Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sejmowa debata o udziale wojsk polskich w agresji na Irak

Treść

Kluby koalicyjne i część opozycji, m.in. Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, opowiedziały się wczoraj za przyjęciem rządowej informacji na temat udziału polskich żołnierzy w agresji na Irak. Krytycy tej decyzji zwracali uwagę, że łamie ona przepisy prawa krajowego i międzynarodowego, a wojna w Iraku zamiast zwalczyć, rozwinie terroryzm na świecie.
Informację rządu "w sprawie udziału polskiego kontyngentu wojskowego w składzie sił koalicji międzynarodowej dla wymuszenia przestrzegania przez Irak rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ" przedstawiał premier Leszek Miller.
- Mamy świadomość, że stosowanie siły jest przedsięwzięciem złym, ale w tej sytuacji nie było innego wyjścia - tłumaczył. Jako podstawę prawną decyzji przywołał kilkanaście rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ od 1990 r. Stwierdził, że uczestnictwo w koalicji międzynarodowej uważa za "nakaz honoru i rozumu".
Pierwsze słowa krytyki wobec decyzji rządu i prezydenta padły z ust Janusza Dobrosza (PSL). Poseł argumentował, że wojna w Iraku nie dość, że nie zwalczy, to jeszcze rozwinie terroryzm na świecie. Dobrosz przypomniał, że kiedyś Armia Czerwona też nie była w stanie wojny z Polską, tylko "wyzwalała" ludność Białorusi i Ukrainy. Mówił o "pokojowej" inwazji na Czechosłowację w 1968 r. i o udziale w niej polskich wojsk mimo sprzeciwu społeczeństwa. - Od tego czasu niewiele się widać zmieniło - konkludował.
Zygmunt Wrzodak (KP LPR) przywołał definicję "wojny" z londyńskiej konwencji z 1933 r. o naruszeniu suwerenności państw. Złożył też formalny wniosek o odrzucenie informacji rządu. Antoni Macierewicz (koło Ruchu Katolicko-Narodowego) skrytykował rząd i prezydenta za brak konsultacji z parlamentem w podejmowaniu decyzji o wysłaniu polskich wojsk do Iraku. W ostrych słowach potępił też stanowiska prezentowane m.in. przez LPR i Porozumienie Polskie. - Nie wiecie, do czego zmierzacie - atakując USA, podcinacie gałąź, na której siedzimy - mówił.
Jan Łopuszański (PP) zwracał uwagę, że decyzja o wysłaniu polskich wojsk na wojnę do Iraku to nie tylko złamanie Konstytucji, ale również zbrodnia wojenna, o której mówi art. 117 kodeksu karnego.
Stanowisko rządu poparł Jerzy Jaskiernia w imieniu klubu SLD. Tłumaczył, że skoro zawiodły metody dialogu, to trzeba było sięgnąć po inne.
Za przyjęciem informacji rządu opowiedzieli się też w imieniu Platformy Obywatelskiej Bronisław Komorowski, a z Prawa i Sprawiedliwości Marek Jurek.
- Patriotyzm to stała gotowość popierania interesów ojczyzny wszędzie tam, gdzie to jest potrzebne, by niepodległość państwa nigdy nie była bezpośrednio zagrożona. I dlatego nasi żołnierze są u boku naszych sprzymierzeńców - powiedział poseł Marek Jurek. - Obecność polskich żołnierzy u boku państw koalicji prowadzącej akcję rozbrajania reżimu Saddama Husajna to nasze zaangażowanie na rzecz bezpiecznego świata i Polski, jako realnego i ważnego partnera Stanów Zjednoczonych - dodał. - Przymierze z USA zwiększa nasze bezpieczeństwo, a racja stanu niepodległej Polski jest po stronie Stanów Zjednoczonych, naszego najważniejszego sojusznika - twierdził poseł.
Skandal w Sejmie wywołała nieobecność prezydenta na tak ważnej debacie. Tuż przed godziną 9.00 jego przybycia oczekiwali posłowie Samoobrony - stanęli przed głównym wejściem do Sejmu z transparentem "Żołnierze do domu... Kwaśniewski, Miller, bracia Kaczyńscy do Iraku!". Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec wyjaśniał później dziennikarzom, że prezydent miał zamiar przysłuchiwać się debacie, ale "czas, jaki zarezerwował na obecność w Sejmie, został poświęcony sporom proceduralnym". Temat obecności prezydenta powrócił tuż po klubowym wystąpieniu posła LPR, gdy Roman Giertych zażądał przerwania posiedzenia do chwili przybycia głowy państwa. Marszałek Marek Borowski, po zwołaniu Konwentu Seniorów w tej sprawie, stwierdził jednak, że prezydent nie ma obowiązku, a jedynie możliwość przysłuchiwania się debatom sejmowym.
Mikołaj Wójcik
Nasz Dziennik 27-03-2003

Autor: DW