Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Są jeszcze dobre filmy

Treść

Jednego wieczoru zatęskniłem do dobrego filmu fabularnego. Udałem się do wypożyczalni wideo i bez większej nadziei zacząłem przeszukiwać półki z kasetami i płytami DVD. W pewnym momencie serce zabiło mi szybciej: natrafiłem na argentyński, nominowany do Oscara, nagrodzony na festiwalu w San Sebastian, film Calrosa Sorina pt. "Bombon. Le Perro" (2005). To obraz jakby wyprodukowany w innych czasach. Spokojne, statyczne, długie ujęcia. Dyskretna, równie spokojna, muzyka. I równie spokojna, pozbawiona emocji, seksu i przemocy akcja. "Bombon. Le Perro" to opowieść o zwykłym życiu zwykłych ludzi, życiu, w którym nic - jakby się wydawało - się nie dzieje, choć dla nich jest ono pełne treści, problemów, stresów i radości, opowieść pełna uroku, humoru i ciepła, sympatii dla człowieka, dla wszystkich ludzi. Towarzyszymy głównym bohaterom dzień po dniu, godzina po godzinie w ich zmaganiach z losem i choć wszystko jest w ich życiu takie prozaiczne, codzienne, nie nudzimy się, bo odczuwamy, że jednak bierzemy udział w czymś bardzo ważnym. Główny bohater filmu to mechanik samochodowy Juan Villegas. Gra go... mechanik samochodowy Juan Villegas. Jego kompana Waltera Donado Micol gra... Walter Donado Micol. Gdy się o tym dowiadujemy, uświadamiamy sobie, dlaczego ten film tak bardzo do nas przemówił. To prawie dokument - autentyczne świadectwo autentycznych bohaterów. Film jednak nie jest tylko paradokumentem. To również dzieło sztuki. Nie mam co do tego wątpliwości. Poznaje się to na pierwszy rzut oka. Cała opowieść jest poetycka, rozgrywa się w klimacie, który wyznacza jej głębię i nadaje uniwersalną wymowę jej przesłaniu. W jego ramach Calros Sorina, autor filmu, przekonuje nas, że prawdziwe życie, choć nie iskrzy się fajerwerkami burzliwych uczuć i wstrząsających wydarzeń, wielkich uniesień, zbrodni, gwałtów, sukcesów, jest ciekawsze od tego wszystkiego, co tak nachalnie serwują nam hollywoodzkie i powielające ich schemat europejskie produkcje. Stanisław Krajski "Nasz Dziennik" 2008-02-14

Autor: wa