Rzeźnik z Barcelony znów zabija
Treść
Po zaledwie roku przerwy hiszpański aborcjonista Carlos Morin wraca do "pracy". Jego centra aborcyjne zostały zamknięte, on sam zaś spędził dwa miesiące w więzieniu po oskarżeniu o przeprowadzanie nielegalnych, późnych aborcji. Nawet w 29. tygodniu życia płodowego dziecka.
Carlos Morin zabijał poczęte dzieci nawet w ósmym miesiącu ciąży oraz przeprowadzał aborcję u trzynastolatek. Podejrzewano go o pozbywanie się szczątków zamordowanych dzieci przez miażdżenie ich w maszynkach do przemysłowego przerobu mięsa. Morin trafił do aresztu w październiku 2007 roku, jednak już na początku 2008 roku został zwolniony. Zakazano mu jednak wykonywania zawodu, a nawet zbliżania się do jakiegokolwiek centrum aborcyjnego. Mimo że nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów, materiał dowodowy dobrze dokumentuje jego przestępczą działalność. W tym także filmy z ukrytej kamery. Wydarzenia sprzed dwóch lat nie były pierwszym kontaktem Morina z wymiarem sprawiedliwości. Jak relacjonują hiszpańskie media, już w 1989 r. został skazany i uwięziony za przestępstwa związane z przeprowadzaniem aborcji.
Pomimo tak oczywistych dowodów Barcelońska Akademia Medyczna (COMB) przywróciła go na stanowisko, twierdząc, że póki sprawa nie jest zamknięta, Morin, korzystając z domniemania niewinności, cieszy się pełnym poparciem jej władz. - Nie zapadł żaden wyrok przeciwko niemu, który ograniczałby jego prawo do wykonywania zawodu. Wszystko jest w toku, dopóki sędziowie czegoś nie zadecydują... tylko sędzia może podjąć tu jakąś decyzję - wyjaśniają oficjalnie przedstawiciele COMB.
Taka decyzja władz kliniki jest bardzo dziwna i oburzenie hiszpańskich obrońców życia wydaje się być całkowicie uzasadnione. Przytaczają oni bowiem decyzję sądu nadzorującego sprawę Morina z 24 stycznia 2008 roku, w której stwierdza on, że "Doktor Carlos Morin ma czasowy zakaz prowadzenia jakiejkolwiek praktyki medycznej, o identycznej lub podobnej naturze do tych, które prowadził, na okres dwóch lat lub, jeśli to będzie możliwe, do czasu zakończenia procesu".
Łukasz Sianożęcki
"Nasz Dziennik" 2009-07-25
Autor: wa