Siłę do walki czerpaliśmy z wiary i tradycji
Treść
Z Anną Złoch-Mizikowską ps. "Grażka", łączniczką z oddziału "Narocz" Batalionu "Parasol", rozmawia Mariusz Bober Jaka była Pani droga do oddziału "Narocz", z którym walczyła Pani w Powstaniu Warszawskim? Czy to była spontaniczna decyzja podjęta tuż przed wybuchem powstania, czy naturalne "przejście" z konspiracji? - Było to normalne przejście z działalności konspiracyjnej, którą rozpoczęłam w grudniu 1941 roku. Podejmowaliśmy działalność konspiracyjną właśnie z tą myślą, aby skończyć z niemiecką okupacją. Młodzież w tym wieku zwykle należała do jakichś organizacji, czasami dobrych, czasami złych. Ja miałam szczęście, że trafiłam do Szarych Szeregów, organizacji harcerskiej, w której byłam już przed wojną. W 1939 r. skończyłam II klasę gimnazjum. Do konspiracji zostałam wciągnięta przez koleżankę z klasy. Uczęszczałam wtedy na tajne komplety w prywatnej pensji żeńskiej. Oficjalnie była to szkoła zawodowa. Niemcy bowiem zamknęli wszystkie szkoły ogólnokształcące. Moja szkoła mieściła się przy ul. Moniuszki 8 w Śródmieściu. Robiłyśmy kapelusze. Rzeczywiście nauczyłyśmy się tej umiejętności, ale naukę przedmiotów gimnazjalnych traktowałyśmy jako najważniejszą. Takie zresztą było polecenie wychowawców w tajnym harcerstwie. Mnie wciągnęła do konspiracji Grażyna Wiśniewska-Czyżewska ps. "Halszka", koleżanka z tej klasy, mieszkająca przy alei Niepodległości w domu, w którym mieszkał Jan Bytnar ps. "Rudy". Nasz zastęp powiększył się także o Krystynę Biernacką-Mikołajczyk ps. "Kali", Zofię Zarębiankę-Zaborską ps. "Dyzio". Czyli pierwsze szlify odebrała Pani w Szarych Szeregach? - Tak. Trafiłam do drużyny żeńskiej, dość licznej i działającej już dłuższy czas. Nasz zastęp nazywał się "Pędziwiatry". Naszą zastępową była Zofia Darda ps. "Ala", a drużynową Romana Łukaszewska ps. "Ewa". Początkowo uczestniczyłyśmy w Akcji "Wawer". Później moja grupa została przydzielona jako Grupa Wykonawcza do ochrony "Pasieki", czyli Kwatery Głównej Szarych Szeregów. (W ostatni wtorek nastąpiło poświęcenie tablicy dla uczczenia członków i działalności członków "Pasieki", ufundowanej przez mieszkańców domu przy ul. Wilczej 44, gdzie mieściła się Kwatera Główna Szarych Szeregów podczas powstania.) Działalność drużyny obejmowała wiele zadań, m.in. roznoszenie prasy konspiracyjnej i rozkazów, rozrzucanie ulotek. Malowałyśmy także znaki, m.in. Polski Walczącej, na ścianach budynków. Ponadto zamalowywałyśmy szyby zakładów, np. fryzjerów czy fotografów, którzy obsługiwali Niemców. Chodziło o bojkot. Na tej samej zasadzie były bojkotowane kina wyświetlające niemieckie filmy. Podczas działalności w zastępie "Pędziwiatrów" przeszłyśmy także szkolenie sanitarne. Miałyśmy praktyki w szpitalach. Najczęściej odbywały się one w niedziele. Opiekowałyśmy się także miejscami, w których Polacy ginęli z ręki Niemców oraz grobami żołnierzy dotychczasowych zmagań wolnościowych na cmentarzu Powązkowskim. Chodziło o podnoszenie ducha Narodu. Kładłyśmy również kwiaty przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Przechodziłyśmy różne szkolenia, m.in. z tzw. małego sabotażu, obsługi broni i terenoznawstwa. Co groziło za taką działalność? - Najpierw Pawiak, a potem Oświęcim lub inny obóz koncentracyjny. W najgorszych wypadkach groziło za to natychmiastowe rozstrzelanie. Jedna z moich koleżanek, Zofia Hanna Darda, została aresztowana już w 1942 roku. Niemcy wysłali ją najpierw do obozu na Majdanku, a potem do Ravensbrück. Przeżyła wojnę, ale odbiło się to na jej zdrowiu. Bardzo przeżyliśmy też aresztowanie dwóch zastępowych: Zofii Dardy ps. "Ala" i Marii Adamskiej-Kozińskiej ps. "Filipek" z zastępu "Cudaków". Po ciężkich przesłuchaniach na Szucha i na Pawiaku "Ala" w pierwszych dniach lutego 1944 r. została rozstrzelana w odwecie za zamach na Kutscherę. "Filipek", mniej obciążona, została wywieziona do Ravensbrück. Na szczęście powróciła do kraju. Z powodu m.in. aresztowania "Ali" zastęp przeszedł reorganizację. Ja otrzymałam polecenie założenia zastępu, z którym po krótkim czasie, jeszcze w początkowej fazie organizacji na początku 1944 r., zostałam odkomenderowana do Bojowej Organizacji "Wschód", której dowódcą był podharcmistrz Bronisław Jastrzębski ps. "Damazy", wówczas kierownik wydziału wschodniego w "Pasiece". Organizacja składała się głównie z harcerzy z terenów wschodnich, którzy byli zmuszeni do opuszczenia rodzinnych stron z powodu sowieckiej okupacji. Pochodzili m.in. ze Lwowa i Białostocczyzny. Nasza praca była nastawiona na utrzymanie polskości na tamtych terenach. W tej organizacji zastał Panią wybuch powstania? - Tak, w tej organizacji zastał mnie wybuch powstania i z nią w oddziale "Narocz" rozpoczęłam walkę. Jakie były nastroje przed wybuchem powstania? - Czuło się już niepokój Niemców. Rosjanie przygotowywali się do szturmu na Warszawę. Niemcy rozpoczęli już ewakuację. Około 13.00 przyszedł dowódca i powiedział, że zostaliśmy przyporządkowani do Batalionu "Parasol", że wybuch powstania wyznaczono na godz. 17.00 i że mamy stawić się o tej godzinie na rogu ulic Żytniej i Młynarskiej, gdzie w sąsiedztwie znajdowało się dowództwo. Czym zajmowała się Pani podczas powstania? - Pełniłam przede wszystkim funkcję łączniczki. Często towarzyszyłam naszemu dowódcy "Damazemu" w wizytacji terenu. Przenosiłam informacje z dowództwa do naszych placówek usytuowanych m.in. na ulicach Wolskiej i Młynarskiej. Przekazywałam jednocześnie informacje o sytuacji w terenie z naszych placówek do dowództwa. Moim zadaniem było także zorganizowanie żywności dla walczącego oddziału. Pod wieczór, 3 sierpnia, gdy otrzymaliśmy rozkaz wsparcia obrony Pałacyku Michla, naszym dowódcą przez pewien czas był major Janusz Brochwicz-Lewiński ps. "Gryf". Jego ludzie obsadzili Pałacyk Michla, a nasi chłopcy położony naprzeciwko ulicy budynek przy ul. Wolskiej 39, położony w sąsiedztwie Fabryki Franaszka [przed wojną firma rodziny Franaszków produkowała m.in. obicia papierowe i papier kolorowy - red.]. Walki były bardzo ciężkie. Podczas jednego z pięciu szturmów niemieckich na Pałacyk Michla Niemcy pędzili ludność cywilną przed czołgami, wykorzystując ją jako żywe tarcze. Za czołgami szła piechota, która szybko się rozpraszała, chcąc dostać się do Pałacyku. Dlatego nasi chłopcy nie mogli od przodu strzelać do Niemców. Podczas szturmów było bardzo dużo ofiar, znacznie więcej po stronie niemieckiej. Wielką stratą dla oddziału była śmierć "Sława", czyli kaprala podchorążego Andrzeja Gaweckiego. Skąd powstańcy czerpali siłę do tak trudnych walk? - Kiedy się zastanawiam, skąd czerpaliśmy siłę do tak ciężkiej, nierównej walki, mówię, że to zasługa naszego wychowania religijnego i patriotycznego w przedwojennej Polsce. Cały sztab i większość zwykłych powstańców to byli ludzie wierzący. Zostali wychowani przez Kościół i szkołę przedwojenną. Wszyscy byliśmy tak wychowani, że żyliśmy wiarą i miłością do Ojczyzny. To wychowanie sprawdziło się właśnie podczas wojny. Wyróżniali się tym szczególnie harcerze, dlatego do nas ludność miała ogromne zaufanie. W prawie harcerskim była służba Bogu, Polsce i bliźnim. Czy Pani oddział walczył tylko na Woli? - Nie. Po rozkazie opuszczenia Pałacyku Michla zostaliśmy odepchnięci w kierunku Śródmieścia i otrzymaliśmy rozkaz skierowania się do siedziby banku PKO. Mieliśmy już wtedy duże straty. 7 sierpnia otrzymaliśmy polecenie ochrony tego budynku. Tam mieściło się dowództwo Powstania Warszawskiego. Służyliśmy jako Kompania Ochrony Kwatery Głównej powstania. Jednocześnie część załogi wspomagała zdobycie Pasty przy ul. Zielnej oraz ochronę barykady na rogu ulic Mazowieckiej i Świętokrzyskiej. Utkwiła mi w pamięci uroczysta Msza św. celebrowana 15 sierpnia, w dniu potrójnego święta narodowego (święto Matki Bożej, Wojska Polskiego i Cud nad Wisłą), w budynku PKO. Ołtarz był usytuowany od strony skrzyżowania ulic Jasnej i Świętokrzyskiej, podczas której otrzymaliśmy odpuszczenie grzechów na wypadek śmierci. Złożyliśmy też ponowne przyrzeczenie akowskie. Msza św. nie została przerwana mimo ostrzału przez Niemców ołtarza od strony Ogrodu Saskiego. Do zadań naszej kompanii należało również pilnowanie jeńców niemieckich. W sytuacjach koniecznych wykorzystywaliśmy ich do niektórych prac, np. odgruzowywania piwnic, gaszenia pożarów, zaopatrywania w żywność i wodę. Oczywiście wszędzie szli pod naszym nadzorem. Raz próbowali ucieczki, ale udało się wcześniej to wykryć miejscowej komórce wywiadu. Traktowaliśmy ich zgodnie z międzynarodowymi konwencjami, a więc inaczej niż oni traktowali naszych jeńców wojennych, których w wielu przypadkach rozstrzeliwali na miejscu, np. na Woli. Jak wielu było tych jeńców? - Było ich ponad stu. Pod koniec sierpnia musieliśmy opuścić budynek PKO i dostaliśmy rozkaz przeniesienia się wraz z jeńcami na ul. Warecką w sąsiedztwie Poczty Główniej z dodatkowym zadaniem wspierania sąsiednich oddziałów. Wówczas sytuacja powstańców poważnie się pogorszyła, bo Niemcy zaczęli już pacyfikować Powiśle. W tym czasie odezwały się milczące od tygodni sowieckie samoloty. Zaczęły jednak latać tylko po to, by siać propagandę, że ludność jest zdana na siebie, że rząd Polski uciekł do Londynu itp. Mało kto zwracał uwagę na tę propagandę. Znacznie bardziej dokuczali nam "gołębiarze" [niemieccy snajperzy strzelający z dachów - red.], rekrutowani głównie spośród folksdojczy. Bardzo uciążliwe były również bombardowania z niemieckich samolotów i "krów". Sowieci mogli je łatwo zestrzeliwać, ale nie chcieli tego robić. Na ulicy Wareckiej "Narocz" zakończył walki? - Nie. Później jeszcze dostaliśmy rozkaz przejścia na południową stronę Śródmieścia na ulicę Hożą, do budynku, w którym mieściło się wcześniej kino Hollywood. Nadal pilnowaliśmy jeńców i wspomagaliśmy sąsiednie oddziały. 16 września Niemcy zbombardowali kino oraz sąsiednie budynki. Zginęło 9 chłopców z naszego oddziału. Tam doczekaliśmy do końca powstania. Po kapitulacji większość chłopców poszła do niewoli wraz z AK. Ja wraz z dowódcą i Marią Kamecką-Kordzik ps. "Jola" i kolegą "Sylwestrem", czyli Stanisławem Seterkiem, wyszliśmy ostatniego dnia, który Niemcy zostawili na ewakuację. Wyszliśmy z Warszawy razem z ludnością cywilną, z myślą o dalszej walce. Bowiem nasze służby wiedziały wtedy, że Sowieci będą chcieli zająć stolicę, aby ogłosić się wyzwolicielami kraju. Trafiła Pani do niewoli? - Na szczęście udało mi się uciec wraz z wyżej wymienionymi. Musieliśmy wyjść na początku października na Dworzec Zachodni, skąd mieliśmy być wywożeni w nieznane. Nadarzyła się wtedy okazja do ucieczki. Czekaliśmy na podstawienie nowego pociągu, Nie zdążyli nas umieścić tego dnia w pociągu, bo zabrakło dla nas miejsca, więc mieliśmy tam czekać na nowy transport. W nocy naszej grupie udało się uciec. Uciekliśmy przez ogródki działkowe. O świcie dostaliśmy się w okolice Piastowa, gdzie mieliśmy swoich ludzi, a ja w Pruszkowie Tworkach odnalazłam swoją mamę. Rozpoczęliśmy nową działalność konspiracyjną w organizacji "Nie". Czyli koniec wojny nie zakończył działalności w ruchu oporu, pojawił się bowiem nowy wróg? - Byli nim początkowo Niemcy, a potem władza narzucona Polsce przez Sowietów. W rocznicę wybuchu powstania, 1 sierpnia 1945 r., zostałam aresztowana na ul. Polnej w chwili, kiedy opuściłam budynek szkolny, w którym zdawałam dużą maturę. Było to po egzaminach pisemnych, a przed ustnymi. Zatrzymał mnie Różański z jeszcze jednym funkcjonariuszem. Wsadzono nas do samochodu i zawieziono do Ministerstwa Bezpieczeństwa na rogu ul. Koszykowej i Alei Ujazdowskich. Kilka dni wcześniej aresztowany został wówczas także mój dowódca "Damazy", również na ulicy. Umieszczono nas w więzieniu na Mokotowie, gdzie odbyła się fikcyjna rozprawa. "Damazego" początkowo skazano na karę śmierci. Po dłuższym czasie został ułaskawiony. Wyrok zamieniono na 15 lat więzienia. Na szczęście przesiedział około 5 lat w ciężkim więzieniu we Wronkach. Mnie zamieniono wyrok 8 lat więzienia na 2 lata w zawieszeniu. Nie mogłam się jednak pogodzić z rządami komunistów. Gdy w latach 80. powstała "Solidarność", zaangażowałam się w jej działalność całym sercem. Mimo ukończonych studiów prawniczych nie mogłam ze względu na wyrok podjąć pracy w sądownictwie ani palestrze. W efekcie zatrudniłam się w szkolnictwie dla dorosłych. W Zespole Szkół Ekonomicznych nr 2 przy ul. Miłej w Warszawie założyłam wraz z kolegami koło "Solidarności". Działalność ta była dla mnie przedłużeniem naszej akowskiej walki o wolną Polskę. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-08-01
Autor: wa