Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Skakać jak Bubka...

Treść

Rozmowa z Moniką Pyrek, wicemistrzynią Europy w skoku o tyczce

Jaki był dla Pani rok 2006?
- Bardzo udany i szczęśliwy. Zrealizowałam najważniejszy cel, czyli zostałam wicemistrzynią Europy, zajmuję drugie miejsce w światowym rankingu, do tego dwa razy udało mi się skoczyć 4,75 m. Jedynym niemiłym akcentem była kontuzja stawu skokowego i operacja. Z drugiej strony lepiej, że wydarzyło się to teraz, a nie np. w roku przedolimpijskim czy olimpijskim. Powoli rozpoczynam już przygotowania do sezonu halowego, na razie wszystko jest dobrze, mam za sobą kilka treningów z tyczką, humory dopisują.

Srebro mistrzostw Europy to na pewno wielki sukces, zwłaszcza że przegrała Pani tylko z najlepszą zawodniczką ostatnich lat, Jeleną Isinbajewą. Proszę jednak przyznać: nie odczuwała Pani mimo wszystko lekkiego niedosytu? Wszak Rosjanka, jak rzadko kiedy, wydawała się do pokonania!
- Fakt, można było z nią wygrać. Ale i tak pokazała, że ma bardzo silną psychikę, w szalenie trudnych warunkach skoczyła 4,80 m. Ja byłam bardzo blisko tej wysokości, ale mi się nie udało. Bez dwóch zdań - zwyciężyła zasłużenie. Mogę żałować tylko tego, że nie pokonałam przynajmniej 4,70 m [Monika Pyrek srebro zdobyła wynikiem 4,65 m - przyp. red]. Nie pozwoliły mi na to warunki, a szkoda, gdyż byłam świetnie przygotowana.

Tuż przed mistrzostwami, na mityngu w Sztokholmie, zdołała Pani jednak wygrać z niesamowitą Rosjanką. Dla niej była to pierwsza porażka od lat...
- ...i życzyłabym sobie, aby zdarzało się to częściej. Na pewno była to niespodzianka, po zawodach przychodziły do mnie dziewczyny i mówiły, iż złamałam pewien "krąg", dokonałam rzeczy niemożliwej. To było miłe z ich strony, także Jelena nie czuła żadnej złości, tylko pogratulowała mi zwycięstwa. Zdaję sobie jednak sprawę, że Rosjanka jest prawdziwą mistrzynią w tym, co robi, i pokonać ją jest niebywale trudno. Można się na niej wzorować, ma bowiem wszystkie cechy, które powinien posiadać wielki sportowiec - charakter, wspaniałą technikę, umiejętność skupienia się w każdej sytuacji. Nie ma wątpliwości, że dzięki niej skok o tyczce kobiet stał się bardziej popularny w świecie.

Jest Pani dziś bliżej poziomu Isinbajewej niż np. przed rokiem?
- Nie patrzę na siebie przez pryzmat porównań z Jeleną. Razem z trenerem mamy swoje założenia, krok po kroku je realizujemy, i to jest najważniejsze. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę skakać tak jak ona. Jeśli już miałabym się na kimś wzorować, to na Siergieju Bubce. Niezwykle imponowała i imponuje mi nadal absolutna perfekcja we wszystkim, co robił.

W tym roku dużo częściej niż dotychczas włączała Pani do treningu akcenty gimnastyczne. Dlaczego?
- Technika skoku o tyczce opiera się w dużej mierze na akrobacjach gimnastycznych. Nie wszystkie ćwiczenia oczywiście się nadają, trzeba wybrać takie, które mniej więcej symulują ruch podobny do wykonywanego w trakcie skoku. Efekty są widoczne. Człowiek poprawia nie tylko technikę i jakość skoków, ale czuje się też pewniej wysoko nad poprzeczką. Gimnastykę zresztą trenowaliśmy od dawna, teraz jednak dołożyliśmy zdecydowanie więcej elementów akrobatycznych.

Nad czym będzie Pani szczególnie pracowała w okresie przygotowawczym?
- Nadal mam spore rezerwy w motoryce; wiem, że mogę biegać dużo szybciej. Podstawowym zadaniem na przyszły rok będzie jednak podwyższenie uchwytu tyczki.

Wciąż nie udało się Pani pokonać granicy 4,80 m mimo wielu prób. Gdzie tkwi bariera?
- Zabrakło mi nieco szczęścia. W chwili, gdy złapałam najwyższą formę i mogłam skakać naprawdę wysoko, zaginął mój sprzęt. Musiałam używać pożyczonego, a to nie to samo. Czułam się tak, jakbym codziennie wsiadała do nowego samochodu, poznawała go, za każdym razem coś sprawdzała. Nie swoja tyczka oznaczała sporą niepewność, a i tak udało mi się na niej osiągnąć 4,66 m. Sama byłam tym zaskoczona.

Co daje Pani większą satysfakcję - medal prestiżowej imprezy czy spektakularna wysokość?
- Zdecydowanie medal. Po latach nikt nie pamięta o rekordzistach, a o medalistach się nie zapomina. Dlatego moim celem jest zawsze podium, oczywiście nie zapominam i o wyniku.

Kiedyś - pół żartem, pół serio - powiedziała Pani, że na igrzyskach olimpijskich w Pekinie postara się pokonać 5 metrów. Podtrzymuje to Pani?
- (śmiech) Jestem już bliżej niż dalej. Trzeba mieć marzenia, żeby krok po kroku do nich się zbliżać. Jeśli uda mi się poprawić motorykę i podwyższyć uchwyt, to postęp powinien być widoczny. Oczywiście nie obiecam 5 metrów, ale wierzę, że je kiedyś pokonam.

Igrzyska jednak dopiero za półtora roku, teraz zbliża się kolejny sezon halowy. Potraktuje go Pani nieco ulgowo.
- Zdecydowanie ważniejszy jest sezon letni, w którym na dodatek główna impreza - mistrzostwa świata - odbędzie się później niż zazwyczaj. Chcemy mądrze w niego wejść, przygotować się z głową. Jeśli okaże się, że na początku roku nie będę w stanie skakać powyżej 4,60 m, najprawdopodobniej w ogóle odpuszczę sobie halę. W innym przypadku i tak wystartuję najwyżej w trzech zawodach - mityngach w Doniecku i Bydgoszczy oraz w mistrzostwach Polski. W halowych mistrzostwach Europy na pewno nie wystąpię.

Cel na rok 2007 to mistrzostwa świata i zapewne cykl Golden League, w którym po raz pierwszy rywalizować będą tyczkarki?
- Zgadza się. Śmieję się, że w decyzji o włączeniu skoku o tyczce do Golden League pomogło nieco moje zwycięstwo nad Jeleną. Organizatorzy przekonali się, że nie wszystko jest z góry wiadome, a nasza konkurencja dostarcza wielu emocji. A jeśli chodzi o konkretną wysokość, którą zamierzam pokonać... Nie złożę żadnych deklaracji. Chcę skakać wyżej niż dotąd, ale nie powiem ile. Zależmy mi na postępie, ale jeszcze bardziej na medalach najważniejszych imprez.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-12-20

Autor: wa