Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rok gestykulacji

Treść

Z prof. Brunonem Gollnichem, wiceprzewodniczącym Frontu Narodowego, rozmawia Franciszek L. Ćwik

Francuskie media dość sceptycznie wyrażają się o pierwszym roku prezydentury Nicolasa Sarkozy'ego, wskazując na połowiczność dokonanych przez jego rząd reform. Jeszcze bardziej krytycznie postrzega go opinia publiczna. Jak Front Narodowy, którego duża część elektoratu głosowała na obecnego prezydenta, ocenia pierwszy rok jego kadencji?
- Nicolas Sarkozy ma niewątpliwie jedną wielką zaletę - jest nią polityczna zręczność. Przez wiele miesięcy, w czasie kampanii, która doprowadziła go do Pałacu Elizejskiego, wiele mówił o zapewnieniu bezpieczeństwa zwykłym obywatelom. Dzięki kilku udanym zabiegom socjotechnicznym stał się nowym Le Penem, który potrafił zaprezentować się jako polityk spoza istniejących układów. A przecież Nicolas Sarkozy był już ministrem, pełnił także funkcję mera zamożnych miast Francji. Jedna trzecia ludowego elektoratu, tradycyjnie popierającego prawicę, zagłosowała na kandydata lobby finansowego. Ale wyborcy wierzący w to, że umieszczają w Pałacu Elizejskim "lekkiego Le Pena", ponoszą teraz koszty tego wyboru.

Nie zaprzeczy Pan, że Nicolas Sarkozy podjął jednak próbę reformowania państwa?
- Prawdą jest, że kilka reform zostało wdrożonych w ciągu 12 miesięcy, ale są one niewystarczające: zredukowano podatek spadkowy, zniesiono taksę od godzin nadliczbowych, co w okresie marazmu ekonomicznego nie ma wielkiego znaczenia, ograniczono do 50 proc. dochodów maksimum podatku bezpośredniego.

Francuskie stowarzyszenia pro-life zarzucają prezydentowi bagatelizowanie problematyki rodzinnej.
- Mają one zupełną rację. Po raz pierwszy od wielu lat nie powołano ministerstwa ani sekretariatu stanu do spraw rodziny. Co prawda w marcu br. z zadowoleniem przyjęliśmy wiadomość o utworzeniu tego typu urzędu, ale na jego czele stanęła Nicole Morano, osoba bliska Nicolasowi Sarkozy'emu, która od dawna jest zwolenniczką nie tylko "ślubów" dla homoseksualistów, ale też prawa adopcji przez nich dzieci.

Francuzi byli przekonani, że wybierając Nicolasa Sarkozy'ego, będą mieć prawicowego prezydenta i tym samym skończą z epoką Jacques'a Chiraca. Czy ich oczekiwania nie zostały spełnione?
- Były to płonne nadzieje. Zostało to bardzo wyraźnie uwidocznione przez ministerialne nominacje. Nicolas Sarkozy powołał do rządu licznych socjalistycznych ministrów, m.in. Bernarda Kouchnera na stanowisko szefa resortu spraw międzynarodowych, który był czterokrotnie ministrem za prezydentury socjalisty Fran?ois Mitterranda. Postawił też socjalistów na czele komitetu zajmującego się opracowaniem raportu o stanie państwa.

Nicolas Sarkozy dokonał "zerwania" w polityce zagranicznej Francji, zbliżając ją do Wielkiej Brytanii i USA. Czy nie jest to pozytywny przełom?
- Jedynie polityka zagraniczna Francji doznała "zerwania"... kosztem niepodległości narodowej. Nasz kraj skończył z 40-letnią polityką niezawisłości w stosunku do USA, deklarując współudział w kierownictwie NATO, które prezydent de Gaulle opuścił 40 lat temu. To wszystko tylko po to, by zadowolić Amerykanów. Nicolas Sarkozy zdecydował, bez społecznych konsultacji, o zwiększeniu naszej obecności militarnej w Afganistanie.

Podobnie było w kwestiach unijnych...
- Tak, bo zdecydował się on, mimo sprzeciwu francuskiego narodu w 2004 roku, na ratyfikację niemal tego samego tekstu konstytucji unijnej, nawet bez symbolicznej zmiany paragrafów i ustępów, co jest dobitnym dowodem na lekceważenie demokratycznej opinii publicznej.

Negatywne opinie Francuzów dotyczące Nicolasa Sarkozy'ego wynikają głównie z pogarszającej się ich sytuacji ekonomicznej. Jego obietnice wyborcze są dalekie od realizacji.
- Niewątpliwie można mówić o "obiektywnych uwarunkowaniach", ale bardzo dużo zależy od wewnętrznej polityki, a ta pozostawia wiele do życzenia. W trakcie kampanii wyborczej Nicolas Sarkozy głosił hasło: "Pracować więcej, by więcej zarabiać". Obecna sytuacja przeczy temu. Aktualnie rzeczywistością jest: "Pracować więcej, ale zarabiać mniej". Inflacja wzrasta, a pensje stoją w miejscu. Mówi się o dziesięcioprocentowym wzroście cen gazu, podczas gdy Nicolas Sarkozy podnosi sobie pensję o 100 procent. W sytuacji, kiedy kasa ubezpieczeń chorych jest w deficycie, zwracając Francuzom coraz mniej, nielegalni emigranci mogą bezpłatnie leczyć siebie i swoje rodziny.

Jednym z wyborczych sloganów Nicolasa Sarkozy'ego, mającym na celu zwerbowanie elektoratu Jeana-Marie Le Pena, było podjęcie działań na rzecz ograniczenia nielegalnej emigracji. Na ile obietnice te zostały zrealizowane?
- Obietnice te nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Aktualnie rząd postanowił uregulować pobyt tych nielegalnych imigrantów, którzy oficjalnie pracują. Do tej imigracji należy dorzucić tzw. imigrację wybraną, pozwalającą na zapewnienie siły roboczej w sektorach, które mają z nią problemy. W tym samym czasie mówi się o ograniczeniu zasiłków dla bezrobotnych Francuzów, dotkniętych delokalizacją i niepewnością rynku pracy.

A co z ustawą zapewniającą minimum usług przez sektor publiczny, zwłaszcza transportowy, w czasie strajków? Czy Pana zdaniem odpowiada ona oczekiwaniom wyborców?
- Ustawa ta w praktyce niczego nie zmieniła, bo nadal trzeba negocjować ze związkami zawodowymi warunki jej realizacji, w każdym przypadku strajku.

Prezydent obiecał też uwolnienie przetrzymywanej od wielu lat przez marksistowskich partyzantów w Kolumbii Francuzki, byłej kandydatki na prezydenta tego kraju, Ingrid Betancourt. Na razie jest ona wciąż uwięziona...
- Historia Ingrid Betancourt jest kolejnym dobitnym świadectwem braku realizacji wyborczych obietnic Nicolasa Sarkozy'ego. Do Kolumbii wysłano specjalnych emisariuszy, duże pieniądze, samolot i telewizyjne kamery. I na tym się skończyło. Rok rządów Nicolasa Sarkozy'ego był jedynie rokiem gestykulacji.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-05-28

Autor: wa