Rosja kreśli strefy dominacji
Treść
Z prof. Andrzejem Nowakiem, sowietologiem, historykiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Marta Ziarnik
Jak odczytywać słowa rosyjskiego ministra spraw zagranicznych na temat dążeń Kremla do zachowania wpływów w byłych posowieckich republikach?
- Słowa ministra Ławrowa mają trzy główne kierunki czy też trzech zasadniczych adresatów. Jednym jest rosyjska opinia polityczna, wobec której konsekwentnie od mniej więcej 10 lat podkreśla się dążenie do reintegracji przestrzeni imperialnej dawnego Związku Sowieckiego przez Moskwę. Czyli chodzi o zapewnienie, że Rosja nie zrezygnuje ze sfery dominacji dawnego Związku Sowieckiego. Drugim adresatem jest lobby prorosyjskie na Ukrainie, w Gruzji i w innych krajach obszaru postsowieckiego, wobec którego minister Ławrow podkreśla poparcie i jednocześnie przestrzega myślących o dążeniu na Zachód, że Rosja z tym się nie pogodzi. Że Rosja zawsze będzie popierała dążenie zarówno Ukrainy i Gruzji, jak i innych krajów przestrzeni postsowieckiej, do uznania szczególnych związków tych krajów z Moskwą i rezygnację z integracji z Zachodem. Jest to ważna deklaracja - wobec zbliżających się wyborów na Ukrainie. Chodzi o przypomnienie, że Rosja - wszystko jedno, kto wygra wybory na Ukrainie - będzie starała się zmienić wektor dążeń tego kraju na prorosyjski. Trzecim wreszcie adresatem wypowiedzi ministra Ławrowa jest sam Zachód (a raczej odrębnie - USA i UE). Żądania uznania rosyjskiej strefy dominacji na obszarze takich krajów, jak Ukraina czy Gruzja, wcześniej były formułowane na zasadzie konfrontacji z Zachodem, otwartej walki o te kraje. Jednak od pewnego czasu ten ton uległ zmianie w sposób dla nas bardzo niepokojący. Rosyjska dyplomacja podkreśla coraz mocniej, iż kraje przestrzeni postsowieckiej należą do strefy jej dominacji i że Zachód właściwie się z tym już godzi. Moskwa akcentuje, że nie widzi tu pola do szerszej konfrontacji z Zachodem, że to jest rzecz już właściwie uzgodniona i nie ma o co kruszyć kopii. To jest szczególnie niepokojące, ponieważ oznacza, że rzeczywiście zachodni adresaci tych sformułowań - czyli prezydent Barack Obama i politycy głównych krajów Unii Europejskiej - zaczynają akceptować taki ton i ten wniosek: że Ukraina i Gruzja "należą się" Rosji. Za dwa, trzy lata podobna sugestia strony rosyjskiej może się pojawić np. w odniesieniu do Litwy, Łotwy i Estonii, a może i w stosunku do Polski? Pytanie, czy państwa zachodnie będą wówczas z równą obojętnością przyjmowały te rosyjskie deklaracje.
Tym bardziej że Ławrow już zaznaczył we wspomnianym wywiadzie, iż Zachód nie powinien wtrącać się w te kwestie i nakazywać państwom WNP dokonywania wyboru pomiędzy Zachodem a Rosją.
- Tak jest.
A czy nie uważa Pan, że owa zmiana polityki rosyjskiej spowodowana jest przegraną Republikanów i pojawieniem się nowej administracji w Stanach Zjednoczonych, która jest bardziej przychylna Rosji? Wiemy przecież, że Obama wychowywał się na sowieckiej ideologii. Czy to nie zachęciło Rosji do zmiany swojej strategii?
- Na pewno zmiana administracji w Waszyngtonie była bardzo korzystnym zjawiskiem dla neoimperialnej polityki Rosji i - powiedzmy najdelikatniej - naiwna nadzieja prezydenta Obamy na to, iż można "zresetować" stosunki amerykańsko-sowieckie w oparciu o jednostronne ustępstwa USA wobec dążeń Moskwy, rzeczywiście przynosi poważne zyski Moskwie. Pytanie tylko, jak długo to potrwa. Wydaje mi się, że Ameryka w dłuższej perspektywie czasu - dwóch, trzech lat - na pewno zmieni tę politykę, okaże się ona bowiem ponad wszelką wątpliwość szkodliwa dla samych interesów USA. Nie mam wątpliwości, że tego amerykański establishment nie zniesie w dłuższej perspektywie. Jednak do tego czasu Rosja zrobi wszystko, aby odnieść jak największe korzyści.
Wspomniał Pan, że wypowiedź Ławrowa zbiega się z wyborami na Ukrainie. To zamierzone działanie? A jeśli tak, to co ono ma na celu?
- Tak jak wspomniałem, intencja tutaj jest jasna. Rosja zwraca się słowami ministra Ławrowa do wyborców ukraińskich, mówiąc im, żeby pamiętali przed wyborami, że niezależnie od tego, kogo wybiorą, Ukraina powinna pozostać przy Rosji.
Która kandydatura jest jednak bardziej na rękę Rosji?
- Wydaje się, że dwoje głównych kandydatów: Janukowycz i Tymoszenko, jest w równym stopniu promoskiewskich. Nie widzę między nimi pod tym względem istotnej różnicy. Tak więc wybór nie wydaje się dramatyczny z punktu widzenia Rosji. To nie jest taka sytuacja jak w "pomarańczowej rewolucji". Teraz Rosja przypomina tylko: pamiętajcie, że my z was nie zrezygnujemy! Żeby wam żadne "szaleństwa" - takie jak wyraźny zwrot ku Zachodowi - do głowy nie przychodziły...
Rosja dąży do pośredniego podporządkowania sobie Ukrainy?
- Chodzi o to, żeby Ukraina zrezygnowała z Unii Europejskiej i - co ważniejsze - z próby wejścia do NATO. A to dlatego, że dla Rosji ważniejsza jest w dłuższej perspektywie czasu konfrontacja ze Stanami Zjednoczonymi niż jakaś konfrontacja z Unią Europejską. Dla Rosji ta druga opcja jest coraz mniej realna, bo UE w coraz większym stopniu jest narzędziem realizacji interesów imperialnych Rosji. Mając tak znakomitych partnerów, jak lobby gospodarcze w Niemczech, we Włoszech i wielu innych krajach tzw. starej Europy, Rosja może liczyć na to, że UE będzie bardzo uległym partnerem. Dlatego Moskwa się nie obawia, że Ukraińcy będą się porozumiewali z UE. To nie jest problem. Rosja obawia się jednego: że amerykańska polityka się ocknie - a to nastąpi z całą pewnością - i wtedy głównym problemem mogą być kontakty ukraińsko-amerykańskie i silne lobby ukraińskie w Stanach Zjednoczonych, które cały czas pracuje na rzecz wsparcia Ukrainy przeciwko Rosji. Moskwę niepokoi sama ewentualność dążenia Kijowa do Paktu Północnoatlantyckiego. To raczej takie dążenia Rosja stara się swoimi deklaracjami osłabić.
Dlaczego Rosji tak bardzo zależy na Ukrainie? Wymienić można tutaj wiele różnych aspektów - gaz, baza wojskowa w Sewastopolu, ale który jest tym dominującym?
- Po pierwsze i chyba najważniejsze - choć to wydaje się mało wymierne, to znaczenie kulturowe, duchowe czy też "tożsamościowe". Ukraina jest w dalszym ciągu traktowana przez Rosję jako część jej dziedzictwa duchowego, z którym Rosja czuje się niezmiernie głęboko związana - jako ze swoją kluczową "prowincją" i jednocześnie pradawnym centrum. Rosjanie uważają Ukrainę za nieodłączną część swojej (imperialnej) tożsamości. To jest jedna rzecz. Druga sprawa to znaczenie geopolityczne. Jest ono ogromnie ważne, gdyż tylko przez Ukrainę Moskwa ma szeroki dostęp do Morza Czarnego, najkrótszą drogę na Bliski Wschód, gdzie Rosja chce odgrywać - i odgrywa - bardzo istotną rolę; dalej - na Półwysep Bałkański, wreszcie do Europy Środkowej; przez Ukrainę biegną niemal wszystkie istotne połączenia gazowe i naftowe idące przez Morze Czarne z basenu Morza Kaspijskiego. Są one kluczowe dla rosyjskiej strategii uzależniania Europy od rosyjskiego gazu i ropy naftowej. To także ważna kwestia Floty Czarnomorskiej i bazy w Sewastopolu i wreszcie kwestia wielomilionowej ludności rosyjskojęzycznej na Ukrainie, którą można by nazwać w pewnej części ludnością rosyjską. Są to Rosjanie zamieszkujący Półwysep Krymski, włączony dopiero w 1953 roku do Ukrainy, a także wschodnie rejony Ukrainy - to jest potencjalna, dająca się użyć piąta kolumna rosyjska, mogąca podważyć prozachodnią orientację na Ukrainie. Gdyby taka orientacja zaczęła wyraźnie przeważać w polityce Kijowa, wówczas Rosja może grozić rozbiorem Ukrainy, czyli oderwaniem owych wschodnich prowincji czy Krymu. Natomiast kiedy Ukraina uzna rosyjską dominację nad sobą, to żadnej mowy o oderwaniu prowincji nie będzie. Rosja woli pośrednią kontrolę nad całą Ukrainą niż bezpośrednie wcielenie jej "kawałków".
Lepszy wasal?
- Tak, lepszy uległy wasal niż buntownicza prowincja, z którą byłyby problemy. Ukraińcy są bowiem niełatwi do rządzenia, zwłaszcza z zewnątrz. Tradycje kozackie jeszcze nie wymarły.
Kontrola nad Ukrainą dałaby Rosji niemal całkowitą władzę nad gazem w Europie.
- Tak, wówczas nie dałoby się ominąć rosyjskiego imperium gazowego. Nie byłoby dla Europy żadnej perspektywy - poza oczywiście gazem przewożonym w postaci skroplonej z Nigerii czy Kataru. Jednak jest to bardzo trudna i kosztowna droga, niebędąca realną alternatywą dla zaopatrzenia rurociągami.
Ławrow wspomniał też o Gruzji.
- W kwestii Gruzji chodzi o podporządkowanie czy ustabilizowanie pod kontrolą rosyjską całego Zakaukazia. Nie chodzi tu tylko o Gruzję, ale również o Czeczenię i inne kraje tego regionu. Przypomnę tutaj niesłychaną wypowiedź sprzed kilku dni promoskiewskiego prezydenta Czeczenii Ramzana Kadyrowa, który publicznie wezwał do likwidacji Ukrainy i Gruzji jako zachodniej piątej kolumny, która godzi w integralność Rosji. Używał on dokładnie takich określeń! Otóż dlatego o tym przypominam, iż pokazuje to znaczenie Gruzji m.in. w kontekście problemu czeczeńskiego. Widać, jak wciąż niepokojąca jest dla Moskwy (i jej prokonsulów) niepodległość Gruzji i jej związki z Europą i Stanami Zjednoczonymi. Chodzi tutaj m.in. o Azerbejdżan, który bez Gruzji nie ma żadnego połączenia ze światem zachodnim, z Europą Zachodnią. Azerbejdżan jest ważnym producentem ropy naftowej z Morza Kaspijskiego. Wiadomo, że prezydent Lech Kaczyński bardzo dużo wysiłku włożył w to, żeby pozyskać ten kraj i pozostałe państwa ze wschodniego wybrzeża Morza Kaspijskiego - w tym Kirgistan i Kazachstan, do stworzenia takiego alternatywnego kanału dostaw energii dla Europy i Polski. Tymczasem bez Gruzji, która leży na wybrzeżu Morza Czarnego, nie da się połączyć tych ropociągów i gazociągów z Morza Kaspijskiego z Europą. Pod tym względem znaczenie portów gruzińskich nad Morzem Czarnym jest ogromne. Bez tego i Nabucco traci w dłuższej perspektywie czasu jakikolwiek realny sens. A więc chodzi tu zarówno o pacyfikację polityczną całego regionu pod kontrolą Rosji, jak też - co może jest nawet ważniejsze - o zablokowanie możliwości zbudowania alternatywy dla rosyjskiego monopolistycznego systemu zaopatrzenia Europy w gaz i ropę, gdzie dostawcami dla Europy mogłyby być Azerbejdżan, Kazachstan czy Kirgistan.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2009-12-29
Autor: wa