Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Skandal w Berlinie

Treść

Wczoraj na polecenie sądu został zniszczony w stolicy Niemiec pomnik ofiar muru berlińskiego. Zniszczenie monumentu zbulwersowało wielu mieszkańców Berlina, którzy usiłowali do tego nie dopuścić. Lewicowe władze niemieckiej stolicy nie tylko nie zapobiegły zniszczeniu pomnika, lecz zapewniły liczną policyjną ochronę robotnikom, którzy go demontowali.
Pomimo sprzeciwów ofiar reżimu komunistycznego ekipa budowlana pod ochroną silnego oddziału policji weszła na teren dawnego granicznego punktu kontrolnego "Checkpoint Charlie", usuwając 1065 drewnianych krzyży. Liczba krzyży nie jest przypadkowa, ponieważ symbolizuje liczbę osób zabitych przez wschodnioniemieckich pograniczników podczas próby ucieczki na Zachód. Z terenu pomnika usunięto także fragment oryginalnego muru berlińskiego, który był jego integralnym elementem.
Aby zapobiec zniszczeniu monumentu, powstałego z prywatnych funduszy, od godziny 4.00 rano przed pomnikiem zbierali się berlińczycy, którzy zamierzali protestować przeciwko temu aktowi wandalizmu. Kilku demonstrantów, chcąc zapobiec zniszczeniu pomnika, przykuło się łańcuchami do krzyży.
Wśród kilkuset demonstrantów obecna była inicjatorka budowy pomnika ofiar muru berlińskiego Alexandra Hildebrandt, dla której jego zniszczenie jest równoznaczne z nieuszanowaniem pamięci ofiar wschodnioniemieckiego reżimu komunistycznego. Hildebrandt jest przekonana, że odmowa przez bank BAG przedłużenia umowy o dzierżawę gruntu, na którym był zlokalizowany pomnik, jest wynikiem nacisków politycznych ze strony rządzących w Berlinie postkomunistów z PDS i socjaldemokratów z SPD.
Lewicowe władze niemieckiej stolicy (SPD/PDS) nie uczyniły nic, aby zapobiec zniszczeniu pomnika. Przeciwnie. Jak rzadko kiedy bardzo sumiennie wykonywały swoje obowiązki, wysyłając do ochrony robotników demontujących pomnik silny oddział policji. Na teren pomnika nie wpuszczono nawet posłów i dziennikarzy. Oburzeni niebywałym aktem profanacji ludzie skandowali w kierunku policjantów: "Hańba!", "Wstydźcie się!" lub "Sługusy komuny!".
Zniszczenie pomnika potępił dyrektor Niemieckiego Muzeum Historycznego Hans Ottomeyer. Przypomniał on przy tym, że w niemieckiej stolicy istnieje bardzo niewiele miejsc, gdzie pozostawiono resztki muru berlińskiego w charakterze pamiątki historycznej. Resztki muru znajdują się jedynie w centrum dokumentacyjnym przy Bernauer Strasse.
Komentatorzy podkreślają, że komunistom i socjaldemokratom nie podoba się kultywowanie pamięci ofiar enerdowskiej komuny, zwłaszcza w centrum stolicy Niemiec. Przeciwko powstaniu tego pomnika zdecydowanie występował komunistyczny senator Thomas Friel, który od 1976 r. należał do czołowych postaci wschodnioniemieckiego reżimu. Tygodnik "Der Spiegel" przypomniał, że za rządów Ericha Honeckera pełnił on funkcję ministra kultury w komunistycznym rządzie. Zdaniem tygodnika, pomnik od początku nie miał żadnych szans przetrwania, bowiem jego likwidacją zainteresowany był także burmistrz stolicy Klaus Wowereit z SPD.
Waldemar Maszewski, Hamburg



Usunęli krzyże!
Chociaż inicjatorzy usunięcia pomnika i komentatorzy ani słowem o tym nie wspominają, to jednak nie wydaje się, aby jedyną przyczyną zniszczenia pomnika było wygaśnięcie umowy dzierżawy terenu czy niechęć soc-demo-liberałów do kultywowania ofiar wschodnioniemieckiego reżimu. Można być raczej pewnym, że głównym powodem likwidacji monumentu była jego zewnętrzna forma, czyli krzyże - znienawidzony przez lewicę symbol wiary chrześcijańskiej. Gdyby zamiast krzyży elementami pomnika było 1065 polnych głazów czy siermiężnych betonowych bloków z dodatkiem elementów uwłaczających chrześcijaństwu, pomnik znalazłby gorliwych obrońców we władzach Berlina i dałoby się go bez trudu uratować.
Krzysztof Warecki

"Nasz Dziennik" 2005-07-06

Autor: ab