Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rzeczy wrócą do rodzin

Treść

Eksperci po przeprowadzeniu badań i oczyszczeniu przedmiotów z substancji organicznych szkodliwych dla życia czy zdrowia ludzkiego uznali, że po identyfikacji będą one mogły zostać zwrócone. Wciąż jednak nie wiadomo, czy i kiedy telefony komórkowe i aparaty fotograficzne znalezione w Smoleńsku trafią do rodzin ofiar.
Prace ekspertów przy rzeczach ofiar zostały już zakończone, a obecnie Żandarmeria Wojskowa przygotowuje odpowiednie pisma do rodzin dotyczące identyfikacji i ewentualnego odbioru rzeczy należących do ich bliskich. Przypomnijmy, że chodzi o osobiste rzeczy ofiar, w tym odzież, które zostały znalezione na miejscu katastrofy w Smoleńsku, a które okazały się nieprzydatne w prowadzonym postępowaniu. Naczelna Prokuratura Wojskowa, opierając się na opinii Wojskowego Inspektora Sanitarnego, uznała, że mogą one nosić ślady zanieczyszczenia biologicznego szkodliwego dla zdrowia i życia ludzkiego, i nakazała je zutylizować. W maju ubiegłego roku 92 zaplombowane worki z 562 przedmiotami trafiły do firmy Eko-Top w Rzeszowie, która zajmuje się utylizacją termiczną odpadów medycznych i przemysłowych. Jednak po proteście rodzin Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił wniosek prokuratorski co do utylizacji. W lutym br. zespół specjalistów powołany przez Sztab Generalny Wojska Polskiego pobrał próbki do badań, a następnie rzeczy zostały zabrane przez wojsko do Centrum Szkolenia Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. W wyniku badań pobranych próbek specjaliści z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii, Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii oraz Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia stwierdzili zanieczyszczenia, uznając, że rzeczy te zagrażają życiu i zdrowiu ludzi. Chodziło m.in. o liczne szczepy bakterii chorobotwórczych oraz obecność paliwa lotniczego. Nie stwierdzono natomiast obecności środków trujących, produktów ich rozkładu bądź obecności substancji promieniotwórczych. Teraz, po uprzednim oczyszczeniu z substancji biologicznych i chemicznych i identyfikacji rzeczy te będą mogły trafić do rodzin.
Dotychczas większość rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej otrzymała jedynie część rzeczy należących do ich bliskich. Wśród tych, którym zwrócono najmniej rzeczy, jest senator Alicja Zając, której mąż senator Stanisław Zając zginął pod Smoleńskiem. - Poza nadpalonym dowodem osobistym, paszportem dyplomatycznym, prawem jazdy czy kilkoma obrazkami przedstawiającymi świętych oraz pewną sumą pieniędzy nie otrzymałam nic. Na razie, w ciągu ostatnich kilku miesięcy nikt się do mnie nie zwracał, że jest kolejna możliwość identyfikacji rzeczy, które mogłyby należeć do mojego męża - mówi senator Alicja Zając. Jednocześnie przypomina, że gdyby nie interwencja rodzin, to rzeczy te zostałyby zutylizowane w rzeszowskiej spalarni. Podobnie jak wiele rodzin wdowa po senatorze Zającu nie odzyskała dotychczas pozostałych rzeczy, które w chwili katastrofy miał przy sobie jej mąż. Chodzi m.in. o nośniki danych, laptopy, telefony komórkowe, aparaty fotograficzne czy kamery. - Wciąż nie wiem, bo nikt mnie o tym nie informuje, co się stało z telefonem komórkowym męża, który - jak na początku nam mówiono - jest w ABW, aparatem fotograficznym czy częściami garderoby, zegarkiem, paskiem i innymi rzeczami, które w sytuacji, kiedy jako rodzina nie mieliśmy możliwości identyfikacji ciała, byłyby dla nas niezwykle cennymi pamiątkami - dodaje Alicja Zając. W ocenie rodzin bulwersujące jest także to, że informacje, chociażby te, iż wkrótce ma się pojawić raport komisji Millera, otrzymują za pośrednictwem mediów, bo nikt z władz ich o tym nie powiadamia. - Życzyłabym sobie, podobnie jak większość rodzin, by raport ministra Millera był dokumentem, który przynajmniej w pewien sposób zrekompensuje nam dotychczasowe podejście i traktowanie nas przez rząd i organy wyjaśniające sprawę katastrofy smoleńskiej - zauważa senator Zając. Podkreśla jednocześnie, że gdyby nie Stowarzyszenie Katyń 2010, które jednoczy rodziny ofiar katastrofy, instytucje odpowiedzialne za wyjaśnianie przyczyn tragedii smoleńskiej pracowałyby jeszcze wolniej, a niewykluczone, że wcale nie przykładałyby do tej sprawy należnej wagi.
Również Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN Januszu Kurtyce i prezes Stowarzyszenia Katyń 2010, która po mężu odzyskała jedynie prawo jazdy, dowód osobisty i paszport, zapowiedź zwrotu rzeczy ofiar katastrofy ocenia pozytywnie, aczkolwiek z dystansem i - jak podkreśla - szkoda tylko, że na tę decyzję trzeba było czekać ponad rok. Podobnie jak inne rodziny przyznaje, że o planach prezentacji tych rzeczy dla rodzin przez Żandarmerię Wojskową dowiedziała się za pośrednictwem "Naszego Dziennika", natomiast ani prokuratura, ani Żandarmeria Wojskowa o tym nie informowały. Podkreśla, że nauczona przykrymi doświadczeniami, dopóki nie zobaczy tych rzeczy, nie uwierzy, że zostaną one zwrócone. Tym bardziej że, jak przypomina, już w Moskwie podczas identyfikacji ciała męża miała możliwość zabrania jego rzeczy ze sobą, co niestety zmieniło się z chwilą, kiedy rzeczy te dotarły do Polski. - Teraz ważne jest to, żebyśmy te rzeczy mogli rzeczywiście odzyskać. Wówczas zobaczymy, co z nimi zrobiono i na ile na ich podstawie będzie jeszcze można przeprowadzić ekspertyzy czy badania - ocenia Zuzanna Kurtyka.
Przypomnijmy, że w ubiegłym roku rodziny smoleńskie otrzymały część rzeczy należących do bliskich, które były zgromadzone w Centrum Szkolenia Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Ponadto w br., po identyfikacji, otrzymały rzeczy znalezione przez polskich archeologów, którzy pod prokuratorskim nadzorem badali teren katastrofy smoleńskiej w październiku 2010 roku.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2011-06-08

Autor: jc