - poskutkowało. Nigdy jednak - co podkreślam - do niczego mnie nie zmuszał. Sama chciałam trenować, podejmować wyzwania. Dziś mogę powiedzieć, że swą przyszłość mam nadzieję związać z tenisem.
Kiedy poczułaś, że to jest właśnie to, że tenis może być Twoją pasją, sposobem na życie?
- Najlepszą zachętą - przynajmniej na początku - były dla mnie sukcesy, zwycięstwa, wygrane turnieje. Gdy pięłam się w górę w swych kategoriach wiekowych, stawałam się pewniejsza siebie, coraz mocniej wiązałam się ze sportem, pojawiały się coraz śmielsze marzenia. Przed Wimbledonem nie miałam jednak na koncie jakiś dużych sukcesów. Dopiero w czerwcu na warszawskim Ursynowie udało mi się wygrać pierwszy w karierze turniej seniorek.
Potem pojechałaś walczyć na kortach w Wimbledonie. Marzyłaś skrycie o zwycięstwie?
- Nie śmiałam. Nie spodziewałam się takiego sukcesu ani przed rozpoczęciem rywalizacji, ani nawet podczas niej. Owszem, chciałam wypaść lepiej niż w juniorskim Roland Garrosie, gdzie przegrałam w trzeciej rundzie. I gdy to się udało, już byłam zadowolona. A potem, gdy znalazłam się w ćwierćfinale, czułam się znakomicie, bo wiedziałam, że to już jest spory sukces. Później był półfinał, finał i zwycięstwo. Zaskoczyło mnie - przyznaję - ale jak miło.
Kiedy uwierzyłaś, że możesz wygrać?
- Dopiero przed finałem. Ale nie byłam pewna siebie, typowałam pół na pół. Wiedziałam, że wcześniej z Austriaczką Tamirą Paszek przegrałam dwa razy, było to jednak na kortach ziemnych, teraz grałyśmy na trawiastych. I tak jak się spodziewałam - mecz był bardzo wyrównany, chociaż przez cały czas przeważałam i kontrolowałam sytuację. Może byłam od rywalki bardziej skoncentrowana, może mniej się denerwowałam, co bardzo przeszkadza w grze.
Cieszyłam się już z samego awansu do finału. Dla mnie to było coś niesamowitego. Przed decydującym meczem byłam na luzie, nie stresowałam się, bo nawet gdybym przegrała, tragedia by się nie stała. Nie odczuwałam presji, nie musiałam wygrać...
Co dalej? Co zrobić, by pójść za ciosem, zwyciężać w kolejnych turniejach, odnosić coraz więcej sukcesów?
- Prostej recepty nie ma. Na pewno będę grała w jak największej ilości turniejów, we wrześniu wystąpię w juniorskim US Open. Wiem, że czeka mnie sporo pracy, że przede mną wielki wysiłek. Mam nadzieję częściej grywać z lepszymi od siebie zawodniczkami. Nawet jak przegram, będę mogła wyciągnąć lekcję, czegoś nowego się nauczyć lub po prostu sprawdzić na tle mocnej rywalki. To da mi odpowiedź na pytanie, w którym obecnie znajduję się miejscu.
W przyszłym roku na pewno wystąpię w seniorskim Wimbledonie, jako najlepsza juniorka mam bowiem zapewnioną "dziką kartę". Wtedy przekonam się, jak to jest walczyć z czołowymi rakietami świata.
Czego Ci brakuje, by lepiej i skuteczniej rywalizować ze starszymi koleżankami?
- Wszystkiego po trochu. Obecnie najwięcej pracuję nad serwisem, dobry daje ogromne szanse zdobycia punktu. Tata często mi powtarza, że serwis jest jedynym zagraniem, na które przeciwnik nie ma żadnego wpływu, dlatego trzeba go zawsze jak najlepiej wykorzystywać. Natomiast jeśli chodzi o moje mocne strony... Proszę zapytać rywalek. Niektórzy mówią, że potrafię zagrać bardzo sprytnie.
Jakie zatem cechy powinna mieć dobra tenisistka?
- Prócz umiejętności, które są podstawą, musi być mocna psychicznie. Nerwy przeszkadzają, zwłaszcza w kluczowych momentach. Poza tym powinna umieć skoncentrować się na każdej piłce, każdą zagrać na sto procent.
Wiem, że treningi zajmują Ci bardzo dużo czasu...
- To prawda, ćwiczę dwa razy dziennie, łącznie około 3,5 godziny. Nie mam nawet czasu na jakieś inne zajęcia, rozrywki. Ale nie narzekam. Skoro tyle lat już poświęciłam, nie mogę się załamywać.
Miałaś jakieś chwile zwątpienia, rezygnacji? Sport przecież jest bardzo wymagający. Podczas gdy rówieśnicy mają wakacje, Ty musisz ciężko pracować, masz mało chwil dla siebie.
- Owszem, treningi bywają męczące, zwłaszcza po zakończeniu sezonu, gdy nadal trzeba pracować, a praktycznie nie rozgrywa się żadnych meczów. Wtedy pojawia się znużenie, nawet znudzenie. Ale nigdy nie było momentu, w którym chciałam z tenisa zrezygnować. Przeciwnie. Przed ważnymi turniejami potrafię się dodatkowo zmobilizować, pracować jeszcze ciężej, dać z siebie więcej.
Masz swojego sportowego idola?
- Roger Federer. Nie ma sobie równych, podziwiam go nie tylko za skuteczność, ale i piękno gry. Dziś nikt nie gra tak ładnie dla oka jak on, tak elegancko, technicznie, na luzie, a przy tym efektywnie.
A siostry Williams? Być może jak one, wraz ze swoją siostrą Urszulą znajdziesz się kiedyś w czołówce światowych rankingów...
- Oczywiście byłoby to wspaniałe, spełnienie naszych największych marzeń. Na razie mocno pracujemy, czasami ze sobą rywalizujemy i zrobimy wszystko, by zajść jak najdalej. Najlepiej razem.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
--------------------------------------------------------------------------------
Brylant z zasadami
Agnieszka Radwańska nie miała sobie równych w rywalizacji juniorek w wielkoszlemowym turnieju na trawiastych kortach w Wimbledonie. Był to nie tylko życiowy sukces 16-latki z Krakowa, ale także jeden z największych polskiego tenisa w ostatnich latach. Agnieszka pokazała zarówno godną podziwu odporność na stres, jak i spore umiejętności. Jak mówi tata, a zarazem trener - Robert Radwański, jest jak "brylancik", który odpowiednio oszlifowany może zajść daleko. Bardzo daleko. - Oczywiście nie mogę tego zapewnić, bo na sportowy sukces składa się cała masa rzeczy. Choćby jedna zaniedbana może zniweczyć ogrom pracy. Polska nie ma bogatej tenisowej tradycji, nie ma systemu selekcji, dlatego nasza praca jest trudniejsza. Czasami poruszamy się po omacku, ale zawsze z głową, stąd efekty. Na razie nie potrzebujemy żadnych zmian, nie musimy wyjeżdżać do zagranicznych szkół - przyznaje Robert Radwański. Szkoleniowiec młodej mistrzyni prosi, by nie zapominać i o drugiej, młodszej córce - Urszuli - także bardzo utalentowanej tenisistce. - One nawzajem się mobilizują, jest między nimi minirywalizacja, jedna chce być lepsza od drugiej. Uważam, że to idealny układ.
Tata nie boi się, że córki po sukcesach mogą zacząć bujać w obłokach. - To im nie grozi. Jeśli ktoś jest wychowany, ma kindersztubę, wpojone wartości, nie może ot tak się zmienić - mówi.
Pisk
"Nasz Dziennik" 2005-07-29
Autor: ab