Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rozbójnik miodopłynny: Mojżesz

Treść

Łatwo powiedzieć: zbój, a potem pustelnik. Ale trzeba by sobie uświadomić konkrety życiowe. Poprzednio pił bez ograniczeń, teraz chodzi trzeźwy. Poprzednio żył w rozpuście, teraz w czystości. Zawadzają mu i fantazja, i ogromna fizyczna siła, więc stara się tę siłę jakoś wyczerpać…

Drugim obok Arseniusza słynnym na pustyni przypadkiem „spóźnionego powołania” był abba Mojżesz, który również oddał Bogu dopiero drugą połowę życia. Poza tym faktem i poza wysokim wzrostem nie łączyły ich inne podobieństwa; Mojżeszowi pierwsza połowa życia upłynęła zupełnie inaczej niż Arseniuszowi.

Był synem czarnej niewolnicy, z ojca zapewne również czarnego. Jeśli właściciel obojga cieszył się z początku, że malec rośnie na tęgiego tragarza, szybko musiał zmienić zdanie. Krzepy u Mojżesza było wkrótce zdecydowanie za dużo, fantazji także; już jako młody chłopak rozkazów nie słuchał, a kary się nie bał, bo nie było takiego, który by mu ją śmiał wymierzyć. Za czasów pogańskich właściciel zabiłby go pewnie jako niebezpiecznego i nieprzydatnego, ale te czasy już minęły; właściciel chrześcijanin wyrzucił go z domu. Chłopak przystał do bandy zbójeckiej, w której też wkrótce wywalczył sobie przywództwo. Nie zdaje się, żeby był takim „szlachetnym zbójem”, jacy zdarzają się w romantycznej literaturze; był raczej groźny, a już na pewno wyjątkowo zuchwały. Jednak nawet na takiego musiało kiedyś przyjść niepowodzenie: znalazł się w końcu w sytuacji, w której nieodwołalnie musiał zostać ujęty i zabity. Chyba żeby został mnichem – wtedy dano by mu spokój…

I tak znajdujemy go w Sketis jako ucznia abba Izydora, kapłana. To nie była maskarada dla ratowania skóry: naprawdę postanowił zmienić życie. O jego przeszłości wiedzieli wszyscy, toteż pielgrzymi będą później mówić do przewodników: Zaprowadź mnie do abba Mojżesza który był zbójem. Nie był to na pustyni jedyny przypadek tak spektakularnej odmiany życia, ale mało którego spośród owych eks-łotrów znamy dziś z imienia; Mojżesz niewątpliwie był z nich najsławniejszy.

Łatwo powiedzieć: zbój, a potem pustelnik. Ale trzeba by sobie uświadomić konkrety życiowe. Poprzednio pił bez ograniczeń, teraz chodzi trzeźwy. Poprzednio żył w rozpuście, teraz w czystości. Zawadzają mu i fantazja, i ogromna fizyczna siła, więc stara się tę siłę jakoś wyczerpać: pracuje jak tytan, latami całymi nie sypia, po nocach roznosi do cel pustelników wodę, po którą chodziło się do dalekiego mokradła. Jest mu tak trudno, że tylko mądra zachęta Izydora podtrzymuje go w chwilach szczególnej walki wewnętrznej. Wreszcie przychodzi uspokojenie. Siły aż do starości nie stracił. Kiedyś czterech rabusiów wpadło do jego celi, nie wiedząc, z kim mają do czynienia: ot, jeszcze jeden świątobliwy, samotny niezguła, który przypuszczalnie sprzedał niedawno swój roczny wyrób koszyków, więc będzie miał przy sobie trochę pieniędzy, i na pewno ma jakieś sprzęty i narzędzia. Świątobliwy samotnik wszystkich czterech bez trudu związał, po czym wszystkich czterech załadował sobie na plecy i zaniósł do kościoła, do centrum Sketis. Miał problem, którego sam nie potrafił rozwiązać: z jednej strony puścić ich wolno znaczyło oddać w ich ręce następne ofiary, z drugiej zaś, jakie prawo może mieć ich niedawny kolega po fachu, żeby ich wydać sądowi, a więc na śmierć? Podobno im swą krzepą tak zaimponował, że się odrzekli na przyszłość swojego rzemiosła…

Jego dobroć i łagodność były powszechnie znane. Uczniów miał mnóstwo, a gapiów i przygodnych słuchaczy, przed którymi Arseniusz zamykał drzwi, Mojżesz przyjmował, gościł i nauczał, ile tylko chcieli. Nic dziwnego, że Kasjan, jeden z długiego szeregu pobożnych pielgrzymów, przypisuje mu dwie konferencje, od których zaczyna swój zbiór nauk pustelników egipskich! Strzegł się Mojżesz natomiast bardzo, żeby nikogo nie sądzić. Kiedyś zwołano całą osadę, żeby mnisi osądzili winę któregoś spośród siebie. Mojżesz przyszedł dopiero na drugie wezwanie, a i to urządził pantomimę: niósł na plecach dziurawy koszyk, z którego sypał się piasek. Zapytali go:

Ojcze, co to znaczy?
Odpowiedział:
Moje grzechy sypią mi się za plecami, ale ja ich nie widzę, a przychodzę sądzić cudze.

Sąd się nie odbył. Ale ciekawe, że musieli go pytać o znaczenie tego pokazu! Widocznie spośród wszystkich obecnych tylko ten nieuczony niewolnik znał bajkę Fedrusa o dwóch koszykach: o tym z cudzymi winami, widocznym, bo niesionym z przodu, i o tym z własnymi, niesionym z tyłu, gdzie nie widać. Zauważmy, że pantomima Mojżesza była jeszcze bardziej wymowna, gdyż przedniego koszyka w ogóle nie było…

Zresztą litość stała dla niego zawsze ponad prawem. Zwierzchnicy osady wiedzieli o tym tak dobrze, że kiedy jakiś nadgorliwiec oskarżył Mojżesza o to, iż w czasie specjalnie ogłoszonego postu przyrządza w celi gotowaną strawę (z daleka widać było dym nad jego dachem), nie pytali go nawet o przyczyny, tylko od razu pochwalili publicznie: Przekroczyłeś przykazanie ludzkie, a zachowałeś Boże. Było przecież oczywiste, że ma gości, nawet jeśli inni ich nie widzieli.

Po śmierci Izydora Sketis potrzebowała kapłana i wybór padł na Mojżesza. Nie wymawiał się: poszedł pokornie po święcenia do Aleksandrii i zniósł pokornie upokarzającą a niesmaczną próbę, jakiej go poddał arcybiskup Teofil, każąc wypędzić go (już wyświęconego) z prezbiterium. Że niby czarny. Inni opowiadają, że tej próbie poddali go współbracia w Sketis, chcąc zbudować się jego pokorą. Byłby to wyjątkowo okrutny sposób szukania zbudowania, nie mówiąc już o tym, że żaden człowiek nie ma prawa „wodzić na pokuszenie” bliźniego swego. A pokora abba Mojżesza była jak pokora jego biblijnego imiennika: naturalna i ogromna. To ona kazała mu służyć ludziom, ilekroć czegokolwiek od niego potrzebowali, chociaż samotność modlitewną cenił sobie nie mniej niż Arseniusz, widząc w niej ostateczne wypełnienie dojrzałości ludzkiej. Nawet i on jednak kiedyś nie wytrzymał tego nadmiaru gości i uznał, że zapowiadający się do niego z wizytą dostojnik doskonale się bez niego obejdzie. Uciekł więc z celi, ale za późno: orszak dostojnika spotkał na drodze. Nie poznano go jednak i zapytano, jak trafić do celi abba Mojżesza. Wzruszył ramionami.

Czego chcecie od niego? To głupiec!

Zawrócili więc w stronę kościoła, żeby się dowiedzieć od innych pustelników, jak to właściwie jest z tą sławą abba Mojżesza: zasłużona czy nie. A bracia z centrum osady już niemal urządzili śledztwo przeciw nędznikowi, który śmiał ich najmilszego Mojżesza tak brzydko nazwać, i dopiero z opisu („starzec w zniszczonej odzieży, wysoki i czarny”) domyślili się, że sam to zrobił, żeby uniknąć próżnej sławy.

Jego obecność w Sketis przyczyniła się do ostatecznego sformułowania tam pewnego problemu, który zapewne już od dawna narastał w umysłach mnichów, a był po prostu lokalną wersją starego dylematu: Maria czy Marta? Abba Sylwan na Synaju opowiedział się za syntezą obu postaw, rozumiejąc przez to konieczność połączenia modlitwy i pracy. W Sketis chodziło o co innego: tu Maria symbolizowała życie w odosobnieniu, Marta zaś służbę bliźniemu. Otóż po wizycie pewnego mnicha pielgrzyma, którego Arseniusz nie wpuścił, a Mojżesz serdecznie ugościł, postawiono wreszcie wyraźne pytanie: sposób życia którego z nich jest lepszy? I wypracowano odpowiedź: są tyleż samo warte przed Bogiem, ale inne. Wolno mojemu bratu być świętym na własny sposób. Nie może każdy pełnić wszelkiego dobra: pojedyncze ludzkie życie tego nie pomieści. Uprawnione więc są różnice, orzekli starcy, co nie zmieniło faktu, że bracia szanowali Arseniusza, ale chodzili do niego tylko z wielkiej i wyraźnej konieczności, Mojżesza zaś kochali i garnęli się do niego z potrzebą i bez potrzeby. Wedle ich obrazowego sposobu przedstawiania rzeczy, do Arseniusza mówił sam Duch Święty, ale Arseniusz tego, co usłyszał, nie powtarzał, gdyż zapewne było niewyrażalne; do Mojżesza natomiast mówili tylko aniołowie, ale za to karmili go plackami z miodem, aby mógł słodko pouczać wszystkich ludzi.

Pewnie właśnie dlatego wybrali go na swego kapłana, że był taki łagodny i przystępny. Niemniej i innych kwalifikacji nie był zupełnie pozbawiony. Możliwe, że czytać i pisać nie nauczył się nigdy, chociaż zachowało się siedem jego krótkich nauk, nazwanych „rozdziałami”, które miał posłać do abba Pojmena. Mógł te „rozdziały” napisać sam, ale mógł też podyktować albo przesłać ustnie. Pewne jest jednak, że Pismo Święte znał nie gorzej niż inni pustelnicy, bo je w tych naukach cytuje obficie; albo je więc potrafił czytać, albo się go (jak wielu) nauczył od innych na pamięć.

Wspomnieniem swojej pierwszej połowy życia nikogo nie nudził, ale to nie znaczy, że nie żałował albo że zapomniał. Kiedy miał 75 lat, na Sketis napadli Beduini (około roku 407). Mojżesz wiedział, że taki napad będzie i ostrzegł uczniów, namawiając ich, żeby uciekali i ratowali życie. Sam jednak odmówił ucieczki: Ja już od tylu lat wyczekuję tego dnia, aby się spełniły słowa Pana Chrystusa, który powiedział: „ Wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną”. Został i zginął: w ostatecznym akcie ekspiacji za dawne winy. Sześciu uczniów, którzy nie chcieli go opuścić, zginęło razem z nim.

Fragment książki Twarze Ojców Pustyni

Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.

Żródło: cspb.pl,

 

Autor: mj