Rozważania nad ,,Regułą" św. Benedykta / część 14
Treść
Potraktujmy rady św. Benedykta z czwartego rozdziału jako zachętę do rachunku sumienia, czyli do zwrócenia uwagi na to, w jaki sposób patrzymy na nasze życie, jak je przeżywamy, jak o nim myślimy. Nie chodzi o to, by wpaść w rozpacz, ale o to by się zaprzeć samego siebie…
Czytając Regułę, łatwo dostrzec, że św. Benedykt uważa prawdy wiary za niezwykle istotne dla wszystkich, którzy chcą żyć według jego wskazań. Widać to, gdy czytamy normujące zasady przebywania w klasztorze, ale także gdy Regułodawca wskazuje komentarze napisane przez katolickich ojców, czy wtedy, kiedy mówi on, w jaki sposób wybrać lekturę na Wielki Post albo jak przyjmować gości. Radzi, by nigdy nie odstępować od nauki Pana.
Żyjemy w takim czasie, w którym kwestia ortodoksji i przestrzegania prawd wiary schodzi na dalszy plan. Chciałbym podkreślić w sposób szczególny, że kwestie doktrynalne, a więc to, czego uczą sobory oraz Pismo Święte, pozostają skarbem Kościoła. Dzisiaj wielu ludzi tego nie rozumie, ale chrześcijanin powinien przestrzegać tego, o czym mówi Kościół, powinien strzec tego, czego Kościół naucza. Dla św. Benedykta wszystko to przynależy w sposób integralny do duchowości monastycznej i człowiekowi żyjącemu wskazaniami Reguły nie wolno się tego wyrzekać.
Reguła św. Benedykta ma charakter ogólny w tym sensie, że jest skierowana do każdego człowieka dobrej woli, który pragnie żyć na co dzień Ewangelią. Św. Benedykt podpowiada, w jaki sposób praktykować ten ideał bez względu na to, czy ktoś jest mnichem, kapłanem, osobą świecką – stanu wolnego bądź pozostającą w związku małżeńskim. Reguła jest dla każdego.
Rozdział czwarty można czytać w dwu kluczach.
O jednym już mówiliśmy – jest to pewien rodzaj benedyktyńskiej antropologii. Benedykt pokazuje nam, kim w istocie jest człowiek. W tym kluczu człowiek przygnębiony, zły, z poczuciem beznadziejności, albo bez pomysłu na swoje życie otrzymuje od św. Benedykta ponad siedemdziesiąt rad, które pomogą mu lepiej przeżyć swoje życie.
Można powiedzieć też tak, że pisząc ten rozdział, Benedykt każdemu, kto go czyta, chce powiedzieć: popatrz, ile w tobie jest dobra, jakie są twoje możliwości; ile dobra możesz uczynić, jeśli tylko będziesz chciał i będziesz z Panem Bogiem współpracował. To zły duch mówi ci, że jesteś beznadziejny, do niczego się nie nadajesz, niczego nie potrafisz, że twoje życie jest przegrane czy skończone. Bez względu na to, czy masz lat szesnaście, sześćdziesiąt, czy sto, ten rozdział jest dla Ciebie. W tej chwili możesz zacząć budować swoje życie na nowo, na takich właśnie siedemdziesiąt sposobów.
Drugi klucz to odczytywanie tego rozdziału jako autoportretu św. Benedykta. Dowiadujemy się z niego, kim był ten człowiek; co dla niego było ważne, na co zwracał uwagę, w jakim kierunku podążał, w jakich cnotach się ćwiczył, jakie były jego pragnienia i gdzie był horyzont, do którego dążył.
Mamy więc tutaj z jednej strony portret ucznia, a z drugiej autoportret mistrza. Papież Grzegorz Wielki w Drugiej Księdze swoich Dialogów mówi, że jeśli ktoś chce św. Benedykta poznać, powinien czytać jego Regułę, gdyż święty mąż nie mógł żyć inaczej, niż nauczał. Jest to ocena bardzo ewangeliczna, wynikająca ze słów Pana Jezusa o faryzeuszach: uczą różnych rzeczy, ale sami tego nie wykonują (Por. Mt 23,4).
W czasie naszego ostatniego spotkania czytaliśmy pierwsze dziewięć rad, które koncentrują się przede wszystkim na podwójnym przykazaniu miłości. Stwierdziliśmy, że jest to fundament, jaki kładzie św. Benedykt pod budowę wspólnoty monastycznej, ale i każdej innej, rodzinnej czy oblackiej, i stara się przekazać to, że nikt we wspólnocie nie przetrwa, jeśli jej wszystkich nie będzie łączyła jedna wiara i jedna miłość.
Wydawać się to może zbyt proste, ale rzeczy proste są najtrudniejsze. Kiedyś rozmawiałem z archeologiem i zapytałem go, jaki jest największy wynalazek ludzkości? Odpowiedział: koło. Niby oczywiste, a jaka rewolucja przez to koło się dokonała. Ten, który je wynalazł i zastosował, był geniuszem.
Podobnie z prawdą, że każda wspólnota się nie ostoi, jeśli nie będzie jej łączyła jedna wiara i jedna miłość. Dodajmy jeszcze, że jedna wiara to jest wspólne dziedzictwo, czczenie tych samych świętych, uznawanie nauki tych samych soborów, jedno wyznanie wiary, te same sakramenty i modlitwy. A miłość jest tym, co zawsze rysuje się przed nami. Oznacza ona wspólne budowanie przyszłości, wspólną pracę i wspólne dążenie do nieba. We wspólnocie jesteśmy przekonani, że kiedyś spotykając się w niebie, będziemy mogli wspólnie chwalić Pana Boga.
Tak więc jedna wiara i jedna miłość.
Czwarty rozdział Reguły nigdy nie jest lekcją odrobioną. Można nauczyć się raz na zawsze tabliczki mnożenia, ale tego rozdziału nie da się odrobić. Pozostający w związkach małżeńskich dobrze wiedzą, że składając przysięgę małżeńską ileś lat temu, ciągle ją wypełniają, bo ona ciągle jest do wypełnienia, żyją według niej, ale ciągle muszą czuwać, by tej przysiędze być wiernym.
Rady 10–21 z czwartego rozdziału odnoszą się do tego co trzeba zrobić by jedna wiara i jedna miłość była możliwa. To są wskazówki, skierowane indywidualnie do każdego człowieka.
Pamiętajmy, o tym, na co zwracaliśmy już poprzednio uwagę, że wskazania Reguły nie powinny być użyte przeciwko innym ludziom. Ona została napisana dla naszego pożytku, więc jedynymi ludźmi, których możemy pouczać, wskazując Regułę, jesteśmy my sami. Tekst ten nie jest do tego, żeby naprawiać innych, ale by naprawiać samych siebie. To ja sam sobie muszę uświadomić, że nie przestrzegam Reguły. Powinienem sam siebie upominać, a nie ludzi dookoła siebie. Popatrzmy na te rady:
Wyrzekać się samego siebie, aby iść za Chrystusem.
Ciało poskramiać.
Nie szukać przyjemności.
Kochać post.
Ubogich wspierać.
Nagich przyodziewać.
Chorych nawiedzać.
Zmarłych grzebać.
Cierpiącym pomagać.
Smutnych pocieszać.
Zerwać ze sposobem postępowania tego świata.
Niczego nie przedkładać nad miłość Chrystusa.
Tekst ten można podzielić na trzy części. Pierwsza część zawierająca wiersze 10–13, to zalecenia budowania dystansu do samego siebie: „wyrzekać się samego siebie, aby iść za Chrystusem, ciało poskramiać, nie szukać przyjemności i kochać post”.
Jeden z największych opatów benedyktyńskich, nieżyjący już Basil Hume, z angielskiego opactwa Ampleforth, później arcybiskup Westminsteru oraz prymas Anglii i Walii, w swoich „Konferencjach do mnichów”, powtarzał: „nie traktujcie siebie zbyt poważnie, poważnie traktujcie Pana Boga, miejcie do siebie odrobinę dystansu”. I to jest rada, którą warto zapamiętać.
Konsekwencją tego, że patrzymy na siebie z odrobiną sceptycyzmu, cum grano salis, jest dostrzeżenie bliźniego i jego potrzeb. Gdy człowiek jest skoncentrowany tylko na sobie, celebruje własną godność czy mądrość i boli go, że nie jest dostatecznie czczony i kochany, to w jaki sposób zauważy bliźniego? Możemy być tak skoncentrowani na sobie, że nasze „ja” zasłoni nam horyzont i nie zobaczymy nikogo wokół siebie. Dlatego św. Benedykt mówi: „ubogich wspierać, nagich przyodziać, chorych nawiedzać, zmarłych grzebać, cierpiącym pomagać i smutnych pocieszać”. Wyrzekanie się samego siebie możemy też zinterpretować opacznie jako rezygnowanie z rzeczy dobrych, jakiejś relacji, przedmiotu, zajmowanego urzędu, pracy, czegokolwiek, bo wydaje się nam, że Bóg tego od nas oczekuje. Staje na naszej drodze i mówi: jeśli mnie kochasz, to się teraz tego wyrzeknij.
To trochę tak, jak myślenie nastolatków, zakochanych licealistów: jeśli mnie kochasz, to zrób to czy tamto. Stawianie sobie takich żądań jest naiwne i niedojrzałe. Bóg z nami tak nie postępuje.
Jeśli powinniśmy się wyrzec samych siebie, to najpierw odpowiedzmy na pytanie: kim jestem? Zastanówmy się, czy nie uważamy, że nasze życie jest przegrane, że dołują nas takie czy inne problemy, kompleksy, że nie jesteśmy w stanie funkcjonować w społeczności, w której żyjemy.
W realizacji zachęty Pana Jezusa, by wyrzekać się samego siebie, być może na samym początku powinniśmy odczytać właśnie to – wyrzeknij się samego siebie takiego jakim siebie widzisz: człowieka beznadziejnego, z licznymi wadami, do którego Pan mówi: zostałeś odkupiony przez moją Krew, dlatego twoja wartość jest nieskończenie większa niż wartość całego świata.
Rady czwartego rozdziału pozwalają odkryć, jakie możliwości w nas tkwią. Wyrzec się samego siebie to zacząć od początku, przestać żyć w kółko swoimi problemami i swoją beznadziejnością, a rozpocząć budowę tego, co w nas będzie dobre.
Spójrzmy na to jeszcze z innej strony (może Was to trochę zaskoczyć), od strony psychoanalizy jaką uprawiał Carl Gustav Jung.
W tej analizie każdy człowiek ma dwie strony: jasną i swój cień – coś co go pcha do przodu, jak lokomotywa (strona jasna) i coś w rodzaju balastu: tego nie lubię, to mi nie pasuje – cień. Dalej Jung mówi, że bardzo wielu ludzi pracuje nad sobą w ten sposób, że stara się zminimalizować swój cień. Badania jakie prowadził, wykazały, że im bardziej człowiek pracuje nad swoimi wadami, tym ten cień robi się dłuższy. Skutek jest więc odwrotny. Proponuje więc by się pogodzić z cieniem i starać się inwestować w to, co dobre. Wówczas cień będzie malał, a i jego ciężar się zmniejszy.
Tu nie chodzi o to, że należy lekceważyć grzech czy zło. Chodzi o to, by zobaczyć, że oprócz tej grzesznej strony mamy w sobie sporo dobra, które trzeba dostrzec i w nie zainwestować.
Zaparcie się samego siebie to umiejętność zaczęcia na nowo, z Panem Bogiem. To jest praktyka, do której Chrystus nas zachęca, żebyśmy uwierzyli, że jest przed nami nowa szansa.
Ikona zaparcia się samego siebie i podążania za Chrystusem jest opisana w Ewangelii św. Łukasza w scenie spotkania Jezusa z Zacheuszem. Zacheusz to celnik z Jerycha, którego uważano za kolaboranta, złodzieja i małego (dosłownie) cwaniaczka. Myślał on pewnie tak: skoro wszyscy uważają mnie za złego człowieka, to pewnie tak jest. W końcu w to uwierzył, więc po co miał starać się zmienić?
Jezus woła do niego, by zszedł drzewa, na którym siedział. Dla Zacheusza jest to moment przełomowy, zaparcia się samego siebie – nie będę kolaborantem, nie będę złodziejem, będę innym człowiekiem.
Definicja miłosierdzia, którą sformułował św. Jan Paweł II w encyklice Dives in Miserocordia jest następująca: miłosierdzie to nie jest najbardziej nawet współczujące spojrzenie na zło moralne bądź materialne, ale to jest takie spojrzenie na zło, które spod wszystkich jego nawarstwień może wyciągnąć dobro. Takie miłosierdzie daje człowiekowi szansę.
Niedawno świętowaliśmy beatyfikację Stefana Wyszyńskiego. Przypomniano m. in. jego krucjatę miłości: zacznij od nowa, zacznij budować na tym, co w tobie jest z Boga. Oto właśnie zaparcie się samego siebie, wkroczenie w życie z nową nadzieją. Spójrzmy na życie Apostołów, chociażby na los św. Mateusza. Jezus zawsze, kiedy wzywa kogoś, by poszedł za Nim, wzywał właśnie do zaparcia się siebie, zaczęcia od nowa. Jeżeli człowiek rozpocznie życie z taką nową energią, z wiarą i nadzieją, wówczas będzie miał siłę do tego, żeby realizować wszystkie kolejne wskazania Reguły. Będzie on wówczas mógł poskramiać ciało niekoniecznie tylko postem czy spaniem na podłodze, bo w antropologii św. Benedykta ciałem jest wszystko to, co jest doczesne i przemijające, co nie będzie trwało na wieki.
Będzie mógł on także poskramiać zapędy, by za bardzo skupiać się na tym, co jest doczesne, kosztem tego, co będzie trwało wiecznie. Ile czasu poświęcamy na takie rzeczy, które nie będą nam potrzebne w wieczności? Trzeba wyrabiać w sobie umiejętność rozeznania i trafnego wyboru, co jest mi potrzebne w życiu? Być może trzeba będzie zrezygnować z pewnych rzeczy, które są dla nas miłe, ale które w perspektywie czasu są nam zupełnie niepotrzebne.
Człowiek, który odkrył taką perspektywę życia, nie będzie szukał przyjemności, czyli koncentracji na samym sobie, bo przyjemność jest zawsze bardzo samolubna. Trzeba więc szukać radości we wspólnocie, przeżywania z drugim człowiekiem, ze współbratem, z żoną, mężem, dzieckiem, ze swoim ojcem, matką. Trzeba jednak zabiegać o to we wspólnocie, a nie w izolacji.
Rady: „zmarłych grzebać, cierpiącym pomagać, smutnych pocieszać” można rozumieć dosłownie bądź alegorycznie. Zawsze w naszym otoczeniu znajdziemy ludzi potrzebujących, i chodzi o to, by ich dostrzec, zobaczyć biedę w drugim człowieku i przyjść mu z pomocą. Patrząc ciągle w lustro nic się nie zobaczy. Dwa ostatnie zdania są rodzajem podsumowania: „zerwać ze sposobem postępowania tego świata i niczego nie przedkładać nad miłość Chrystusa”.
W tym kontekście chciałbym polecić krótki tekst napisany przez papieża Benedykta XVI, w którym opisuje on przyczyny kryzysu współczesnego Kościoła. Mówi w nim o tym, że ludzie dzisiejsi wyrzekli się poważnego myślenia o męczeństwie, które przestało być paradygmatem życia chrześcijańskiego. Zarzucono paradygmat „lepiej umrzeć niż zgrzeszyć”. Dzisiaj usprawiedliwiamy wszystko konwencją społeczną, trudnym dzieciństwem, traumą, nerwicą, depresją albo tym, że ktoś ma do czegoś prawo, bo taki się urodził.
Z starochrześcijańskim porzekadłem „lepiej umrzeć niż zgrzeszyć”, Reguła św. Benedykta i myśli papieża Benedykta XVI są bardzo zbieżne. Zachęcam serdecznie do rozważań nad nimi.
Potraktujmy rady św. Benedykta z czwartego rozdziału jako zachętę do rachunku sumienia, czyli do zwrócenia uwagi na to, w jaki sposób patrzymy na nasze życie, jak je przeżywamy, jak o nim myślimy. Nie chodzi o to, by wpaść w rozpacz, ale o to by się zaprzeć samego siebie, i rozpocząć z Chrystusową nadzieją życie na nowo.
Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj