Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rząd chce przejąć kontrolę nad naszym życiem i śmiercią

Treść

Propozycja Obamy dotycząca służby zdrowia nie jest tak naprawdę reformą. Prezydent chce spowodować radykalną zmianę w amerykańskim społeczeństwie. Jednym ze sposobów, by to osiągnąć, ma być upaństwowienie służby zdrowia. W ten sposób biurokraci w Waszyngtonie dosłownie zyskują kontrolę nad naszym życiem i śmiercią. Niestety, pomysły Obamy wyprzedzają jego samego. Prawdą jest, że kilka generalnych reform przydałoby się w naszej służbie zdrowia. Jednak zastępowanie całego systemu ochrony zdrowia, uważanego za najlepszy na świecie, jest zwyczajnie niedorzeczne. Jednym słowem, "reforma" Obamy to wylewanie dziecka z kąpielą.

Kilka rzeczywistych zmian w przepisach mogłoby usprawnić działanie służby zdrowia. Po pierwsze - reforma prawa o czynach szkodliwych. Obecnie dochodzi do zbyt wielu spornych spraw w systemie medycznym. Szpitale, lekarze i różne placówki zdrowotne są wręcz sparaliżowane przez obawę przed reperkusjami prawnymi. Doktorzy boją się stawiać diagnozy, przepisywać recepty, podawać leki i dlatego wpłacają niesamowicie duże pieniądze na swoje ubezpieczenia od błędów w sztuce. Te koszty przenoszone są na pacjentów, a z drugiej strony lekarze coraz częściej wybierają specjalizacje, które są dużo mniej ryzykowne. Druga sprawa jest także z tym związana. Chodzi o proceder wytaczania procesów szpitalom i lekarzom, gdy jedynym celem jest wyłudzenie od nich jak największej ilości pieniędzy. Często prawnicy pacjentów podejmują się tych spraw jako swoistej przygody, licząc jednocześnie na lukratywne zyski. Wydaje mi się, że przegrane w tych procesach placówki nie powinny płacić tak ogromnych pieniędzy. To bowiem także obciąża cały system oraz kieszenie pacjentów. Myślę, że w tej materii moglibyśmy skorzystać z przykładów niektórych krajów europejskich.
To są przykłady zaledwie dwóch autentycznych reform. Obama ich jednak nie zaproponował. Dlaczego? Wynika to m.in. z tego powodu, że potężne organizacje prawnicze należą do głównych sponsorów Partii Demokratycznej (dwa pozostałe to związki zawodowe i przemysł aborcyjny). Tak więc to, co się rzuca w oczy w tzw. reformie Obamy, to brak jakichkolwiek przydatnych, funkcjonalnych zmian prawnych.
Inna zmiana, która byłaby przydatna, to reforma pewnych obszarów ubezpieczeń. Niestety, w projekcie Obamy nie doszukamy się w tym aspekcie żadnych nowych szczegółowych rozwiązań. Chce on przewrócić całość do góry nogami, stosując cały zestaw zmian, i w ten sposób umocnić socjalistyczną agendę. Jest osobą, która wierzy, że wielki scentralizowany rząd, a nie zaś wolności obywatelskie, to rozwiązanie wszystkich problemów społecznych.
Barack Obama twierdzi, że jego "reforma" jest konieczna, ponieważ aż 47 mln Amerykanów jest nieubezpieczonych, przy czym ponad 10 mln z nich to nielegalni imigranci. Jednak żadna osoba przebywająca w naszym kraju nie może zostać pozbawiona opieki medycznej przez jakikolwiek szpital. W rzeczywistości więc także ci nielegalni przybysze są ubezpieczeni. Ponad 15 mln osób ze wspomnianej liczby to ludzie pomiędzy 20. a 30. rokiem życia, których stać na ubezpieczenie zdrowotne, ale wciąż ciesząc się młodością i zdrowiem, zwyczajnie postanawiają wydać te pieniądze na coś innego. Kilka milionów jest pozbawionych ubezpieczenia jedynie na krótki czas, zazwyczaj około 4 miesięcy, co związane jest z ich zmianą miejsca pracy. Decydują się po prostu nie płacić składek, które przysługują już byłym pracownikom. Podobna liczba to osoby starsze, które przenoszą się do systemu Medicare (rządowa pomoc dla osób w podeszłym wieku). A w czasie załatwiania tego przeniesienia są rejestrowani jako pozbawieni ubezpieczenia. Takie dane podaje amerykański główny urząd statystyczny, wobec czego liczba 47 mln jest myląca i używana przez ludzi Obamy jedynie w celach propagandowych.
Głównym problemem programu Obamy jest nieuchronność racjonowania opieki zdrowotnej. To niestety będzie musiało wkrótce nastąpić, gdyż już dziś mamy ograniczoną liczbę dostawców tych świadczeń. Jeżeli zaangażuje się dodatkowe 20 proc. czasu pracy specjalistów w wypełnianie obowiązkowych usług (co zakłada prezydencki plan), będzie to niewyobrażalnym ciężarem dla systemu. Nie jest to jedynie kwestia pieniędzy. Chodzi o to, że opieka zdrowotna jest dostarczana jedynie przez lekarzy i pielęgniarki, których w pierwszym rzędzie to dotknie. Wprowadzenie tego punktu w życie oznacza w prostej linii racjonowanie opieki.
Inne niebezpieczeństwo to fakt, że cała służba zdrowia będzie nadzorowana przez grupę biurokratów. Mamy tu do czynienia z interesującą hipokryzją. Lewicowcy często próbują uzasadniać aborcję twierdzeniami, iż jest to decyzja, która zapada między pacjentką a jej lekarzem. Z drugiej zaś strony, kiedy zerkniemy do "reformy" Obamy, zauważymy w niej wielką chęć rządowych urzędników do tego, by mieć decydujący głos w kwestiach dotyczących naszego zdrowia, a szczególnie w kwestii "przyspieszenia zakończenia życia" u osób chorych i starych.
Jak mantrę obecny szef Białego Domu powtarza słowa o opiece zdrowotnej dla każdego i powszechnej służbie zdrowia. W rzeczywistości jego program nie przyniesie takich skutków. System proponowany przez Obamę istnieje w Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Oba są uwikłane w bardzo nieskuteczny układ biurokratyczno-medyczny. Pacjenci często tam słyszą, że nie mogą być leczeni i są odsyłani do domu. Wielu naszych sąsiadów w związku z tym przyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, gdzie uzyskują potrzebną pomoc. Nie chcę zgadywać, co się będzie działo, gdy USA staną się taką Kanadą. Wystarczy przytoczyć fakty z książki Dicka Morrisa "Katastrofa", w której przygląda się z uwagą kanadyjskiej służbie zdrowia. Pisze, że czas oczekiwania pacjenta, od momentu pierwszego spotkania ze swoim lekarzem rodzinnym na rozpoczęcie leczenia, wynosi średnio 18,3 tygodnia. Czy to rozsądne czekać na leczenie dwa miesiące? 1,7 miliona Kanadyjczyków w ogóle nie było w stanie skontaktować się ze swoim lekarzem rodzinnym w 2007 roku. Cztery lata temu oczekiwanie na nienaglącą operację serca wynosiło 19 dni, dziś jest to aż 77 dni. Niemal połowa leków zatwierdzonych przez rząd w 2004 roku musiała czekać aż trzy lata na wejście do obiegu, gdyż dopiero po tak długim czasie zostały spłacone.
Tak czy inaczej, Obama dąży do wprowadzenia tego modelu. Jest to element jego socjalistycznej utopijnej wizji. Rząd, zdobywając władzę nad służbą zdrowia, czyli - jak wspomniałem - nad naszym życiem i śmiercią, jest już o krok od sięgnięcia po władzę uniwersalną.
not. ŁS
Prof. Curtis Hancock, wykładowca Roskhurst Jesuit University
w Kansas City w stanie Missouri
"Nasz Dziennik" 2009-07-30

Autor: wa