Rozważania nad ,,Regułą" św. Benedykta / część 18
Treść
Omówiony fragment czwartego rozdziału jest swoistym katechizmem życia przepełnionego modlitwą. Mówi, jak modlitwę osobistą codziennie praktykować, bez względu na to, czy jesteśmy dziećmi, czy starcami…
Kolejny fragment czwartego rozdziału, „Jakie są narzędzia dobrych uczynków”, który rozważymy to wiersze 56–62:
Często znajdować czas na modlitwę.
Dawne swoje grzechy codziennie ze łzami i wzdychaniem na modlitwie wyznawać Bogu.
A na przyszłość poprawić się z tych grzechów.
Nie spełniać zachcianek ciała.
Nienawidzić własnej chęci.
Poleceń opata we wszystkim słuchać, nawet jeśliby on, co nie daj Boże, sam inaczej postępował, mając wówczas w pamięci ten nakaz Pana: Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie (Mt 23,2).
Nie pragnąć, by nas nazywano świętymi, zanim nimi zostaniemy; lecz najpierw świętym zostać, by nazwa ta odpowiadała prawdzie.
Wskazówki zawarte w tym fragmencie Reguły skoncentrowane są na pracy wewnętrznej. Mówią nam one o tym, że jesteśmy rozpięci pomiędzy dwoma znaczeniami tego słowa. Jedno z nich odwołuje się do modlitwy, a więc takiej czynności indywidualnej, do której wracamy w sposób regularny. Drugie rozumienie jest tym, co św. Benedykt określa świętością, a więc stanem zjednoczenia z Panem Bogiem. Drogą, która do świętości prowadzi, jest więc regularna modlitwa. Ktoś może powiedzieć, że sama modlitwa nie wystarczy, że również jest potrzebny czyn i społeczne zaangażowanie i to oczywiście jest prawdą. Reguła w wielu miejscach mówi, że nikt nie będzie w stanie na serio zaangażować się w modlitwę, czyli w budowanie przyjaźni z Bogiem, jeśli równocześnie nie będzie praktykował dobrych uczynków. Z doświadczenia wiemy, że kiedy chcemy wejść z kimś w relację, zbudować głęboką więź, zawsze rozpoczynamy od rozmowy. Taka rozmowa powinna być czymś systematycznym. Dopiero za rozmową idą czyny. Tak jest i w tym przypadku. Najpierw jest modlitwa, rozmowa z Bogiem, a następnie za nią postępują nasze czyny.
Św. Benedykt wiąże modlitwę z dwiema wskazówkami: „często znajdować czas na modlitwę” i „dawne swoje grzechy codziennie ze łzami i wzdychaniem na modlitwie wyznawać Bogu”. Pierwsza rada zaleca regularność, codzienność modlitwy. Anna Świderkówna tak właśnie przetłumaczyła z łaciny zdanie „orationi frequenter incumbere”. Jednak „incumbere” jest czasownikiem, który nie ma w języku polskim dobrego odpowiednika. Może on oznaczać „rzucać się”, „szukać”, „próbować”, czy wreszcie „usiłować”. Jest to więc to wszystko, co z jednej strony od człowieka wymaga zaangażowania, czasu, pewnej determinacji, a więc świadomej decyzji. Z drugiej zaś strony niekoniecznie wskazuje on na regularność. U św. Benedykta modlitwa, jak każda relacja, nie jest czymś lekkim czy łatwym. To nas nie dziwi, bo jeżeli traktujemy kogoś serio, to wiemy, że budowanie z nim relacji wymaga znacznego trudu.
Moja babcia, w kontekście relacji małżeńskich mówiła, że można żartować tylko z tymi, którzy są szczęśliwi. Jak ktoś jest nieszczęśliwy to jest rozdrażniony i zły. Jak z nim żartować? Jeśli ludzie ze sobą rozmawiają i spędzają dużo czasu w swoim towarzystwie, wówczas może powstać między nimi mocna więź oparta na zaufaniu do siebie. Tak samo jest w relacji człowieka i Boga, i dlatego trzeba „często znajdować czas na modlitwę”. Ta rada zwraca uwagę na prawdę, że modlitwa wiąże się z wysiłkiem i wymaga pełnego zaangażowania człowieka.
Wróćmy jeszcze do czasownika „incumbere” w znaczeniu „rzucać się”. W czasach św. Benedykta był niezwykle popularny gest, dzisiaj zapomniany, łączący modlitwę – najczęściej była to jakaś forma modlitwy Jezusowej – z fizycznym padaniem na kolana i uderzaniem czołem o ziemię. Gest ten powtarzano podczas modlitwy wiele razy. Taką praktykę określa się mianem „metanii”. Całkiem możliwe, że o takiej praktyce jest tu mowa. Oglądałem kiedyś odkrycia archeologiczne z wykopalisk w nieistniejącym już klasztorze św. Szczepana, znajdującym się tam, gdzie jest teraz École Biblique et Archéologique w arabskiej części Jerozolimy, za Bramą Damasceńską. Wszystkie szkielety mnichów z tego klasztoru miały bardzo zniszczone, wręcz strzaskane kolana. Jeśli sięgniemy do klasztornych ksiąg liturgicznych to znajdziemy w nich zapisy, że poza okresem Bożego Narodzenia i okresem Wielkiej Nocy, każdy z mnichów musiał wykonać trzysta metanii dziennie. Pomyślmy, że mnich, który żył powiedzmy 20 lat w tym klasztorze a codziennie robił 300 metanii miał prawo mieć pod koniec życia bardzo zniszczone kolana. Pewnie chodził o kulach albo jeździł na jakimś ówczesnym wózku. Dodajmy, że metanie były nie tylko gestem modlitewnym, ale także wyrazem pokuty.
„Incumbere” można też wyobrazić sobie jako pływanie ryby w wodzie. Ryby robią to zgodnie z naturą i mnich – dopowiadamy, oblat, oblatka – też często powinni oddawać się modlitwie. A te wskazania Reguły ściśle łączą się z zaleceniami św. Jana Kasjana z dziesiątej Rozmowy o Modlitwie, w której z niezwykłą precyzją opisuje w jaki sposób posługiwać się aktami strzelistymi. Jesteśmy zajęci pracą, stoimy w kolejce, jedziemy gdzieś się spotkać, czekamy na lekarza, zajmujemy się jakąś taką mechaniczną czynnością, która nie wymaga wielkiego skupienia – to są właśnie dobre momenty, żeby człowiek modlił się aktem strzelistym. Wtedy na kilka sekund skupia swego ducha i uświadamia sobie obecność Bożą. W kierunku Boga zawsze obecnego kieruje tę modlitwę, wyrażoną za pomocą jednego zdania. Św. Benedykt zapewne posługiwał się modlitwą przejętą od św. Jana Kasjana, czyli modlił się wezwaniem „Boże wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie pospiesz ku ratunkowi memu.”
Mówiliśmy już wcześniej, że z tradycji aktów strzelistych narodziła się Modlitwa Jezusowa. Miało to miejsce pod koniec życia św. Benedykta, kiedy powstały najważniejsze teksty na ten temat. Stały się one później fundamentem praktykowania Modlitwy Jezusowej. Są to listy Barsanufiusza, żywot świętego Abba Filemona i teksty ze szkoły synajskiej. Zalecenie z Reguły św. Benedykta „często znajdować czas na modlitwę” jest włączone w ten nurt modlitwy jednozdaniowej. Widać tu, że św. Benedykt zaprasza nas tym jednym zdaniem do bardzo szerokiej praktyki modlitewnej. Nie wymaga wiele: wskazuje na takie bardzo proste gesty, ale wymagające stałego, codziennego zaangażowania. Warto tu powtórzyć, że ulubionym przez św. Benedykta słowem jest „trochę”. Radzi „zrób trochę”, odrobinę – ale każdego dnia. To tak jakbyś przesypywał małą łopatką piasek. Jeśli to będziesz robił każdego dnia, to przesypiesz nawet całą plażę. Bo po trochu, małymi krokami, każdy da radę. I to jest mądrość Reguły i to jest też mądrość tego zdania. Módl się, buduj więź z Bogiem po trochu, małymi krokami – ale uparcie. Ciągle stukaj do Pana Boga, a w końcu zostanie Ci otworzone.
Kolejne zalecenie mówi: „Dawne swoje grzechy codziennie ze łzami i wzdychaniem na modlitwie wyznawać Bogu”. Tym, co najczęściej przeszkadza w modlitwie jest wstyd, ale może także lenistwo. Wstyd, bo człowiekowi się wydaje, że nie wypada, żeby on, słaby grzesznik, tak niedbale żyjący, zawracał głowę Panu Bogu. To jest bardzo chytra myśl, podsuwana przez diabła, która wmawia nam, że modlitwa jest nie dla nas. Jeśli takie myśli nam przychodzą do głowy, znaczy to, że modlitwy potrzebujemy bardzo dużo, takiej końskiej dawki, jaką czasem stosujemy w leczeniu. Św. Benedykt odwołuje się tutaj do doświadczenia, że to, co najbardziej od Pana Boga oddziela, może stać się mostem, który nas z Nim połączy. Ale stanie się tak tylko pod tym warunkiem, że będziemy to przed Nim wyznawać. Nie ukrywać, nie tłumaczyć, tylko powierzać Mu całe swoje życie jako naszemu Zbawicielowi. Św. Benedykt mówi „ze łzami i wzdychaniem” czyli z uznaniem swojej winy, swojej grzeszności, ale też i z ufnością, że Pan Bóg ostatecznie jest tym, który daje przebaczenie. Tymi dwoma zdaniami św. Benedykt opisuje klimat modlitwy. Prawdę mówiąc, zastanawiam się, czy na tych dwu zdaniach nie można by zbudować całej teologii modlitwy chrześcijańskiej w jakimkolwiek jej kształcie, zarówno dla przedszkolaka, jak i człowieka, który jest już dojrzały i doświadczony przez życie, bo i młodego i starego obowiązują te same zasady. Zapamiętajmy sobie ten ujmujący przysłówek: „trochę” i to zachęcanie Regułodawcy do praktykowania aktów strzelistych. Myślę, że wtedy bardzo nasze serce zmięknie i spowoduje, że będziemy stale szukać Bożej obecności.
Następne rady, które św. Benedykt nam podsuwa, związane są z pokusami, które dziełu modlitwy i budowaniu więzi z Bogiem mogą się przeciwstawiać. Pierwsze, trochę zaskakujące, to „nie spełniać zachcianek ciała”. Zdanie to można oczywiście rozumieć w taki sposób manichejski, czyli interpretować, że to co cielesne, materialne, seksualne, związane z jedzeniem, z piciem i tak dalej, jest z natury swojej złe. Pamiętajmy jednak i o tym, że zwłaszcza w Nowym Testamencie bardzo często, ciało oznacza rzeczywistość, która jest wroga Bogu. A więc jeżeli św. Benedykt mówi „nie spełniać zachcianek ciała” to oznacza także: nie ulegać podszeptom zła. Nie budować tego, co wobec Pana Boga jest wrogie. Nie iść za tymi podszeptami. Często możemy zadawać sobie pytanie czy jakaś praktyka, którą podejmujemy albo jakaś czynność przez nas ulubiona już jest grzechem, czy jeszcze nim nie jest. To tak, jakbyśmy myśleli: jak pójdę jeszcze krok po tym cienkim lodzie, to już wpadnę w wodę, czy mogę jeszcze o te pół kroku podejść dalej? Już zatrzymać się czy jeszcze nie? Takie postępowanie wskazuje na brak szacunku wobec Pana Boga, bo zawsze lepiej zamiast pytania, czy to, co robię jest już grzechem, stawiać pytanie, czy to, co chcę zrobić, pomaga mi w zbawieniu, czy nie. Bo jak mnie przybliża do Boga, pomaga mi dojść do nieba, to trzeba to robić; a jak nie pomaga, albo nawet przeszkadza, to szkoda na to czasu. Priorytetem nie staje się wtedy to, czy mogę, czy nie mogę, ale to czy mi to pomaga, czy nie pomaga; czy jest pomocne, czy nie jest pomocne w relacjach z Bogiem. I o to chodzi w tej radzie „nie spełniać zachcianek ciała”. Należy zmienić optykę, w centrum ustawić Pana Boga i jego chwałę, a nie własne zachcianki.
Z tym wiąże się również kolejna rada: „Nienawidzić własnej chęci”. W realizacji tego tylko, czego my chcemy, kryje się duże niebezpieczeństwo. Jeden z moich współbraci często powtarza, „najgorsze, co się może stać to, żeby było tak, jak ja chcę”. Dużo w tym prawdy, bo wiadomo, że rozeznanie człowieka jest zawsze niezwykle ograniczone. Kiedy św. Benedykt radzi, żeby nienawidzić własnej chęci, nie chodzi mu oczywiście o jakąś autoagresję czy nienawiść wobec samego siebie, ale o postępowanie spójne z całą świętą Regułą, w której, np. w rozdziale trzecim „O zwoływaniu braci na radę” podkreśla on, żeby każdy mógł się wypowiedzieć i żeby każdy został wysłuchany. W innym miejscu radzi opatowi, gdy ten podejmuje jakąś decyzję, by sprawę rozeznał i porozmawiał z braćmi. Inny przykład. Gdy mnich, który pracował przed południem i na przykład w porze poobiedniej, chce głośno poczytać, bo myśli, że to będzie z pożytkiem dla pozostałych powinien dostrzec, że jest sjesta. Bracia leżą w łóżkach, odpoczywają, bo wstali bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Skoro teraz mają czas, żeby trochę zregenerować siły przed drugą częścią dnia, to czytanie na głos będzie im przeszkadzać. W tej perspektywie nie koniec mojego nosa jest najważniejszy, ale interes wspólnoty, z którą żyję na co dzień. Tą wspólnotą może być także rodzina, współpracownicy, lokalna społeczność, w której mieszkam, sąsiedzi z bloku, w miasteczku itd. Należy nie myśleć tylko o sobie, ale widzieć sprawy w kontekście społecznym.
Przypomnę, bo o tym już mówiłem, że to spojrzenie społeczne św. Benedykta jest jedną z przyczyn, dla których św. Paweł VI ogłosił go patronem Europy. W niespokojnych czasach, w których żył Regułodawca, naznaczonych ciągłym zagrożeniem najazdami plemion barbarzyńskich ludzie musieli walczyć o swoje i przypominanie o obowiązku solidarności było bardzo ważne. O solidarności warto sobie przypominać zwłaszcza w naszych czasach, bo to pozwala wyjść ze swojego egoistycznie zamkniętego świata. Solidarność jest dziedzictwem, wyrastającym z Reguły św. Benedykta. Patron Europy przypomina nam, jakie są, jak to się dzisiaj popularnie mówi, europejskie wartości. A jest nią między innymi solidarność. Więc jeśli człowiek wyjdzie z takiego swojego okopu i zobaczy świat szerzej, to również i zaproszenie do modlitwy będzie zaproszeniem do modlitwy wspólnej, a nie tylko indywidualnej.
Następna rada jest, przyznam, jedną z moich ulubionych. „Poleceń opata we wszystkim słuchać nawet jeśliby on, co nie daj Boże, sam inaczej postępował”. Żartując powiem, że mają mnie słuchać, a ja się nie muszę martwić. Tak naprawdę chodzi tutaj o utrzymanie ładu i porządku i żeby nie było szemrania, czego, jak wiemy, św. Benedykt nie cierpiał; szemrania, a więc takiego narzekania po kątach, że jest beznadziejnie. Chodzi tu też o unikanie odpowiedzialności. Jeśli z czymś się nie zgadzam, to powinienem się nad problemem zastanowić, skonfrontować go z rzeczywistością, poznać kontrargumenty, a nie narzekać. W tym pouczeniu jest też pewnego rodzaju ochrona autorytetu i ochrona porządku. Wynika to z mądrej obserwacji, że nawet opat najgłupszy kiedyś się zmieni. Warto więc cenić autorytet urzędu opata, mieć szacunek do jego urzędu. Jeśli raz się ten autorytet podważy, to potem będzie bardzo ciężko go odbudować. Reguła mówi więc, że jeśli nawet opat jest beznadziejny, to zawsze porządek, w którym klasztor funkcjonuje, uratuje i jego i wspólnotę – po co więc narzekać. Ponadto, szemranie zabija modlitwę.
I ostatnie wezwanie: „Nie pragnąć, by nas nazywano świętymi, zanim nimi zostaniemy; lecz najpierw świętym zostać, by nazwa ta odpowiadała prawdzie”. Ta rada jest pewnie najtrudniejsza do stosowania. Jest jednak jednym z kamieni węgielnych jakiegokolwiek życia modlitewnego. Św. Benedykt mówi tak: miej twardy kontakt z rzeczywistością, nie buduj zamków na lodzie, nazywaj sprawy po imieniu, bądź taki jaki jesteś, nie graj roli człowieka, którym nie jesteś. Skoro jesteśmy grzesznikami, opłakujemy nasze grzechy, to w takiej właśnie postawie wytrwajmy i nie grajmy ludzi świętych. Takie twarde stanie wobec rzeczywistości jest podstawą dobrych, głębokich relacji z Panem Bogiem.
Omówiony fragment czwartego rozdziału jest swoistym katechizmem życia przepełnionego modlitwą. Mówi, jak modlitwę osobistą codziennie praktykować, bez względu na to, czy jesteśmy dziećmi, czy starcami zbliżającymi się powoli do spotkania ostatecznego z Panem Bogiem. Ten katechizm składa się z kilku prostych rad. Spróbujmy je codziennie konfrontować z naszą praktyką modlitwy.
Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj