Rozważania nad ,,Regułą" św. Benedykta / część 15
Treść
Rady św. Benedykta zawarte w czwartym rozdziale zmuszają nas do wzięcia na siebie odpowiedzialności, za nasze życie, za otoczenie, spotykanych ludzi. Powinniśmy innych podnosić na duchu, być dla nich latarniami, które dają nadzieję.
Nie działać pod wpływem gniewu.
Nie zachowywać urazy.
Nie kryć w sercu podstępu.
Nie dawać fałszywego znaku pokoju.
Nie schodzić z drogi miłości.
Nie przysięgać, aby przypadkiem nie dopuścić się krzywoprzysięstwa.
Prawdę wyznawać sercem i ustami.
Złem za złe nie odpłacać.
Krzywdy nie wyrządzać, a wyrządzone cierpliwie znosić.
Miłować nieprzyjaciół.
Złorzeczącym nie złorzeczyć, ale raczej ich błogosławić.
Dla sprawiedliwości znosić prześladowanie.
W tym fragmencie św. Benedykt pisze o dwu postawach, które człowiek może przyjąć w swoim życiu. Pierwsza, prowadzi do zanegowania drugiego człowieka, zaś druga do jego afirmacji. Poprzednie nasze rozważania skupiały się nad radami, które miały nas doprowadzić do zachowania dobrej relacji z Panem Bogiem. Natomiast przytoczony dzisiaj tekst opisuje fundamenty budowania relacji w różnych wspólnotach: zakonnych, rodzinnych, oblackich, czy narodowych.
Zauważmy najpierw, że w tym fragmencie, jak i w wielu innych fragmentach Reguły, można dostrzec, że dla św. Benedykta fundamentalną sprawą jest motywacja. Regułodawca ciągle zapytuje: dlaczego coś czynisz, co tobą powoduje, w jaki sposób podejmujesz swoje decyzje? Własnym motywacjom można się przyglądać zarówno z punktu widzenia ściśle psychologicznego, jak i potocznego. Przeżywamy je bardzo intensywnie (są wówczas jak dobijanie się pięściami do drzwi) albo bardzo delikatnie. Zarówno jedną i drugą emocję niezwykle trudno usunąć z naszego życia.
Tekst, który dzisiaj omawiamy, mówi właśnie o tych dwóch rodzajach motywacji. Motywacja intensywna, choć hałaśliwa, jest tak naprawdę słaba. Spowodowana jest zwykle strachem, gniewem, jakimiś urazami czy niechęcią do człowieka. Drugi zaś rodzaj motywacji, który w Regule pojawia się bardzo często, oparty jest na miłości. Ma on miejsce, gdy św. Benedykt mówi na przykład o wyborze drogi życia albo kiedy rozważa rodzaje posłuszeństwa.
Cały przytoczony tekst nie jest wcale neurotycznym wezwaniem do tego, żeby człowiek restrykcyjnie się pilnował, czy wykonywał puste gesty mające rzekomą intencję formacyjną. Jest on wezwaniem, by każdy dokonał podstawowej, fundamentalnej rewizji swojego życia i odpowiedział na pytanie – co kieruje jego działaniami w życiu? Można powiedzieć też, że św. Benedykt oczekuje od swoich uczniów, uczennic, że będą mieć kontrolę nad swoim życiem. Będą świadomi tego, co w ich życiu się pojawia, z czego wynika i ostatecznie do czego prowadzi
Popatrzmy teraz co się stanie, jeśli nie będzie takiej samokontroli. Św. Benedykt mówi, że człowiek traci kontrolę nad swoim życiem wtedy, kiedy działa pod wpływem gniewu. Wówczas jego życie zaczyna dryfować bez celu. Stąd wezwanie „nie działać pod wpływem gniewu czy nie zachowywać urazy”. Ale nie tylko gniew czy mocno pielęgnowana uraza jest zagrożeniem, może nim być także podstęp chowany w swoim sercu, czy w końcu fałszywy znak pokoju.
Popatrzmy teraz na te cztery zachowania negatywne, czyli takie, które nie powinny mieć miejsca w naszym życiu. Mam na myśli pewną interpretację, której św. Benedykt wprawdzie nie podaje wprost, ale z tekstu zdaje się ona wynikać. Otóż tym, co niszczy życie wspólnotowe, a więc to, co jest w pewnym sensie jego zaprzeczeniem, jest bardzo starannie pielęgnowanie i zachowywanie krzywd – prawdziwych bądź urojonych.
Są takie osoby, które nie pozwalają zabliźnić się swoim psychicznym ranom. Skrzętnie je rozdrapują i posypują solą, aby przypadkiem się nie zabliźniły, żeby w dalszym ciągu się jątrzyły i bolały. Tylko w ten sposób takie osoby otrzymują w swoim mniemaniu prawo do tego, żeby mieć pretensje do całego świata. Wówczas znajdują one usprawiedliwienie swojej niechęci do innych osób i do pozostawania z nimi w nieustannym konflikcie. Przyjmują pozycję ofiary na zasadzie: ja jestem ten skrzywdzony, którego nie doceniono; ten, który został poniżony, i którego praca nie została dostrzeżona; ten, który się stara, a wszyscy mają go za nic. W konsekwencji, jak dedukuje taka osoba, wszyscy mają mnie przepraszać, wszyscy powinni mnie zauważać, wynagradzać doznane krzywdy, wszyscy powinni mnie głaskać po głowie, bo jeśli tak nie będzie, to ja jeszcze bardziej się obrażę. Nawet gdy ktoś mnie zauważa i próbuje mi pomóc, to mi nie wystarcza, bo w dalszym ciągu moja rana – a tego bardzo pilnuję – krwawi. Nie zapominam o tym wszystkim. Chowam w sercu urazę, zachowuję w sercu podstęp i pilnuję, żeby nie zapomnieć o krzywdach, doznanych nawet bardzo dawno temu. W tym stanie mogę ludźmi gardzić i ich nienawidzić, a drogą szantażu wymuszać od nich różnego rodzaju przysługi, ustępstwa i przede wszystkim, ludzką uwagę. Tego typu zachowanie, przedstawione tutaj trochę karykaturalnie oczywiście rzadko występuje w czystej postaci. Jednak nietrudno spotkać taki psychotyczny stan człowieka, który żyje w permanentnej pretensji do świata. Kiedyś jeden z moich znajomych sformułował definicję starego kawalera, a ja to sobie zapamiętałem, bo jest to coś, co mi nieustannie grozi z przyczyn oczywistych. Otóż stary kawaler to taka osoba, która siedzi na kanapie i ma za złe. Cokolwiek by się nie stało, to ma za złe. W pewnym sensie to, o czym św. Benedykt tutaj pisze, to takie starokawalerstwo czy staropanieństwo. To takie obrażenie się na cały świat.
Z takiej postawy wynika konkretna konkluzja. Człowiek wybierając takie życie, tak naprawdę krzywdzi samego siebie. Jeżeli pozostaje w bliskiej relacji małżeńskiej, ma rodzinę, dzieci, wówczas wcześniej czy później doprowadzi do rozpadu małżeństwa albo do rozpadu relacji rodzicielskich. Jeżeli zaś ktoś żyje w klasztorze, to będzie żył w coraz bardziej pogłębiającej się izolacji, ponieważ z nikim nie jest w stanie się dogadać.
Opisany sposób na życie, nie jest nam dany raz na zawsze, wynika on z naszego wyboru, pewnego rodzaju nieufności, pretensji czy żalu o to, że świat nie jest taki, jaki być powinien i nie zgadza się z naszymi wyobrażeniami.
W książce śp. ks. prof. Tischnera „W krainie schorowanej wyobraźni”, Autor stwierdza, że praktyki religijne czy życie wspólnotowe, mogą być deformowane przez schorowane wyobrażenia Boga, wspólnoty, a przede wszystkim bliźniego, który jawi się jako Inny, obcy, który nadchodzi i zagraża. Można te uprzedzenia kropić wodą święconą, myśleć o sobie jako o rycerzu, który broni cywilizacji, Europy, chrześcijaństwa, Polski, oblatów, czy Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze, a tak naprawdę pozostawać w swoim wypaczonym świecie, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i celebrować urazy, oraz pielęgnować własną, często wyimaginowaną krzywdę.
Mówię o tym, bo wydaje mi się, że celebrowanie własnej krzywdy jest chyba jedna z naszych cech narodowych. A warto pamiętać, że nie prowadzi ono niczego dobrego. Niczego nie da się budować na krzywdzie. Niszczymy w ten sposób własne życie i wspólnoty.
Mając kilkanaście lat, przeczytałem pierwszy raz pewien wiersz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, człowieka, który miał życie połamane przez historię. Stracił ojca w bardzo młodym wieku, a gdy zaczynał życie dorosłe wybuchła wojna. Wiemy co wtedy Niemcy robili w Warszawie, i jakie tam działy się okrucieństwa. Masowo tracił przyjaciół, kolegów. Ten młody człowiek miał 21 lat, gdy napisał wiersz „Pokolenie (Wiatr drzewa spienia)”, w którym powtarza się fraza „Nas nauczono”.
Nas nauczono. Nie ma litości.
Po nocach śni się brat, który zginął,
któremu oczy żywcem wykłuto,
któremu kości kijem złamano;
i drąży ciężko bolesne dłuto,
nadyma oczy jak bąble – krew.
Nas nauczono. Nie ma sumienia. (…)
Nas nauczono. Nie ma miłości. (…)
Nas nauczono. Trzeba zapomnieć,
żeby nie umrzeć rojąc to wszystko.
Wstajemy nocą. Ciemno jest, ślisko.
Szukamy serca – bierzemy w rękę,
nasłuchujemy: wygaśnie męka,
ale zostanie kamień – tak – głaz.
Odczytujemy w tym mądrość człowieka, który żył w środku piekła, jakim była okupacyjna Warszawa. Osiągnął on głęboki stopień mądrości podpowiadającej mu, że bez przebaczenia człowiek oszaleje. Nie można budować swojego życia na krzywdzie. Nawet jeśli ta krzywda jest prawdziwa. To jest droga donikąd.
Św. Benedykt próbuje nam w analizowanym fragmencie Reguły coś takiego pokazać. Można też powiedzieć, że jest możliwe wystąpienie pewnego rodzaju degeneracji naszej świadomości, gdy tych rad św. Benedykta nie będziemy przestrzegać. Chowanie urazy prowadzi do podstępu, a podstęp prowadzi do fałszywego pocałunku pokoju. Czyli od momentu, kiedy jestem świadom, jak zostałem skrzywdzony, mogę dojść, jeśli nie do wallenrodyzmu, to przynajmniej do figury człowieka dwulicowego. Rzekomo uśmiecha się on, a z drugiej strony potrafi pod kimś kopać dołki, aby pomścić swoją prawdziwą albo wyimaginowaną krzywdę. Taki obraz jest przerażający dlatego, że pokazuje on naszą ciemną stronę. Do czego jesteśmy zdolni. Wydaje się, że byłoby jakimś lekceważeniem siebie gdybyśmy nie zauważyli, że właśnie do czegoś takiego może dojść.
Zachęcam Was, żeby patrząc na te rady przeczytać sobie siódmy rozdział Reguły. Tam jest mowa o dwunastu stopniach pokory. Taka lektura może być z jednej strony, by tak rzec, przepracowaniem swojej relacji z Bogiem. Może być ona również studium naszych relacji międzyludzkich, które czasami – co normalne, bo takie jest życie – są naznaczone bardzo wielkim cierpieniem. Mówiąc to wszystko nie chcę nawoływać, by negować ból, którego zaznaliśmy w życiu, bo to też byłoby chore. Jednak nie można ograniczać się do rozpamiętywania tylko tego co złe.
Kolejna rada, którą podaje św. Benedykt to: „nie schodzić z drogi miłości”. Pamiętamy, że metafora drogi dla Benedykta jest metaforą szczególnie cenną. Zachowujemy również w pamięci to zdanie z prologu, które jest jednym z najpiękniejszych zdań jakie są w Regule:
Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości.
Droga, którą św. Benedykt wskazuje, i do której też w swoich radach wraca, składa się z dwóch elementów: życia wspólnotowego i wiary. W drodze tej zawarta jest moja relacja z Bogiem i relacja z bliźnimi. Gdzieś na styku tego wszystkiego rodzi się relacja z samym sobą. Otwiera się dostęp do tego, co sam przeżywam. Dlatego św. Benedykt w dalszym ciągu stwierdza, że człowiek musi wyznawać prawdę sercem i ustami, czyli nazywać rzeczy po imieniu, ale również zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich wyborów i czynów. Tylko wtedy będziemy w stanie przemienić zło, którego doznaliśmy i iść dalej, a nie taplać się ciągle w cierpieniu, które na nas spadło.
Z tego też wynika mądrość: „Krzywdy nie wyrządzać, a wyrządzone cierpliwie znosić”. W pierwszej chwili może się wydawać, że chodzi tu o to, aby być jakimś popychadłem, człowiekiem, któremu można wylać na głowę wiadro pomyj, a on będzie się jeszcze z tego cieszył, jak święty Aleksy w starej średniowiecznej legendzie. To zaś, o co tu chodzi, kryje się przede wszystkim w stwierdzeniu „krzywdy nie wyrządzać”. Należy więc tak budować relacje z ludźmi, żeby ich nie krzywdzić. Trzeba wchodzić z nimi w relacje empatyczne, zrozumieć co jest przyczyną ich działania, dlaczego czasem zachowują się w sposób dla nas trudny. Do tego samego nawiązuje Ewangelia. Kiedy patrzymy na Jezusa, który przeżywa też bardzo trudne relacje, chociażby z Judaszem, widzimy, że Jezus zachowuje się względem niego tak, że nigdy nie miesza go z błotem. Przyjmuje go takim jakim jest, szanuje jego wolność, ale nazywa też rzeczy po imieniu. Dlatego w Regule mamy także: “krzywdy wyrządzone cierpliwie znosić”.
W języku św. Benedykta cierpliwość ma bardzo dużo wspólnego z mądrością. Człowiek jest cierpliwy, nie dlatego że jest masochistą, a dlatego, że rozumie. Wie on, że potrafi spojrzeć dalej, niż tylko ta chwila, w której się znajduje. Potrafi ująć swoje życie w sposób całościowy i potrafi przejść do porządku dziennego nad krzywdą, która jest przecież tylko chwilowa. Obraz osoby nakreślony przez Benedykta, integralnie wiąże się z czymś, co możemy określić dojrzałością. Dla osoby dojrzałej istotne jest to, że nie dąży ona w kierunku osobowości chorej, zaburzonej, ale buduje osobowość wewnętrznie zintegrowaną.
W dużej mierze świat, w którym żyjemy jest światem języka którym się posługujemy. Jeżeli mamy do czynienia z ludźmi, którzy używają języka, w którym jest bardzo dużo podejrzliwości, oskarżania, przypuszczeń, że człowiek robi coś, ponieważ ma w tym interes; albo jeśli przebywamy z ludźmi ciągle tropiącymi niesprawiedliwości, fałsz, nieprawdę, to tym negatywnym słownikiem, tworzą oni sobie dokładnie taki świat, jak ich język i w tym świecie żyją. Natomiast jeżeli nasz codzienny język jest podobny do języka Ewangelii, która przede wszystkim stara się nas zrozumieć, stara się pomóc, stara się patrzeć, jak to papież Wojtyła określił, z „wyobraźnią miłosierdzia”, wówczas i nasz świat będzie taki.
To nie jest tak, że źli ludzie tworzą dla nas zły świat, w którym musimy żyć. Nasz świat powinien być przez nas stwarzany także językiem, ponieważ język determinuje nasze wybory i nasz sposób patrzenia na rzeczywistość. Prezydent Joe Biden, czy wielka polityka tego świata ma niewielki wpływ na to, co się dzieje w moim domu. Na to, co się w nim dzieje ma natomiast duży wpływ to, jak mówię i co myślę o innych ludziach, o co ich podejrzewam, czego od nich chcę. W ten sposób stwarzam świat, w którym żyję.
Rzeczywistość, w której obecnie żyjemy, w dużej mierze zależy od naszych wyborów. One nie są nam narzucane tak, jak to było w czasach na przykład inwazji sowieckiej na Węgry. Na szczęście takiej sytuacji w tej chwili nie ma. W dużej mierze nasza przyszłość spoczywa w naszych rękach. Byłoby szaleństwem, gdybyśmy rezygnowali z tego, że możemy kreować w sposób twórczy naszą osobistą rzeczywistość. Bez sensu szukać wokół siebie ludzi, których byśmy oskarżali o to, że chcą nam wyrządzić krzywdę i są naszymi wrogami czy nieprzyjaciółmi.
Popatrzmy na św. Benedykta, człowieka, który żył w rzeczywistości bardzo trudnej. Jest przełom V i VI wieku. Italia przypomina trochę ziemie wschodniej Europy XX wieku, kiedy armie maszerowały tam i z powrotem, między Moskwą a Berlinem, i zostawiały za sobą zgliszcza. W Italii wtedy było podobnie, tylko armie były inne, z jednej strony Bizantyjczycy, z drugiej Longobardowie. Potem przyszli jeszcze Ostrogoci i po tym wszystkim efekt był ten sam – spalona ziemia, grabież, gwałty i mord. Był to więc świat niewyobrażalnego cierpienia. Kiedy czytamy relacje z tamtego czasu mówimy „wędrówka ludów” i wydaje nam się to takie romantyczne. A to był totalny upadek świata. Jeśli ktoś lubi tego rodzaju literaturę, wystarczy sięgnąć po beletrystykę, chociażby po „Przemija postać świata” Hanny Malewskiej, czy o wiele bardziej brutalną książkę Roberta Gravesa jaką jest „Belizariusz”. Wódz imperatora, Justyniana Wielkiego, który walczył z Germanami, jednocześnie niszczył Italię.
W tym świecie urodził się młody człowiek, który miał na imię Benedykt i napisał Regułę. Czy dzisiaj, kiedy ją czytamy, znajdujemy w niej jakiekolwiek ślady tamtego brutalnego świata? A jeżeli nie, to czy wynika to z braku kontaktu św. Benedykta z tamtą rzeczywistością? Nie, wynika to z faktu, że był to człowiek, który patrzył o wiele dalej i wiedział, że należy budować świat, w którym ludzie będą mieli nadzieję na lepsze życie; że ciągłe chowanie urazów, fałszywy pocałunek pokoju, chowanie w sercu podstępu, działanie pod wpływem gniewu, ostatecznie prowadzą donikąd. Jest w św. Benedykcie wielka godność człowieka, wielka duma oraz siła, gdy mówi do nas przez swoją Regułę: twój los nie zależy od wodza barbarzyńców, czy on przyjdzie i będzie nas w dalszym ciągu gnębił; twoje szczęście nie jest uzależnione od tego, czy cesarz wyśle kolejny kontyngent wojsk. Twoje szczęście i twoje udane życie zależy przede wszystkim od ciebie samego, od tego, co ty z tym życiem zrobisz. To jest twoja odpowiedzialność. Nie zrzucaj więc na nikogo innego tego, że twoje życie jest nieudane, czy że jesteś nieszczęśliwy. To jest kwestia wyłącznie twoich wyborów.
To są bardzo trudne wymagania, bo zmuszają do mierzenia się z tym wielkim światem, ale także z tym naszym małym światem, z historią naszego życia, ciągłym przepychaniem się, ciągłą walką – jak to opisują mistrzowie życia duchowego – także walką na płaszczyźnie życia wewnętrznego, duchowego. A to życie duchowe właśnie kształtuje nasze materialne życie na ziemi. To już mówił Hiob: Czyż nie do bojowania podobny jest żywot człowieka na ziemi? Czy nie pędzi on dni jak najemnik? (Hi 7,1).
Wzruszające jest w tych tekstach to, że nie ma w nich żadnego żalu o to, jakie to nasze życie jest. A raczej jest siła, pogoda ducha, radość z tego, że Bóg daje nam swoją łaskę, że możemy przystępować do sakramentów, celebrować chwałę Bożą, że możemy kochać ludzi, przebaczać i w ten sposób budować świat, którego istnienie jest chciane przez Pana Boga. Przypomnę, że czwarty rozdział Reguły jest szczególnym rodzajem antropologii, nauki spojrzenia patrzenia na świat. Mimo optymizmu spojrzenie to nie ma w sobie nic z nierealności. Rady św. Benedykta zawarte w czwartym rozdziale zmuszają nas do wzięcia na siebie odpowiedzialności, za nasze życie, za otoczenie, spotykanych ludzi. Powinniśmy innych podnosić na duchu, być dla nich latarniami, które dają nadzieję. Reguła takich ludzi stara się wychować.
Św. Benedykt jest patronem Europy. Ogłosił go patronem św. papież Paweł VI. Była to jakaś jego genialna intuicja w tym, że w naszych czasach, które są pełne niepokoju, lęku, niepewności tego, co będzie dalej, życia w świecie, który jest pełen podejrzliwości – duża w tym wina Internetu i tego wszystkiego co w nim się dzieje – kultury czasów przejściowych, czasów niepełnej informacji, św. Paweł VI wskazał właśnie na Benedykta. Teraz widać, jak potrzebni są ludzie zainspirowani Regułą i żyjący według jej wskazań.
Zachęcam, nie schodźmy z drogi miłości, sam też się staram tak postępować, choć wiadomo raz jest lepiej raz gorzej, ale damy wspólnie radę, by to zrobić.
Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj