Sąd zrobił z dziecka sierotę
Treść
Dramatyczna historia pani Katarzyny Druzickiej z podwarszawskich Starych Babic. Zdesperowana kobieta od dziewięciu lat bezskutecznie zabiega o odzyskanie córki. Sąd odebrał matce dziecko, gdy miało trzy lata. Powód? Brak mieszkania. Matce sekundują siostry franciszkanki prowadzące dom dziecka, w którym mieszka Natalka. Dziewczynka jest bardzo silnie związana z matką i rozpacza przy każdym rozstaniu.
Pani Katarzyna na stałe zameldowana jest w Latchorzewie, razem z siostrą i szwagrem. Jednak z powodu ciasnoty nie sposób tam normalnie mieszkać, tym bardziej z dzieckiem.
12-letnia dziś Natalia przebywa w Domu Dziecka Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Warszawie Płudach. Trafiła tam na mocy decyzji sądu, kiedy miała trzy lata. Sąd Rejonowy w Pruszkowie - opierając się na sprawozdaniach kuratora - uznał, że pani Katarzyna Druzicka, pracując w charakterze sprzątaczki od 17.00 do 21.00, nie może zapewnić dziecku należytej opieki. Córeczkę urodziła, mając 17 lat, i wychowywała ją sama, nie otrzymując żadnego wsparcia ze strony rodziny. W uzasadnieniu decyzji sądu z 18 września 2000 r. można przeczytać, że "w powyższej sytuacji dobro dziecka wymaga umieszczenia w placówce opiekuńczo-wychowawczej w trybie natychmiastowym".
- Kiedy Natalię do nas skierowano, jej mama rzeczywiście była w trudnym położeniu, sama zajmowała się dzieckiem i pracowała jako sprzątaczka, niewiele zarabiała. Jednak absolutnie nie było tak, że kiedykolwiek chciała oddać córkę, a później wielokrotnie podejmowała próby, żeby ją odzyskać - mówi Julia Szulczewska, pracownik socjalny Domu Dziecka ZSFRM. Podkreśla, że postawa pani Katarzyny jest godna podziwu, biorąc pod uwagę, że sama pochodzi z rodziny rozbitej i spędziła też kilka lat w sierocińcu. Postanowiła jednak swojej córce zapewnić lepsze życie. - Przez pierwsze 2-3 lata pogodziłam się z tym, że Natalka tam jest. Trzymałam się takiej myśli, że siostry mi dziecko odchowają, że będzie mi lżej. Wtedy rzeczywiście lepiej dla niej było, że mieszkała u sióstr. Zresztą nawet jedna z sióstr z całą życzliwością mnie przekonywała, że tak będzie lepiej, a jak będzie trochę starsza, to będę mogła dziecko odebrać. Ale wyszło, jak wyszło - mówi z goryczą mama Natalki.
Pracownicy placówki, w której przebywa dziewczynka, wspierają panią Katarzynę w staraniach o odzyskanie dziecka. Z opinii dyrekcji wynika, że jest ona matką, "która bardzo interesuje się i zajmuje swoją córką. Ma z nią stały kontakt - ciągle przyjeżdża odwiedzać Natalię, co tydzień na weekendy zabiera ją do domu, dzwoni. Posiada stałą pracę, jest osobą dającą sobie radę w codziennym życiu, nie posiada nałogów i jedyną przeszkodą stojącą na drodze do sprawowania pełnej opieki nad córką jest jej sytuacja mieszkaniowa". Jak nam powiedziano, jest najbardziej aktywną matką spośród wszystkich mających dzieci w tej placówce.
Dlatego zdaniem opiekunów Natalii, takie uzasadnienie sądu jest kuriozalne i powoduje, że chociaż dziecko jest bardzo silnie emocjonalnie związane ze swoją matką, musi na co dzień być z dala od niej. Ta trudna sytuacja bardzo niekorzystnie wpływa na rozwój emocjonalny dziewczynki, która płacze, kiedy musi wracać do domu dziecka. - Po wakacjach już chciała zostać z mamą, ale nie może, bo sąd musi mieć zapewnienie, że nie wrócą do tego rodzinnego domu - podkreśla Julia Szulczewska.
Pani Katarzyna Druzicka bardzo często pisze do sądu, że chciałaby odzyskać córkę, ale kurator i sąd jednoznacznie informują, że dopóki nie zmieni mieszkania, to nie dostanie córki. Sąd jest głuchy na argumenty matki, która robi wszystko, by udowodnić, że jest w stanie odpowiedzialnie zajmować się swoim dzieckiem. Ma stałą pracę w sklepie, usamodzielniła się. Zarabia 1400 złotych. Według Julii Szulczewskiej, na tle wielu innych rodziców, których dzieci przebywają w domu dziecka, Druzicka zarabia naprawdę dużo. W pewnym momencie była nawet szansa na to, że uda się jej samej pokonać trudności lokalowe. Przez ponad rok zajmowała mieszkanie, które zamierzała wykupić. Jednak kiedy właściciele dowiedzieli się, że kredytu nie dostanie, podziękowali jej i sprzedali ten lokal komuś innemu. - Od kiedy pani Katarzyna znalazła lepszą pracę, zachęcaliśmy ją, żeby zawiadomiła o tym sąd i ponownie się zwróciła o powrót Natalki do domu. Obecnie toczy się kolejna sprawa - na pierwszej rozprawie sędzia nie była przychylna, chociaż kurator nie był przeciwny. Następna rozprawa odbędzie się 29 grudnia - informuje Szulczewska.
W trosce o dobro Natalii siostry franciszkanki wysyłały już listy do wielu urzędów i instytucji. Kilka lat temu sprawa pojawiła się w telewizji, a ówczesny wójt Starych Babic przed kamerami obiecał, że się tą kwestią zajmie. Ale się nie zajął. Stwierdzono, że w gminie nie ma mieszkań socjalnych, a na komunalne czeka się latami. Nie da się wykluczyć, że zanim nadejdzie kolej pani Katarzyny, to Natalia będzie już pełnoletnia.
- Uważamy, że miejsce Natalii jest przy jej mamie i że brak stałego mieszkania nie powinien być przeszkodą w byciu matką dla swojego dziecka - podkreśla Julia Szulczewska, pracownik socjalny w domu dziecka. Tymczasem w ostatnim uzasadnieniu sądu pada pytanie, co się stanie, jeśli pani Katarzyna straci pracę i będzie musiała wrócić do siostry. - Robimy wszystko, żeby w tej sytuacji pomóc. Chcemy zapewnić w sądzie, że kobieta ma jakieś wsparcie, że gdyby nagle straciła pracę, to nie zostanie bez dachu nad głową. Próbujemy znaleźć dla niej mieszkanie, rozsyłamy więc informacje do różnych instytucji i osób prywatnych. Może znajdą się ludzie dobrej woli, którzy mogliby jej coś tanio wynająć albo przygarnąć ją w zamian za opiekę? Chodzi o to, żeby można było sąd przekonać, że to jest ktoś, w kim pani Kasia i jej córka znajdą oparcie, i że będą miały pewną sytuację mieszkaniową, że nikt ich z dnia na dzień na bruk nie wyrzuci - tłumaczy Szulczewska.
Dramatem pani Katarzyny i jej córki zainteresowaliśmy rzecznika praw dziecka Marka Michalaka. Już zlecił szczegółowe zbadanie sprawy. - Ważne są tu dwa aspekty: zarówno to, czy i na ile zasadna była decyzja sądu o umieszczeniu dziewczynki w placówce opiekuńczo-wychowawczej, jak i to, czy i jaką pomoc otrzymała pani Katarzyna w związku z sytuacją mieszkaniową, która obecnie nie pozwala jej na wychowanie dziecka w domu. Nie wyobrażam sobie, by w ciągu 9 lat po podjęciu takiej decyzji, i to w trybie natychmiastowym, nie można było udzielić im takiej pomocy, by dziecko mogło wychowywać się w domu rodzinnym - podkreśla Michalak. Dodaje, że nawiązał kontakt z panią Druzicką i zwrócił się o wyjaśnienia do odpowiednich służb.
- Nie mogę zrozumieć, że nikt przez tyle lat nic dla tej matki nie zrobił - bulwersuje się poseł Andrzej Dera, prawnik, członek Krajowej Rady Sądownictwa. Jego zdaniem, brak stałego miejsca zamieszkania nie może być przeszkodą w możliwości wychowywania dziecka. Równocześnie przyznaje, że skoro Natalia przebywa w domu dziecka, to sąd musi zbadać, czy matka jest w stanie zapewnić jej odpowiednie warunki. - Mieszkanie jest o tyle istotne, że to dziecko musi gdzieś przebywać, musi mieć swój azyl. Jeśli fizycznie jest dla nich jakieś miejsce, to nie ma najmniejszych powodów, żeby oddzielać matkę od dziecka. To byłoby kuriozalne w tym momencie, bo wiele rodzin ma kłopoty mieszkaniowe - tłumaczy Dera.
Zapytaliśmy, jakie pani Druzicka ma możliwości odwołania się od decyzji sądu. - W przyszłym tygodniu będę w Warszawie, więc proszę, żeby ta pani przyjechała do mnie ze wszystkimi dokumentami. Ja to przejrzę i zobaczymy, co z tym można zrobić - deklaruje Andrzej Dera. Zastanawia się też, czy nie istnieje prostsze rozwiązanie niż sądowa droga odwoławcza: wystarczyłoby znaleźć dla pani Katarzyny i Natalii np. pokój z kuchnią do wynajęcia albo w zamian za opiekę. Wówczas upadną wszystkie argumenty, by je nadal rozłączać. - Aż mi się wierzyć nie chce, żeby w całej gminie nie było takiego pokoju z kuchnią. A jak będzie za wysoka cena, to ja ze swej strony deklaruję pomoc finansową i będę jej co miesiąc dopłacać do czynszu czy wynajmu, żeby tylko razem mogły mieszkać. W tej chwili kluczem jest znalezienie lokum dla niej i dla tego dziecka - konkluduje poseł Dera.
Co na to wszystko sąd, który prowadzi sprawę Katarzyny Druzickiej? Prezes Sądu Rejonowego w Pruszkowie sędzia Ada Sędrowska podkreśla, że chodzi wyłącznie o dobro dziecka. Informuje, iż kolejna sprawa o przywrócenie pełni władz rodzicielskich Katarzynie Druzickiej i powrót jej córki do domu jest w toku. - Powodem umieszczenia tego dziecka w placówce nie było to, że pani Druzicka nie ma miejsca stałego zameldowania, tylko to, że nie pracowała i nie miała środków na utrzymanie tego dziecka. To, że dobrze wywiązuje się z obowiązków rodzicielskich, na ile je ma, jest bezsporne. Natomiast podkreślane jest w opiniach kuratora to miejsce zamieszkania, w którym dziecko miałoby przebywać - tłumaczy sędzia Sędrowska. Dodaje, że cały czas w tej sprawie są zbierane opinie, m.in. sąd zwrócił się do ośrodków zajmujących się pomocą socjalną z prośbą o pomoc w znalezieniu mieszkania dla pani Katarzyny i jej córki.
Próbowaliśmy zapytać wójta gminy Stare Babice, jakie w ciągu ostatnich lat podjęto działania, żeby znaleźć mieszkanie dla Katarzyny Druzickiej i jej córki. Wójt Krzysztof Turek był jednak na sesji rady gminy. Zostaliśmy odesłani do jego zastępcy, Jolanty Stępniak. Najpierw poproszono nas o późniejszy telefon, a potem okazało się, że również jest nieuchwytna z powodu sesji i prosiła o telefon w poniedziałek.
Maria S. Jasita
Julia Szulczewska, pracownik socjalny domu dziecka, w którym przebywa Natalka:
Wart uwagi jest fakt, że pani Katarzyna po porodzie została zupełnie sama, również w sensie psychicznym. Pracownik socjalny oraz kurator, którzy byli powołani do wspierania dziewczyny, wmówili jej, że lepiej będzie oddać Natalię do domu dziecka. Wiadomo, że matka po porodzie bardzo potrzebuje wsparcia i powiedzenie zwykłego zdania: "Da pani radę" - jest bardzo ważne. Tymczasem tutaj służby społeczne, które przyszły dlatego, że to pani Katarzyna sama się do nich zwróciła o pomoc, próbowały jej wmówić, że sobie nie poradzi. Pani Katarzyna nie umiała walczyć o siebie i była w takim stanie psychicznym, że się zgodziła. Natomiast trzeba podkreślić, iż na początku nikt jej nie powiedział, że chodzi o dom dziecka. Myślała, że oddaje Natalię na jakiś czas do internatu prowadzonego przez zakonnice, a potem po prostu ją odbierze jak z przedszkola, że nie będzie żadnych ograniczeń. Okazało się jednak, że jak dziecko tu już trafiło, to nie jest taka prosta sprawa i trzeba się bardzo postarać, żeby Natalia wróciła do domu.
not. MSJ
"Nasz Dziennik" 2009-11-27
Autor: wa