Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Siedem osób rannych, w tym fotoreporter "Naszego Dziennika", w wypadku polskiego śmigłowca wojskowego w Iraku

Treść

Runął helikopter z ludźmi na pokładzie

Nagły podmuch wiatru był prawdopodobnie przyczyną awarii polskiego śmigłowca Mi-24 w Diwanii w Iraku. Wewnątrz potężnej maszyny znajdowali się polscy dziennikarze. Czterech członków załogi i trzech dziennikarzy, w tym fotoreporter "Naszego Dziennika" Marek Borawski, odniosło obrażenia. Jak zapewnia MON, ich życiu i zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Wszyscy leżą w szpitalu polowym w Diwanii, gdzie przechodzą kompleksowe badania. Do domu będą mogli wrócić dopiero w przyszłym tygodniu.
Do wypadku doszło ok. godz. 13.10 czasu irackiego (11.10. czasu polskiego). Maszyna Mi-24, w której znajdowała się grupa polskich dziennikarzy akredytowanych przez Ministerstwo Obrony Narodowej, była częścią kolumny udającej się z Diwanii do bazy Delta w Al Kut. W kolumnie było kilka innych śmigłowców z polską delegacją powracającą z uroczystości przejęcia dowództwa Wielonarodowej Dywizji Centrum Południe. Objęła je właśnie siódma zmiana polskiego kontyngentu. Wszystkie śmigłowce poza "dziennikarskim" dotarły do celu.
Według świadków, którzy widzieli zdarzenie, maszyna poderwała się do startu, po czym w mgnieniu oka znalazła się niebezpiecznie blisko palm znajdujących się przy lądowisku dla helikopterów. Śmigłowiec z niewielkiej wysokości spadł na ziemię. Zdaniem Krzysztofa Łaszkiewicza ze Sztabu Generalnego WP, prawdopodobną przyczyną awarii był silny podmuch wiatru, ale trwają dalsze ustalenia, które mają wyjaśnić powody wypadku.
W wyniku awarii ucierpiało siedem osób: czterech członków załogi i trzech dziennikarzy - fotoreporter "Naszego Dziennika" Marek Borawski, dziennikarz Panoramy Dariusz Bohatkiewicz i jego operator Maciej Krogulski. Wszystkich przewieziono do szpitala polowego w Diwanii.
- Nie ma żadnych złamań, ale trwają na razie diagnozy, jak długo będą musieli pozostać w szpitalu - powiedział nam rzecznik MON Piotr Paszkowski. Dodał, że w tej chwili nie zostały podjęte decyzje, jak tych trzech dziennikarzy wróci do kraju. - Będą one podejmowane po otrzymaniu informacji od lekarzy na temat stanu zdrowia poszkodowanych - powiedział Paszkowski.
Nasz fotoreporter Marek Borawski, z którym rozmawialiśmy wczoraj po przewiezieniu go do szpitala, zapewnił, że czuje się dobrze, jest pod stałą opieką lekarską i przechodzi kompleksowe badania. - Wszystko działo się bardzo szybko, nagle helikopter zaczął spadać, w środku było bardzo gorąco, wszędzie tumany kurzu i piachu. Baliśmy się o swoje życie - relacjonował to, co się stało.
Mi-24 to szturmowo-desantowy śmigłowiec bojowy. W 2003 r. śmigłowiec tego typu odbywał lot szkolno-treningowy na niskiej wysokości. Także wtedy w maszynę uderzył gwałtowny podmuch powietrza i helikopter stracił sterowność. Wykonując zakręt, zahaczył o samochód terenowy, w którym znajdowali się żołnierze. Na miejscu zginęła dwuosobowa załoga śmigłowca, trzecią ofiarą był kierowca samochodu. Sześć innych osób zostało rannych. Do katastrofy doszło podczas manewrów "Donośna Surma 2003". Sąd za przyczynę wypadku uznał brawurę pilota, który leciał zbyt nisko i za szybko. Skazał go na dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata.
To nie pierwszy wypadek polskiego helikoptera w Iraku. Dotąd jednak problemy miały nowsze maszyny typu "Sokół". W grudniu 2004 r. na skutek awarii silników w takim śmigłowcu zginęło trzech polskich żołnierzy. Wówczas również bliskość palm przeszkodziła w manewrze awaryjnego lądowania. Specjaliści zwracają uwagę, że użytkowanie helikopterów w Iraku komplikują specyficzne warunki pogodowe: bardzo wysoka temperatura, silne zapylenie i nagłe podmuchy wiatru.

Wiadomości niepełne
Ze zdziwieniem oglądało się główne wydanie Wiadomości TVP1, gdzie w materiale o wypadku helikoptera w Iraku nie powiedziano ani słowa na temat poszkodowanego fotoreportera "Naszego Dziennika". Piotr Jaźwiński - wydawca Wiadomości, zapytany o przyczynę tak wyemitowanej informacji, stwierdził, że nie było w tym żadnych ukrytych intencji. - Przeoczenie, mogę tylko przeprosić i zapewnić, że sprostujemy tę informację w wieczornym wydaniu - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem".
Mikołaj Wójcik



Maciej Krogulski, operator telewizyjny TVP:
W środku było niesamowicie dużo kurzu, niesamowita temperatura. No i zapanowała oczywiście panika, bo każdy chciał ratować życie. Jesteśmy mocno poobijani, mamy jakieś obrażenia wewnętrzne. Jesteśmy pod kontrolą lekarzy, naszemu życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Czekamy na rezultaty prześwietleń, które mają być jutro. Śmigłowiec uniósł się na wysokość 30-40 metrów i nagle zaczął opadać. Widać było, że pilot w pewnym sensie traci panowanie nad maszyną. Spadliśmy na lewy bok ze strasznym hukiem. Śmigła zaczęły się łamać, silnik cały czas pracował. Kabina była mocno zgnieciona. (...) Śmigłowiec się zapalił. Baliśmy się, że lada chwila eksploduje; ten śmigłowiec był uzbrojony. Jeden z żołnierzy otworzył nam właz. Byłem pierwszym, który wyskoczył. Bohatkiewicza wyniesiono. Fotoreporter "Naszego Dziennika" wyszedł na samym końcu.

Piotr Paszkowski, rzecznik prasowy ministra obrony narodowej:
Helikopter tuż po oderwaniu się od ziemi, po wzniesieniu się na wysokość kilkunastu metrów runął na ziemię. Najprawdopodobniej było to spowodowane nagłym podmuchem wiatru, ale dokładne przyczyny będziemy znali wtedy, gdy powstanie raport specjalnej komisji powołanej do zbadania wypadku. Każdy taki wypadek jest badany przez specjalną komisję.
Cały czas czekamy na wiadomości od naszych służb medycznych i oczywiście podamy to do wiadomości. Pułkownik Łaszkiewicz, który pełni obowiązki rzecznika prasowego w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego, informował rodziny o stanie zdrowia poszkodowanych.
not. AG

"Nasz Dziennik" 2006-07-19

Autor: wa