Seksedukacja to antywychowanie
Treść
Z dr Urszulą Dudziak, psychologiem z Instytutu Nauk o Rodzinie KUL, rozmawia Izabela Borańska
Premier Tusk w swoim exposé nie wykluczył wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej.
- Aktualnie w szkołach obecne jest wychowanie seksualne, realizowane pod nazwą wychowanie do życia w rodzinie. Przekształcenie tego oddziaływania w edukację seksualną byłoby niepokojące, dlatego że istnieje zasadnicza różnica między wychowaniem a edukacją. Wychowanie opiera się na pewnych wartościach i kształtuje postawy, natomiast edukacja jest tylko intelektualnym przekazem informacji, uczeniem umiejętności. Młody człowiek potrzebuje nie tylko informacji, ale także formacji. Między informacją a formacją jest zasadnicza różnica. Myślę że błędem wielu ludzi dorosłych jest w tej chwili to, iż chcą wycofywać się z przekazu młodemu pokoleniu wartości, które sami uważają za ważne. Niejednokrotnie jest tak, że w ramach jakiejś źle pojętej demokracji, swobody, liberalistycznego patrzenia na wychowanie dzieci i młodzież pozostawiane są same sobie.
Dorośli tłumaczą, że młodzież sobie sama wybierze "wartości"...
- Nie ma sensu wyważania drzwi otwartych i w sytuacji, kiedy starsze pokolenie pewnych rzeczy doświadczyło, różne wartości poznało, to wręcz ich obowiązkiem jest ukazanie ich dzieciom. I to się dzieje właśnie w procesie wychowania, w którym mówi się przede wszystkim o wychowaniu do miłości i czystości. To właśnie takie treści trzeba przekazywać, czy w ramach godzin wychowawczych, czy w ramach godzin wychowania do życia w rodzinie, czy każdego innego przedmiotu, który oprócz kształcenia, przekazu wiedzy - także formuje człowieka, formuje pewne postawy, uczy po prostu, jak żyć, jak być człowiekiem. Nie możemy dopuścić do zamiany wychowania do życia w rodzinie na edukację seksualną, bo to byłoby całkowicie niezgodne z tym, czym żyje nasze społeczeństwo, byłaby to utrata naszych fundamentalnych wartości, na którą jako chrześcijanie nie możemy pozwolić.
Dlaczego, Pani zdaniem, zastąpienie wychowania do życia w rodzinie edukacją seksualną jest niebezpieczne?
- W ramach takiej edukacji seksualnej zamiast formowania człowieka może dochodzić i nierzadko dochodzi do deprawacji i demoralizacji. Przed czymś takim trzeba się zdecydowanie bronić. Życiem seksualnym powinny kierować normy moralne, szczególnie jest to istotne w naszym kraju, który jest w zdecydowanej większości krajem katolickim i nie można od tego uciekać - w ponad 90 proc. ludzie zamieszkujący nasz kraj to katolicy, ludzie wierzący. I tych ludzi obowiązują pewne normy moralne. Z tej racji nie wolno dopuścić do wprowadzenia do szkół takiego przedmiotu, który by demoralizował młodzież, który by przekazywał treści niezgodne z wyznawanymi normami moralnymi. Wyzbycie się sprawdzonych i fundamentalnych wartości, którymi od wieków żył cały Naród Polski, jest żądaniem pozbawionym sensu. Tutaj porozumienia absolutnie nie będzie. Demokracja nie jest dyktatem mniejszości, trzeba uszanować normy obowiązujące katolicką większość. Normy moralne regulują kwestię inicjacji seksualnej, sprawy czystości przedmałżeńskiej, życia małżeńskiego, odpowiedzialnego rodzicielstwa.
Wydaje się, że jest spora grupa ludzi w Polsce, która nieustannie dąży do tego, żeby przekazywać młodzieży edukację seksualną daleką od wartości, norm moralnych i takie podejście jest demoralizujące, niszczące młodzież, jest bardzo niebezpieczne. Normy moralne nie zniewalają, ale chronią fizyczne, psychiczne, duchowe i społeczne życie człowieka. Warto zauważyć, że skutki deprawacyjne edukacji seksualnej będą dotykać wszystkich ludzi - i tych wierzących, i tych niewierzących. To jest zło moralne z punktu widzenia duchowego, ale także z psychologicznego i medycznego, bo będące rezultatem rozwiązłości seksualnej szerzenie się chorób przenoszonych drogą płciową nie leży przecież w niczyim interesie.
Jak odczują to oszustwo dzieci i młodzież?
- Deprawacyjna edukacja seksualna może całkowicie wypaczyć rozwój psychoseksualny u młodego człowieka, może zaburzyć kształtowanie tożsamości płciowej zwłaszcza wtedy, kiedy kłamliwie mówi się o rodzinie i usiłuje się pod nazwą "rodzina" widzieć jakieś związki homoseksualne, z dzieckiem adoptowanym. To jest właśnie jedno wielkie oszustwo, bo to nie jest żadna rodzina. To jest oszukiwanie młodego człowieka, któremu udaremnia się kształtowanie tożsamości płciowej, zrozumienie tego, co znaczy być np. kochającym, odpowiedzialnym mężczyzną albo kochającą, odpowiedzialną kobietą, co to znaczy być mężem i ojcem i co to znaczy być żoną i matką. Dziecku trzeba przekazywać właśnie takie wartości. Natomiast jesteśmy nieustannie nawoływani do tolerancji, w ramach której chodzi o zaakceptowanie patologii i rzutowanie na dzieci i młodzież jakichś zaburzeń w relacjach dorosłych.
Na czym opierają się te plany edukacyjne?
- Na źle zrozumianym pojęciu tolerancji. Wówczas zaburzenie tożsamości płciowej, zaburzenie ukształtowania się człowieka właśnie jako dobrego i kochającego męża i ojca czy żony i matki będzie w przyszłości prowadziło do zaburzeń w procesie relacji małżeńskich, w zakresie tworzenia rodziny, która jest przecież fundamentem całego społeczeństwa. Następnie, jeśli pozwolimy i wmówimy młodzieży, że przedmałżeńska inicjacja seksualna jest czymś normalnym i uzasadnionym i że mamy to tolerować i uznawać za postawę właściwą, to doprowadzimy do jeszcze większej rozwiązłości seksualnej. Ta z kolei będzie skutkowała zwiększeniem zachorowań na choroby weneryczne, nietrwałością więzi, zaburzeniem relacji pomiędzy płciami, niezdolnością do tworzenia trwałych małżeństw, zwłaszcza jeżeli będziemy wmawiać młodym ludziom, że zdrady czy rozwody to jest coś normalnego. W ten sposób podkopiemy pewne fundamenty, na których opiera się zdrowa rodzina, a co za tym idzie - zdrowe społeczeństwo.
Jakie będą skutki seksedukacji?
- Zarówno fizyczne, jak i duchowe. Przykładowo: choroby weneryczne i AIDS będące niejednokrotnie skutkiem nieuporządkowania seksualnego to rzeczywiście problem dotykający sfery fizycznej, aborcja też może mieć następstwa fizyczne, ale również cały syndrom postaborcyjny w sensie zaburzeń psychicznych. Dzieci rodzące dzieci - czyli problem młodocianych rodziców - dotyka zarówno samego dziecka, jak i młodzieży, a także rodziców tych młodocianych rodziców. Jest to więc problem społeczny i fizyczny, i psychiczny, i duchowy. Jeżeli nastolatki rodzą dzieci dystroficzne, słabsze, wymagające leczenia - jest to problem i medyczny, i finansowy, bo słabnie kondycja zdrowotna całego społeczeństwa, a hospitalizacja wymaga olbrzymich nakładów. Nastoletni rodzice, przeciążeni obowiązkami ponad ich miarę i możliwości, nie mają już tak odpowiednich warunków, by się kształcić - to problem psychologiczny i społeczny, bo skutkujący obniżeniem poziomu wykształcenia całego społeczeństwa. Jest to także oznaka porażki wychowawczej rodziców, a więc znów problem o charakterze psychologicznym. Jest to również problem duchowy i moralny, bo odrzucając normy moralne, niweczymy naszą więź z Bogiem, zaburzamy naszą religijność i rozwój duchowy. Każdego człowieka powinniśmy widzieć jako całość: fizyczną, psychiczną i duchową, a w procesie wychowania obejmować go troską z uwzględnieniem tych wszystkich sfer. Tylko wtedy wykażemy rzeczywiste staranie o jego dobro, a zarazem o dobro całego społeczeństwa.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-11-27
Autor: wa