Rzeczy wrócą do rodzin
Treść
Część rzeczy ofiar, które były przechowywane w rzeszowskiej firmie zajmującej się utylizacją odpadów niebezpiecznych, trafiła do dyspozycji Żandarmerii Wojskowej. Są teraz badane przez biegłych, a po odkażeniu i identyfikacji najprawdopodobniej trafią do rodzin ofiar rządowego Tu-154M.
W ubiegłym roku Naczelna Prokuratura Wojskowa uznała, że rzeczy ofiar (w tym odzież i rzeczy osobiste), które powróciły ze Smoleńska i z Moskwy, nie będą przydatne w postępowaniu przygotowawczym. Zwróciła się do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie z wnioskiem o ich utylizację. Sąd jednak zakazał zniszczenia tych przedmiotów.
- Decyzja wojskowego inspektora sanitarnego wskazywała, że rzeczy ofiar tragedii mogą nosić ślady zanieczyszczenia biologicznego, a co za tym idzie - mogą stanowić zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi - powiedział "Naszemu Dziennikowi" płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy naczelnego prokuratora wojskowego. W tej sytuacji rzeczy te zostały zabezpieczone i miały zostać zutylizowane. Jednak nikt nie wydał takiej decyzji administracyjno-prawnej.
W efekcie 92 zaplombowane worki zawierające 562 przedmioty należące do ofiar tragedii smoleńskiej w maju ub.r. trafiły do Firmy Usługowo-Handlowej Eko-Top sp. z o.o. w Rzeszowie zajmującej się utylizacją termiczną odpadów medycznych i przemysłowych, bez wskazania terminu przechowywania. W lutym br. w Rzeszowie pracował specjalny zespół powołany przez Sztab Generalny Wojska Polskiego złożony z przedstawicieli Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia oraz Szefostwa Obrony Przed Bronią Masowego Rażenia. Specjaliści pobrali niezbędne próbki do przeprowadzenia badań, aby zadecydować o losie rzeczy ofiar katastrofy. - Procedury wojskowe spowodowały, że kilka tygodni temu rzeczy te zostały zabrane przez wojsko. Na tym skończyła się nasza rola - tłumaczy Czesław Sanetra, prezes Eko-Top.
Jak powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" rzecznik prasowy komendanta głównego Żandarmerii Wojskowej ppłk Marcin Wiącek, zdeponowane rzeczy ofiar katastrofy oczekują na dalsze czynności zespołu ekspertów powołanych przez szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. - Czynności te zmierzają do jak najszybszego przekazania tych przedmiotów rodzinom. Zanim rzeczy te trafią do krewnych ofiar katastrofy, muszą być poddane odpowiednim zabiegom - informuje ppłk Wiącek. Na razie nie wiadomo, jak długo to potrwa i kiedy rzeczy trafią do rodzin smoleńskich. - Przedmioty te zostaną sfotografowane, opisane i okazane rodzinom - podobnie jak dotychczas w formie albumów. Będziemy oczekiwać na decyzje rodzin, z którymi będziemy w stałym kontakcie, czy będą zainteresowane odbiorem tych przedmiotów - kontynuuje ppłk Wiącek.
Katalog przedmiotów
Większość rodzin zabiega o zwrot tych rzeczy, tym bardziej że po katastrofie otrzymali bardzo niewiele przedmiotów swoich bliskich, które zostały zgromadzone w Centrum Szkolenia Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Senator Alicja Zając, wdowa po senatorze Stanisławie Zającu, będzie chciała obejrzeć katalog z tymi rzeczami, jeśli tylko uzyska taką możliwość. - Otrzymałam dwa obrazki: Ojca Pio i Miłosierdzia Bożego, oraz pewną kwotę pieniędzy, które do domu osobiście dostarczyła Żandarmeria Wojskowa. Ponadto zwrócono mi paszport dyplomatyczny męża, saszetkę z nadpalonymi dokumentami, m.in. dowodem osobistym i prawem jazdy - mówi Alicja Zając.
Podobnie jak wiele innych rodzin, również wdowa po senatorze Zającu dotychczas nie odzyskała telefonu komórkowego, aparatu fotograficznego czy części garderoby, zegarka, paska ani charakterystycznych butów, które nosił jej mąż. Dlatego ma nadzieję, że jeżeli któraś z tych rzeczy ocalała, to zostanie jej zwrócona. - Czekamy na wszystkie informacje, jakie są w tej sprawie, choć nie ukrywam, że jest ich wciąż bardzo niewiele. Ubolewam, że wcześniej wiele informacji pojawia się w mediach - jak chociażby sprawa odszkodowań - a dopiero potem dociera do najbardziej zainteresowanych - dodaje senator PiS.
W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Alicja Zając informuje, że kilka dni temu dotarł do niej dokument z Komendy Głównej Żandarmerii Wojskowej ze zdjęciami przedmiotów przekazanych przez Departament Konsularny Ministra Spraw Zagranicznych. Chodzi o przedmioty wykopane na miejscu katastrofy przez grupę polskich archeologów. Pod prokuratorskim nadzorem badali oni teren katastrowy w dniach 13-27 października 2010 r., a więc pół roku po tym tragicznym zdarzeniu. Mimo zapewnień strony rosyjskiej i minister Ewy Kopacz, że teren został dokładnie przebadany, znaleźli wiele rzeczy należących do ofiar. Wśród okazanych na zdjęciach i wymienionych w piśmie do Alicji Zając są fragmenty przedmiotów, które mogły należeć do pasażerów Tu-154M. Wymienia się m.in. fragmenty: paska, sznurówki, skórzany rzemień, fragment materiału skóry, tkaniny, metalowy fragment zegarka, paska od zegarka, szkło okularowe czy chociażby fragment guzika.
- Wśród tych rzeczy nie znalazłam nic, co mogłoby należeć do mojego męża. Skoro w Smoleńsku wciąż mogą być rzeczy naszych bliskich, to m.in. z tego powodu nie zdecydowałam się na wyjazd do tego miejsca. Nie chcę znaleźć jakiejkolwiek rzeczy, która mogła należeć do którejkolwiek z ofiar - tłumaczy Alicja Zając.
Jeżeli te rzeczy nie zostaną rozpoznane przez żadną z rodzin ofiar, wówczas trafią do depozytu sądowego na trzy lata. Po upływie tego czasu zostanie wdrożona procedura likwidacyjna depozytu.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2011-04-06
Autor: jc