Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Siostra Stanisława Stefania Rymarz OSB (1906-1977)

Treść

Życie s. Stanisławy Stefanii Rymarz, siostry bardzo prostej co do wykształcenia, ale gorliwej, o gorącym sercu, oddanej całkowicie sprawom Kościoła i Ojczyzny, jest jednym z wielu przykładów zmagań o wierność Panu Bogu i naszemu dziedzictwu narodowemu wśród licznych zagrożeń współczesnych systemów totalitarnych. Warto je przechować w pamięci dla nowego pokolenia, które nie zna niebezpieczeństw tamtych czasów, ale jest narażone na nowe ataki.

Siostra Stefania należała do Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek Misjonarek, które założyła m. Jadwiga Kulesza na dalekich Kresach pierwszej Rzeczypospolitej - ziemiach dzisiejszej Ukrainy - w 1917 r. w Białej Cerkwi. W latach 30. XX wieku rozwijało się w granicach przedwojennej Polski na terenie diecezji łuckiej i tam s. Stanisława znalazła miejsce do realizacji swego powołania.
Poszukiwanie drogi
Siostra Maria Stanisława - Stefania Rymarz, urodziła się 12 lutego 1906 r. w Tarnopolu jako córka Andrzeja i Ksawery z domu Dudyńskiej. Na chrzcie św. 17 lutego tego roku w kościele pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy otrzymała imię Stefania. Miała jeszcze dwóch młodszych braci. Ojciec był z zawodu piekarzem. Zmarł, gdy Stefania miała 7 lat. W 1914 r. matka oddała ją na wychowanie do krewnych mieszkających we wsi Ruszyny k. Krakowa. Tam zaczęła chodzić do szkoły i przystąpiła do pierwszej spowiedzi i Komunii Świętej. Pod wpływem kuzynki, która uczyła się u sióstr zakonnych, Stefania zapragnęła poświęcić się na wyłączną służbę Bożą. Powołanie zakonne kiełkujące w jej duszy miało przejść jeszcze różne próby, doświadczenia i uciążliwe poszukiwanie właściwej drogi życiowej. W 1921 r. matka zabrała Stefanię do Tarnopola - była przeciwna zamiarom córki, która wytrwale dążyła do realizacji swego powołania. Nie udało się przyjęcie do ścisłego zakonu karmelitanek czy dominikanek, ale przyjęły ją w Tarnopolu siostry służebniczki, początkowo na naukę szycia. Stefania nie wstąpiła jednak do tego zgromadzenia, po odprawieniu nowenny do Najświętszego Serca Pana Jezusa zgłosiła się do sióstr szarytek, które w Tarnopolu prowadziły szpital. Postulat odbyła we Lwowie, a potem pojechała do Krakowa do nowicjatu. W 1926 r. została skierowana do pracy we Lwowie w zakładzie dla umysłowo chorych. Po ciężkiej i długiej chorobie wróciła do domu rodzinnego do Tarnopola i u sióstr służebniczek podjęła naukę maszynowego pończosznictwa.
W 1928 r. przeniosła się z matką do Łucka, gdzie brat Stefanii prowadził warsztat stolarski. Szyjąc, nadal tęskniła za życiem zakonnym, wciąż jednak spotykała się ze sprzeciwem rodziny. Z czasem opór matki zaczął się zmniejszać, a nawet w lutym 1931 r. poradziła jej, żeby wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek w Łucku. Siostry Benedyktynki Misjonarki prowadziły tam duży sierociniec nazwany Teresinkiem, który wybudowały z wielkim trudem. Mieścił się w nim również dom generalny i nowicjat. Stefania zgłosiła się do przełożonej generalnej m. Małgorzaty Szyndler, która przyjęła ją serdecznie i zgodziła się na wstąpienie do zgromadzenia. Formalnie stało się to pod koniec kwietnia 1931 roku. 8 grudnia 1931 r. Stefania rozpoczęła nowicjat, otrzymując imię Maria Stanisława. W drugim roku została wysłana do Tarnopola, aby u sióstr służebniczek dokończyć naukę dziewiarstwa. Uzyskała wtedy dyplom czeladniczy bieliźniarsko-kołdziarski. Pierwsze śluby złożyła w roku 1934, a śluby wieczyste - 11 lipca 1939 roku. Zajmowała się szyciem i dziewiarstwem w pracowni prowadzonej przez siostry w Łucku.
W czasie wojny
Normalną pracę sióstr i rozwój zgromadzenia przerwał wybuch drugiej wojny światowej. Razem z podopiecznymi - ok. 60 dzieci, siostry przeżywały grozę nalotów i życia pod bombami. W tych trudnych dniach s. Stanisława wykazała wielką ofiarność i odwagę. Z kilkoma siostrami gotowała posiłki, aby donosić jedzenie do schronów dla dzieci i sióstr.
Gdy do Łucka zaczęła napływać wielka fala uchodźców z zachodnich województw Polski, które jako pierwsze zostały zajęte przez Niemców, Teresinek stanął do ich dyspozycji. Siostry dzieliły się żywnością, piekły chleb dla potrzebujących. Sytuacja pogorszyła się 17 września, gdy na szosie do Łucka pojawiły się sowieckie czołgi. Trzeba było starać się o cywilne ubrania, aby żołnierze mogli zmienić wojskowe mundury. Przybywali też księża, którzy byli w niebezpieczeństwie. Siostra Stanisława wymienia w swoich wspomnieniach dwóch profesorów z KUL, ojców jezuitów, wśród nich ojca rektora z alumnami, którzy posilili się, przenocowali i poszli dalej. Przyszło czterech ojców jezuitów z redakcji "Posłańca Serca Jezusowego" i prosili, żeby siostry pomogły im zdobyć świeckie ubranie, ponieważ spotykali niedobrych ludzi. Wśród jezuitów, którzy skorzystali z pomocy sióstr, był także o. Jerzy Mirewicz, późniejszy duszpasterz akademicki w Lublinie w latach 1946-1958. Do sióstr studiujących na KUL, a także do piszącej te słowa, mówił kilkakrotnie, że siostry benedyktynki w Łucku uratowały mu życie, gdy był w wielkim niebezpieczeństwie.
Po wejściu wojsk sowieckich siostry zostały usunięte z Teresinka. Dzieci zabrano do innych zakładów. Siostry musiały szukać pomieszczeń na terenie miasta. Z innych domów w diecezji łuckiej - w Kowlu, Bereznem i Kiwercach, też zostały usunięte. Sytuacja nie zmieniła się podczas okupacji sowieckiej, a potem niemieckiej. Mimo trudności siostry zaangażowały się w pomoc biednym, chorym, uwięzionym. W Łucku prowadziły schronisko dla dzieci i starców. Siostra Stanisława po wysiedleniu z Teresinka poprosiła w roku 1940 o pozwolenie na wyjazd do swojej ciotki do Czortkowa, by pomagać jej w pracy. Gdy weszli Niemcy, Ojcowie Dominikanie zorganizowali Komitet Opieki Społecznej. Siostra Stanisława włączyła się w jego działalność. Razem z siostrą szarytką prowadziła kuchnię dla głodujących. W pracy pomagało im kilka dziewcząt, które chciały się ustrzec przed wywiezieniem na roboty do Niemiec. Komitet zajął się pomocą dla więźniów i chorych. Do szpitala trafiali także więźniowie zaangażowani w akcję niepodległościową. Siostra Stanisława powiadomiona przez pielęgniarkę donosiła im żywność. Chodziła też do więzienia w sprawie pomocy dla aresztowanego ks. Józefa Kuczyńskiego.
Prośba o sztandar
Na wiosnę 1945 r. wojna miała się ku końcowi. Niemcy ponosili klęskę, front przesuwał się na zachód. Było już pewne, że tereny za Bugiem pozostaną pod panowaniem sowieckim. Siostry benedyktynki, orientując się, że nie będą mogły prowadzić swej działalności na Wołyniu, wyruszyły w nieznane pociągiem towarowym w ramach tak zwanej repatriacji, zabierając ze sobą dzieci, które miały pod swoją opieką. Po dwóch tygodniach podróży dojechały do Lublina, a potem zamieszkały w Końskowoli i w Puławach, gdzie zaczęły prowadzić dom dziecka.
Siostra Stanisława, dowiedziawszy się o tym, przyjechała do Końskowoli, gdzie zatrzymał się zarząd generalny. Potem wybrała się na poszukiwanie brata, który zamieszkał w Prabutach. Przy tej okazji spotkała ks. Szczepana Smarzycha, proboszcza z Kwidzyna, który zapraszał siostry, żeby zaangażowały się tam w pracę, gdyż jest dużo dzieci i ludzi starszych potrzebujących opieki. Siostra Stanisława skontaktowała się z zarządem w Końskowoli i wkrótce siostry rozpoczęły pracę w Kwidzynie. Podjęły się prowadzenia domu dziecka, przedszkola, domu starców, założyły dom generalny i pierwszy po wojnie nowicjat. Od zarządu miasta otrzymały też dom z ogrodem przy skrzyżowaniu ul. Warszawskiej i Piastowskiej, tam został przeniesiony dom generalny i nowicjat. Siostra Stanisława natomiast w domu przy ul. Słowiańskiej prowadziła pracownię kroju i szycia. Za pozwoleniem władz miejskich przyjmowała uczennice, które pod jej kierunkiem uczyły się tej sztuki. Pracownia hafciarska natomiast została przeniesiona do domu przy ul. Piastowskiej.
Tymczasem w Polsce trwał okres największego ucisku ze strony władz komunistycznych narzuconych przez Rosję sowiecką. Aresztowano i wydawano wyroki śmierci na największych patriotów zaangażowanych w AK. W więzieniu przebywał biskup-męczennik Czesław Kaczmarek z Kielc. W roku 1952 aresztowano w Katowicach biskupa Stanisława Adamskiego. Zakonom odbierano prowadzenie szpitali, szkół, domów dziecka, przedszkoli i domów starców. W dalszym ciągu istniało podziemie niepodległościowe, do którego dołączali ludzie, którzy nie chcieli pogodzić się z nową okupacją i pozorami wolności. Na terenie Elbląga i Kwidzyna działała organizacja o nazwie Konfederacja Obrony Wiary i Ojczyzny. Osoba z tej organizacji o nazwisku Milewska zwróciła się do s. Stanisławy z prośbą o wykonanie sztandaru z wizerunkiem z jednej strony Matki Bożej Częstochowskiej, a z drugiej orła z koroną. Siostra przyjęła zamówienie. Nie wiemy, czy orientowała się w niebezpieczeństwie, jakie jej groziło. Udała się do s. Urszuli Wąsowicz, która w domu przy ul. Piastowskiej prowadziła hafciarnię, aby wykonała haft według zamówienia. Siostra Urszula wyhaftowała wizerunek Matki Bożej, a z drugiej strony orła, ale bez korony, gdyż tylko takie godło przyjęły władze PRL. Koronę traktowano jako znak tzw. reakcji, sprzeciwu wobec władzy ludowej. Siostra Stanisława uszyła sztandar. Zamawiający podobno sami doczepili koronę z blaszki. Potem w kościele Świętej Trójcy ks. Szczepan Smarzych dokonał poświęcenia sztandaru. Władze partyjne w jakiś sposób dowiedziały się o tym. Siostra Stanisława zaczęła przeżywać niepokój, ponieważ jedna z uczennic powiedziała jej, że został aresztowany brat franciszkanin z katedry kwidzyńskiej. Okazało się, że aresztowano też ks. Smarzycha, przetrzymywano go w więzieniu w Koronowie koło Bydgoszczy.
Zachowała się godnie
7 października 1952 r. po południu do domu przy ul. Słowiańskiej przyjechała komisja złożona z czterech osób. Wezwano s. Stanisławę. Kazali jej się ubrać i jechać z nimi, żeby im coś wyjaśniła, a potem jakoby miała wrócić. Była spokojna o inne siostry tego domu - nic w tej sprawie nie wiedziały i w razie przesłuchań będą mogły mówić prawdę. Za samo niepowiadomienie władz o istnieniu tajnej organizacji groziły trzy lata więzienia.
Siostrę Stanisławę przywieźli do siedziby UB w Kwidzynie i zaczęli wypytywać, które z sióstr wiedziały o tej sprawie. Odpowiedziała, że nikt nie wiedział. Wmawiali jej, że hafciarka s. Urszula już się do wszystkiego przyznała. Nie było to prawdą, bo siostra ta została aresztowana dopiero 29 października. Zaraz też zawieźli s. Stanisławę do Gdańska, a w domu przy ul. Słowiańskiej przeprowadzili rewizję. Znaleźli list do s. Stanisławy napisany z USA przez m. Małgorzatę Szyndler, byłą przełożoną generalną. Był to jeden z dowodów korespondencji do Stanów Zjednoczonych uważanych za wroga Związku Sowieckiego. W Gdańsku siostrze zabrali wszystko, nawet takie drobiazgi jak agrafki i szpilki od welonu. Została zaprowadzona do wąskiej celi z malutkim okienkiem w górze zabezpieczonym siatką i zamknięta na klucz, co zrobiło na niej straszne wrażenie. W nocy przeszkadzali częstym zapalaniem i gaszeniem światła. Każde brzęknięcie kluczy pod drzwiami napełniało ją trwogą. Wyprowadzali kilka razy do podpisywania tego, co zabrali na przechowanie. Początkowo s. Stefania była sama w celi, później doprowadzili jeszcze dwie osoby. Było tylko jedno wąskie łóżko, dlatego noce były bardzo męczące. Męczyła też bezczynność, tęsknota za kościołem, domem zakonnym i pracą. Najgorszym cierpieniem była konieczność zeznawania w sprawie s. Urszuli Wąsowicz. Śledczy wypytywali, czy s. Urszula wiedziała, dla kogo haftuje.
Siostry były sądzone przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku i na rozprawy doprowadzane pod eskortą. Zachowały się godnie. Rozprawy były jawne.
Po przeprowadzonych przesłuchaniach wyrokiem sądu wojskowego z 15 grudnia s. Stefania została skazana na sześć lat więzienia. Zarząd zgromadzenia czynił starania o uniewinnienie, ale Najwyższy Sąd Wojskowy potwierdził wyrok 23 stycznia 1953 roku. Siostrę Urszulę, początkowo uniewinnioną, skazano na pięć lat więzienia. Przewieziono ją do Starogardu. Siostrę Stanisławę zatrzymali w Gdańsku. W styczniu 1953 r. przeprowadzili ją do celi, gdzie było jeszcze pięć kobiet, przeważnie złego prowadzenia, których słownictwo bardzo ją męczyło. Lepiej poczuła się, gdy dano ją do obierania ziemniaków od rana do wieczora i gdy mogła później mieszkać z inną grupą kobiet, gdzie wspólnie odmawiały Różaniec. Różańce, jak wspominała s. Urszula, robiły sobie z chleba, łączyły paciorki nićmi wyciągniętymi z siennika. Miały też swój sposób porozumiewania się - przez spuszczanie na nitce karteczki przez okno. Siostra Stanisława nazwała ten okres pobytu w więzieniu przymusowymi wczasami albo rekolekcjami, był to czas na modlitwę i rozmyślanie. Najgorsze było to, że nie miała kogo się poradzić, że siostry przez to cierpią, zwłaszcza że mówili jej, że tu jest więcej sióstr aresztowanych z Kwidzyna.
Mijały dni i tygodnie. Siostry we wspólnocie kwidzyńskiej bardzo przeżywały to przykre wydarzenie. Dała temu wyraz przełożona generalna m. Tekla Domańska w liście pisanym do ks. Antoniego Jagłowskiego, opiekuna zgromadzenia. Przyjmowały to z poddaniem się zrządzeniom Opatrzności i nie ustawały w modlitwach za aresztowane siostry. W kronice domu generalnego są tylko znikome ślady tej sprawy. Najwidoczniej siostry obawiały się otwarcie o tym pisać w kronice na wypadek rewizji. Kronikarka pod datą 1 stycznia 1953 r. zanotowała: "Smutno nam, że nie ma s. Urszuli i s. Stanisławy". Zachowało się kilka listów pisanych przez siostry z więzienia ołówkiem, ocenzurowanych.
W lipcu 1953 r. została ogłoszona amnestia. 25 lipca obie siostry zostały przywiezione: s. Stanisława do domu przy ul. Słowiańskiej, s. Urszula do domu generalnego przy ul. Piastowskiej. Kronikarka napisała o wielkiej radości z tego powodu, ale nie podała, skąd zostały przywiezione. Obie siostry udały się w październiku na Jasną Górę, aby podziękować Matce Bożej za uwolnienie, prosić o łaski potrzebne dla zgromadzenia, dla Kościoła i Polski. Był to bowiem w dalszym ciągu bardzo trudny okres. 25 września tego roku został aresztowany ksiądz Prymas Stefan Wyszyński, cały czas próbowano rozbić jedność Kościoła w Polsce.
Szykany nie ustały
Po wyjściu na wolność s. Stanisława w dalszym ciągu zajmowała się szyciem, była przełożoną domu przy ul. Słowiańskiej. W roku 1960 została skierowana do Grajewa. Tam zajmowała się głównie szyciem kołder. Wykonywała też szaty liturgiczne dla księży z różnych parafii. W latach 1966-1968 była przełożoną domu grajewskiego. Razem z siostrami tego domu przeżywała trudny okres szykan ze strony władz, usuwania z pokoi i wzywania na kolegium z powodu dokonanej budowy. Wrażliwa była na cierpienia innych i spieszyła z pomocą chorym i biednym z parafii. Gdy była młodsza, chętnie włączała się w prace parafialne na placówkach, gdzie przebywała: ubieranie ołtarzy do procesji na Boże Ciało i dekoracje na różne uroczystości. Przygotowywała dziewczęta do sypania kwiatów. Odznaczała się nabożeństwem do Najświętszego Serca Pana Jezusa i dziecięcą miłością Matki Bożej. Cechował ją szczery patriotyzm i misjonarski zapał. Pragnęła bardziej uzewnętrzniać uroczystości patriotyczne zakazane wówczas, jak uroczystość Matki Bożej Królowej Polski 3 maja. Pod koniec życia z powodu słabego zdrowia została przeniesiona do domu generalnego w Kwidzynie. Chociaż była chora i miała wstawiony rozrusznik - chodziła i na ile siły pozwalały, pomagała siostrom i brała udział we wspólnych modlitwach. 5 grudnia 1977 r. położyła się na spoczynek, ale zasnęła na wieki; trzymając ręce skrzyżowane na piersiach, oddała swą duszę Bogu. Wezwany lekarz stwierdził zgon. Pogrzeb odbył się 8 grudnia w uroczystość Niepokalanego Poczęcia. Msza św. koncelebrowana była sprawowana w katedrze kwidzyńskiej przy licznym udziale sióstr i wiernych. Doczesne szczątki s. Stefanii spoczęły na cmentarzu w Kwidzynie.
Po drugiej wojnie światowej Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Misjonarek zakładało stopniowo nowe domy w Polsce, a potem poza jej granicami. Pod koniec lat 70. minionego wieku zgromadzenie zaczęło zakładać placówki na Podolu i Wołyniu. Swoją działalnością sięgnęło też dalej, poza ocean i założyło domy w USA, a potem w Brazylii i Ekwadorze, gdzie siostry prowadzą pracę prawdziwie misjonarską z powodu małej ilości kapłanów. Dom generalny zgromadzenia znajduje się obecnie w Otwocku przy ul. Reymonta 68/70. Duchowość zgromadzenia ma charakter chrystocentryczny oparty na Regule św. Benedykta według hasła: "Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony". Szczególnym przejawem chrystocentryzmu jest kult Serca Pana Jezusa. Siostry łączą kontemplację z działalnością apostolską, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży, oraz realizują benedyktyńskie hasło: "Ora et labora".
s. Klemensa - Janina Sałacińska OSB
"Nasz Dziennik" 2009-05-02

Autor: wa