Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rumunia przed rewolucją

Treść

Z dr. Adamem Burakowskim z Instytutu Studiów Politycznych PAN, autorem wielu książek i artykułów na temat Rumunii, rozmawia Marta Ziarnik

Rumunia przeżywa kryzys polityczny, pod koniec lipca odbyło się referendum w sprawie odwołania prezydenta Traiana Basescu. O co tak naprawdę chodzi w tej walce pomiędzy premierem a prezydentem?
- Premier Victor Ponta jest relatywnie nową twarzą na rumuńskiej scenie politycznej. Ten niespełna 40-letni przewodniczący postkomunistycznej Partii Socjaldemokratycznej (PSD) objął fotel szefa rządu w maju i od razu rozpoczął bezpardonową walkę z prezydentem Basescu. Jeszcze pół roku temu mało kto spodziewał się, że sprawy potoczą się tak szybko. Pontę popiera również Partia Narodowo-Liberalna (PNL), która jest, można powiedzieć, najbardziej prawicowa ze wszystkich dużych partii rumuńskich. Na jej czele stoi Crin Antonescu, który po zawieszeniu Basescu został tymczasowym prezydentem. Razem z PSD i małą Partią Konserwatywną (PC) tworzą Związek Społeczno-Liberalny (USL). Ponieważ koalicja ta jest bardzo szeroka, może liczyć na poparcie znacznej części obywateli. W wyborach do władz lokalnych, w czerwcu tego roku, USL otrzymała prawie połowę głosów. Co połączyło lewicowych postkomunistów i narodowych liberałów? Przede wszystkim niechęć do Traiana Basescu, zarówno jako osoby, jak i programu, który uskutecznia on oraz jego macierzysta Partia Demokratyczno-Liberalna (PDL). Ponieważ prowadzona przez niego polityka cięć budżetowych jest bardzo niepopularna w społeczeństwie, nastąpił duży wzrost poparcia dla USL. Jednym z ważniejszych wymiarów obecnego konfliktu jest starcie dwóch silnych osobowości: młodego, dynamicznego Ponty i doświadczonego, pragmatycznego Basescu. Premier stara się pokazać jako reprezentant nowej generacji - zresztą nie pierwszy raz, gdyż po objęciu w 2010 r. funkcji przewodniczącego partii postkomunistycznej dokonał w niej dużych zmian kadrowych, kładąc nacisk na promocję polityków ze swojego pokolenia - że młodzi ludzie mają szansę na zrobienie w Rumunii kariery i że będzie się starał odblokowywać ścieżki awansu. Basescu zwraca zaś uwagę na zupełnie inne aspekty rzeczywistości: podkreśla konieczność stabilizacji i utrzymywania dobrych stosunków z innymi krajami oraz z Unią Europejską. Prezydent uważa, że droga modernizacji, jaką proponuje on i jego ekipa, jest najlepsza z możliwych, natomiast w działaniu Ponty widzi zagrożenie nie tylko dla siebie, lecz również dla demokracji w Rumunii. Basescu jest zwolennikiem utrzymania dotychczasowego status quo, kontynuacji programu oszczędnościowego oraz bliskiej współpracy z instytucjami międzynarodowymi. Ponta natomiast staje się coraz bardziej radykalny, wręcz rewolucyjny. Nie chce oszczędzać, planuje podniesienie podatków, a jednocześnie daje do zrozumienia, że zamierza podjąć z zagranicą jakąś grę, a w domyśle - bronić interesów narodowych skuteczniej niż prezydent.

W ostatnich miesiącach wyszło na jaw, że obaj politycy mają na sumieniu sprawy, które mogą spowodować poważne zmiany ich wizerunku.
- Tak. Poncie zarzucano plagiat pracy doktorskiej - dwie z trzech komisji oficjalnie wypowiadających się w tej materii uznało, że plagiat faktycznie miał miejsce, podobne są też opinie dużej części środowiska akademickiego. Z drugiej strony Basescu przypomniano, że sam w przeszłości naginał demokratyczny obyczaj - jedną z najbardziej ewidentnych spraw było dwukrotne powoływanie kandydata na szefa rządu wbrew większości parlamentarnej. Oprócz tego wykazano małą efektywność jego ekipy w reformowaniu państwa i zwalczaniu korupcji, która jest jedną z plag trapiących Rumunię po upadku komunizmu, w czasach dyktatora Nicolae Ceausescu nie publikowano statystyk dotyczących korupcji, ale nie znaczy to, że nie istniała.

Konflikt między premierem a prezydentem stał się swego rodzaju bodźcem dla Rumunów do większego zaangażowania w politykę?
- Poniekąd można tak powiedzieć. Wraz z eskalacją kryzysu politycznego wykrystalizowały się poglądy obu stron sporu; wyraźniej też można zauważyć, na jakie środowiska mogą liczyć rywale. I tak Basescu może liczyć na poparcie instytucji unijnych oraz finansowych, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy. W jego obronie wypowiedziała się też niemiecka kanclerz Angela Merkel. W przeddzień referendum otrzymał ponadto wsparcie z dość niespodziewanej strony - węgierski premier Viktor Orbán przyjechał do Transylwanii i wezwał swych rodaków (którzy mieszkają tam od wieków i stanowią niemal 6 proc. populacji Rumunii), by nie poszli do urn, czyli zachowali się zgodnie z wytycznymi Basescu. Węgrzy posłuchali Orbána i faktycznie nie uczestniczyli w referendum. W ostatnim okresie Basescu masowo zaczęli popierać intelektualiści, którzy wcześniej zachowywali do niego duży dystans. Niektórzy z nich widzieli w nim prawie dyktatora. Ponta natomiast może liczyć na dużo większe poparcie społeczne niż jego rywal, lecz jak widać, niewystarczające, aby wygrać referendum. Duża część administracji i postkomunistycznej nomenklatury również popiera premiera. Dzięki koalicji z PNL może też liczyć na wsparcie środowisk prawicowych i tradycjonalistycznych.

Prezydent Basescu obiecał pociągnąć organizatorów referendum do odpowiedzialności karnej w sprawie jego impeachmentu, który nazwał "zamachem stanu". Może jednak nie mieć na to szansy, bo choć referendum zostało początkowo uznane za nieważne, to jednak sprawa jest w toku, pod koniec sierpnia jej losy przesądzi Trybunał Konstytucyjny.
- Orzeczenie Trybunału nie jest bezpodstawne. Skoro kluczową sprawą dla ważności referendum był fakt, by do urn udała się ponad połowa uprawnionych do głosowania, należy zbadać, ilu ich tak naprawdę jest. Według oficjalnych wyników, w referendum udział wzięło ponad 46 proc. uprawnionych. Ponieważ jest to blisko połowa, trzeba orzec, czy głosowano na podstawie wiarygodnych list. Szybka, pobieżna analiza wykazała, że na listach (których nie aktualizowano od lat) może się znajdować nawet kilkaset tysięcy osób, których tam nie powinno być. Kością niezgody jest kwalifikacja emigrantów, którzy na stałe osiedli się za granicą, ale utrzymują kontakty z rodzinami w kraju. Tę kwestię będzie musiał rozstrzygnąć do 31 sierpnia Trybunał Konstytucyjny.
Ba˙sescu, już od pojawienia się pierwszych pogłosek o jego ewentualnym zawieszeniu, głosił, że jest to "zamach stanu". Obecna decyzja Trybunału wpisuje się w ten scenariusz, lecz prezydent był ostrożniejszy w słowach, jako że na niezależność tego organu władzy zwrócili uwagę przedstawiciele UE. Ba˙sescu z pewnością przejdzie do frontalnego ataku, jeżeli Trybunał wyda werdykt niekorzystny dla niego.

Ponta rzeczywiście przygotował "zamach stanu"?
- Trudno powiedzieć. Będzie to można ocenić wówczas, jeżeli Ponta zdobędzie pełnię władzy i na podstawie tego, co z tą władzą zrobi.

Wielu komentatorów podkreśla, że można się spodziewać dalszej eskalacji napięć politycznych w Rumunii.
- Dużo zależy od czynników zewnętrznych. Unia Europejska oraz MFW naciskają na wyciszenie konfliktu, ale nie wiadomo, czy ta presja powstrzyma ambitnych polityków od dalszego prowadzenia walki. Niestety, z gry de facto wycofało się rumuńskie społeczeństwo. Niska frekwencja nie oznaczała poparcia dla Ba˙sescu - świadczyła raczej o braku zainteresowania. Gdyby ludzie ruszyli do urn i zagłosowali lub wręcz przeciwnie - zupełnie zbojkotowali referendum, mógłby to być silny głos poparcia dla jednego z rywali. Tak się nie stało. Skoro ludzie nie interesują się polityką, polityka zainteresuje się nimi.

Referendum okazało się pyrrusowym zwycięstwem B˙asescu. Wygrał je tylko dlatego, że nie było wymaganej frekwencji, bo przeważająca większość głosujących opowiedziała się za jego odwołaniem. Z czego wynika tak duża niechęć obywateli do prezydenta? Czy chodzi o jego ustępliwość wobec UE, zwłaszcza w sferze przeciwdziałania kryzysowi?
- Rumuni znają sytuację w Grecji dużo lepiej niż Polacy. Wielu Rumunów pracuje w Grecji, zna ten język, interesuje się tym krajem. Jakie wnioski wyciągną oni z przykładu greckiego? Nie wiadomo. Wydaje się, że Rumunom przeszkadza nie tyle uległość Ba˙sescu wobec Unii, lecz program oszczędnościowy, który tylko do pewnego stopnia był skutkiem tejże uległości. Cóż, nikt nie lubi oszczędzać, a Ba˙sescu i jego ludzie zachowywali się niekiedy zbyt pogardliwie w stosunku do ofiar programu ekonomicznego.

Jakie będą następstwa tej niechęci podczas listopadowych wyborów parlamentarnych?
- Jesienne wybory będą wielkim plebiscytem. Jeżeli zakończą się zdecydowanym zwycięstwem którejś z opcji, szanse na zakończenie kryzysu są duże. Jeśli zaś sytuacja nie będzie jednoznaczna (np. USL dostanie ok. 45 proc. głosów), to pat będzie się przedłużał.

Dziękuję za rozmowę.

Marta Ziarnik

Nasz Dziennik Czwartek, 9 sierpnia 2012

Autor: au