Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rodzina i kultura

Treść

W wywiadzie, jakiego udzielił watykańskiej agencji "Zenit" o. Raniero Cantalamessa (16 lutego 2009 r.), słynny kaznodzieja odpowiedział na pytanie o charakterze fundamentalnym: co jest pierwsze: dobre prawa czy dobre rodziny? (Cosa vengono prima, le buone leggi o le buone famiglie?). Pytanie tego typu było często stawiane w ostatnich czasach przez różnego rodzaju specjalistów od naprawy społeczeństwa. Żyjemy ponadto w okresie rozwoju globalizmu, kiedy przez formowanie i narzucanie społeczeństwom i państwom niezliczonej ilości różnych praw, przepisów i instrukcji, usiłuje się nadać światu nowe oblicze, odbiegające od tego, jakie wynikało choćby z założeń cywilizacji łacińskiej. Ojciec Cantalamessa nie ma wątpliwości: należy zacząć od tego, od czego zaczynali pierwsi chrześcijanie. Oni stworzyli rodzinę chrześcijańską żyjącą duchem Ewangelii i w ten sposób przemieniali pogańską Europę także w wymiarze kulturowym i prawnym.

W swoim wywiadzie o. Cantalamessa uderza w sedno: głównym problemem rodzin naszego czasu jest brak miłości. Jednak ten brak wynika z czegoś, co jest jeszcze głębsze, w pewnym sensie fundamentalne: z niezdolności do pokory. Pycha, czyli brak pokory, jest wrogiem numer 1 małżeństwa i samej miłości. Jest to stwierdzenie godne podkreślenia. Konieczność pokory kaznodzieja uzasadnia poprzez unaocznienie faktu, że u podstaw decyzji o małżeństwie leży doświadczenie zależności i niewystarczalności, doświadczenie potrzeby kogoś drugiego. W tym sensie "małżeństwo rodzi się z aktu pokory. Bez pokory małżeństwo nie może zaistnieć w życiu i w perspektywie zbawienia". Ten aspekt doświadczenia zależności i potrzeby kogoś drugiego ma wymiar nie tylko psychologiczny. Jest to zagadnienie głębsze, zahaczające wprost o metafizykę. Pokora jest konieczna, aby człowiek potrafił odnieść się z czcią do całej tej rzeczywistości, ku której Stwórca otwiera mu przystęp przez małżeństwo.
Nasuwa się tu związek tezy o. Cantalamessy z tym, co Jan Paweł II napisał w encyklice "Evangelium vitae" na temat roli kontemplacji jako postawy koniecznej wobec tajemnicy bytu. O postawie kontemplacji Papież napisał: "Rodzi się ona z wiary w Boga życia, który stworzył każdego człowieka i cudownie go ukształtował (por. Ps 139, 14). Jest to postawa tego, kto widzi życie w całej jego głębi, kto dostrzega jego bezinteresowność i piękno oraz przyjmuje je jako wezwanie do wolności i odpowiedzialności. Jest to postawa tego, kto nie próbuje zagarnąć dla siebie rzeczywistości, ale przyjmuje ją jako dar, odkrywając w każdej rzeczy odblask Stwórcy, a w każdej osobie Jego żywy obraz (por. Rdz 1, 27; Ps 8, 6)" (EV, 83). Taka postawa kontemplacji zawiera w sobie element absolutnej bezinteresowności i dlatego czyni człowieka zdolnym do wdzięczności dla Stwórcy za dar istnienia i powołania do stworzenia rodziny właśnie na fundamencie małżeństwa.
Człowiek zdolny do kontemplacji dostrzega w darze Stwórcy objawienie miłości i otwiera się bez oporu na przyjęcie tego daru, którym jest ostatecznie sam Bóg. Dlatego kaznodzieja papieski ma rację: najpierw trzeba pomóc rodzinie, by odkryła swoje wewnętrzne bogactwo, a następnie ona sama stanie się zdolna przekształcić świat. Dowodem na to, że duch panujący w rodzinie czyni zdolnym do autentycznego świadectwa, jest wyczyn 12-letniej dziewczynki z Kanady, która w ramach konkursu szkolnego zawojowała całą szkołę, wygłaszając płomienne przemówienie na temat obrony życia poczętego. Pomimo pewnego wahania w łonie jury została uznana za zwyciężczynię konkursu. Nie zgodziła się na usunięcie z tekstu swego przemówienia zdania mówiącego o tym, że "płody są zdecydowanie istotami ludzkimi utkanymi w łonie matek przez ich cudownego Stworzyciela, który zna je wszystkie po imieniu" (Pete Chagnon, w: OneNewsNow, 20 lutego 2009 r.).

Społeczeństwo i kultura
Tak więc o. Cantalamessa jest przekonany, że "dziś zamiast bronić małżeństwa chrześcijańskiego w społeczeństwie i kulturze, należy bardziej starać się o podniesienie jakości rodziny chrześcijańskiej i pracować w tym kierunku, aby rodziny chrześcijańskie stały się naprawdę miejscem, w którym jest realizowany początkowy plan Boga, to jest, by mężczyzna i kobieta przeżywali w swoim przymierzu miłość, która prowadzi ich do odkrycia tęsknoty za Miłością wieczną i nieskończoną". Zdanie przytoczone w tym miejscu zawiera kapitalną syntezę, ale nie wyczerpuje wszystkich problemów, które stają na drodze do realizacji tego wzniosłego celu. Niezależnie od tej pracy, jaka powinna się dokonywać w łonie rodziny, ktoś powinien "bronić rodziny w społeczeństwie i kulturze". Kaznodzieja połączył dwa pojęcia: "społeczeństwo i kulturę", aby pokazać, że to, co dziś obserwujemy jako "społeczeństwo", wytworzyło swoistą kulturę, która jednak nie odpowiada swoim obiektywnym kryteriom i jest skierowana właśnie przeciw rodzinie. Nikt nie może bagatelizować tego faktu. W Stanach Zjednoczonych wybór na prezydenta Baracka Obamy uwrażliwił sumienia katolików i innych chrześcijan na zagrożenie, jakie stąd wynika dla fundamentalnych wartości rodziny. Specjaliści zarzucają nowemu prezydentowi, że wchodzi na tory utarte przez Alfreda Kinseya, otwierając drogę do "seksualnej anarchii", popierając deprawujący program "edukacji seksualnej" nawet w przedszkolach czy mianując zwolenników pornografii na wysokie stanowiska w Departamencie Sprawiedliwości. Dzielnie walczy w obronie rodziny Judith Reisman, autorka krytycznego dzieła na temat oszustwa Kinseya (więcej na ten temat: Bob Unruh, Obama ripped on "sex agenda", WorldNetDaily, 21 lutego 2009 r.). Inny artykuł w tym samym WorldNetDaily (21 lutego 2009 r.) poleca znakomitą lekturę dla młodzieży ostrzegającą przed zgubnymi następstwami "sex&drug culture". Jest to książka Davida Kupeliana pt. "The marketing of evil". Wyjaśnia ona, co to oznacza dla człowieka, że seks stał się towarem, i dlaczego dzisiejsza kultura jest niezdrowa (insane). U nas, w Polsce, w katolickich czasopismach często pojawiają się artykuły analizujące negatywne aspekty propagowanej nachalnie kultury permisywnej i ukazujące zgubne skutki tak zwanej edukacji seksualnej. Można by się zastanowić, w jakim stopniu ta działalność defensywna przynosi spodziewane owoce; niemniej byłoby wielką szkodą zrezygnować z tego typu publicystyki.

Właściwe źródło kultury
Ojciec Cantalamessa zdaje sobie sprawę z tego, że pewien typ społeczeństwa wytworzył określoną postać kultury - o ile to, co w ten sposób stworzono, wolno nazwać "kulturą". Kaznodzieja papieski chce przybliżyć rodziny do samego źródła, z którego pochodzi zarówno rodzina, jak kultura. Sięga bowiem do "początku", do "początkowego planu Bożego" (progetto iniziale di Dio), do którego także sięgał Jan Paweł II w swoim wiekopomnym komentarzu do Księgi Rodzaju. Otóż ten "początkowy plan Boga" dotyczy całej ludzkości, ale zostaje powierzony małżeństwu, sakramentalnemu przymierzu dwojga: mężczyzny i kobiety. Ten plan Boży nie obejmie ludzkości, nie spełni się w wymiarze uniwersalnym, o ile nie urzeczywistni się najpierw w duchowej przestrzeni rodziny, w tym "sanktuarium życia i miłości", z którym Stwórca związał się tajemniczo i nieodwołalnie. Dlatego urzeczywistnienie planu Bożego w Kościele, czyli "wielka tajemnica", o której mówi List do Efezjan, czerpie swoją symbolikę z tego misterium, które Bóg "na początku" uczynił "jednym ciałem". Tajemnica rodziny i tajemnica Kościoła są do siebie wzajemnie odniesione, jak o tym pisał głęboko Jan Paweł II w Liście do Rodzin. Wynika stąd niezwykle ważna konsekwencja: miłość dwojga, budująca rzeczywistość komunii osób, i miłość Boga do stworzonej i odkupionej ludzkości przenikają się wewnętrznie i nie wolno ich rozdzielać ani w żaden sposób przeciwstawiać. Tworzą one przedziwną syntezę, której mistyczny dynamizm ukazuje zwięźle o. Cantalamessa: miłość małżeńska jest w istocie tęsknotą za tą miłością nieskończoną, z której pochodzi i do której została skierowana mocą słowa powołania. To pewne napięcie, jakie powstaje pomiędzy miłością jako więzią osób a miłością stanowiącą transcendentny kres dążeń ludzkiego serca, stwarza równocześnie przestrzeń dla aktywności człowieka inspirowanej nadzieją. Jest to aktywność, która w pełni należy do świata ludzkiego, zwraca się ku rzeczywistości stworzonej i zmierza do ustanowienia takich wymiarów duchowego świata, w którym człowiek odnajduje siebie jako podmiot i cel całej aktywności doczesnej, a zarazem odnajduje siebie jako podmiot zwrócony całą dynamiką nadziei ku ostatecznemu spełnieniu w miłości, która już się nie kończy. Jest to właściwe miejsce dla pojawienia się ludzkiej kultury, kultury godnej człowieka, która wyraża i potwierdza najgłębszą prawdę człowieczeństwa ujawniającą wymiar tajemnicy. Dlatego ma rację o. Cantalamessa, że jedynie realizując Boży plan, rodzina chrześcijańska przeżywa taką miłość, która zwraca osobę ludzką i komunię osób ku Bogu, który jest Miłością.

Zjawisko "antykultury"
Akcentując prymat świadectwa chrześcijańskich rodzin w dziele przemiany społeczeństwa, o. Raniero Cantalamessa mimo wszystko nie każe rezygnować z działań, do których zobowiązani są wierzący obywatele państwa. Mówi więc: "Jako obywatele powinniśmy czynić wszystko, co możliwe, aby państwo przyjęło dobre prawa, które nie byłyby przeciwne życiu, lecz to nie wystarczy". Dziś to nie wystarczy, dlatego że w wielu krajach chrześcijanie stali się mniejszością i nie mają możliwości skutecznego wpływu na parlamenty. Natomiast chrześcijanie koniecznie powinni bronić rodziny przed wpływami błędnych ideologii, które prowadzą planową destrukcję rodziny przez oderwanie jej od podstaw antropologicznych, przez narzucanie pojęć usiłujących zastąpić prawdziwą treść relacji międzyosobowych należących do istoty rodziny. Nie można być obojętnym wobec faktu, że atakuje się tożsamość rodziny. Tworzy się nowy świat, w którym nie ma już miejsca na to wszystko, co wyraża się w pojęciach "ojca", "matki", "dziecka", "brata", "siostry". Podważenie tożsamości małżeństwa przez zafałszowanie tożsamości płci (męskości i kobiecości) odsuwa rodzinę poza ramy rzeczywistości ludzkiej. Podobnie jak rewolucja marksistowska, tak obecna rewolucja pod hasłem "gender" może przynieść wielkie szkody ludzkości, co powinno budzić sumienia wszystkich chrześcijan.
Ojciec Raniero dotknął tu jakby drugiej strony tej głębokiej relacji łączącej rodzinę z kulturą. Najpierw akcentował fakt, że kultura rodzi się z serca tej miłości, którą Bóg ukrył w przymierzu małżeńskim i zadał rodzinie, aby mocą tej miłości doskonalili swoje człowieczeństwo i tym samym budowali świat godny człowieka. Teraz zwrócił uwagę na fakt, że tak zwana rewolucja kulturalna działająca od pół wieku na świecie, sprzymierzona głęboko z tak zwaną rewolucją seksualną, posługuje się metodą dekonstrukcji kultury, języka i wszelkich kategorii rzeczywistości, aby tą drogą zaatakować i zniszczyć rodzinę. Oczywiście o. Cantalamessa wierzy, że moc duchowa ukryta w sercu małżeństwa przez Stwórcę potrafi oprzeć się wszelkim wrogim zakusom idącym od świata.

Rola prawa
Do integralnej koncepcji kultury należy także prawo, które stanowi publiczne potwierdzenie wewnętrznego doświadczenia człowieka jako osoby powołanej do uczestnictwa w życiu narodu. Prawo powinno potwierdzić i usankcjonować te uprawnienia, które wynikają z godności osoby i jej więzi ze wspólnotą ludzką, szczególnie z rodziną będącą fundamentem społeczności ludzkiej. Promulgowanie słusznych praw wymaga odwołania się do prawidłowo rozumianej natury człowieka oraz osoby i wspólnoty ludzkiej. Współczesna kultura nie ma jednak wielkiego zaufania do filozofii, natomiast chętnie odwołuje się do "nauki" i do idei postępu naukowego. Ta mentalność stała się poważnym czynnikiem wpływającym na błędne kierunki ustawodawstwa. W Rzymie, w Papieskiej Akademii Życia, odbyło się ostatnio sympozjum poświęcone zagadnieniom pojawiającym się na styku genetyki i etyki. Szczególną uwagę poświęcono zjawisku odradzania się pod różnymi postaciami eugeniki. Zwrócono także uwagę na fakt, że pewne tendencje wyrastające z medycyny i genetyki stosowanej znajdują swoje przedłużenie w prawodawstwie, co oznacza legalizację działań przeciwnych etyce lekarskiej czy w ogóle etyce. Chodzi o legalizację praktyk, które mają charakter selekcji jednostek obciążonych wadami genetycznymi i podejrzanych o to, że swoimi słabościami obniżą standard zdrowotny społeczeństwa. Szczególnie na ten aspekt wpływu myślenia eugenicznego na kierunek ustawodawstwa zwrócił uwagę prof. John Keown z Waszyngtonu. Ten wpływ myślenia eugenicznego jest między innymi odpowiedzialny za powstanie praw zezwalających na sterylizację, nawet bez zgody pacjenta, zabijanie dzieci poczętych i lansowanie diagnozy prenatalnej, która dostarcza argumentów dla praktyki aborcji (Antonio Gaspari, Condanna unanime delle pratiche che eliminano deboli malati; Zenit, 23 lutego 2009 r.). Równocześnie inny profesor, Jacques Simpore, zwrócił uwagę na rozpowszechnienie w ostatnim czasie "pewnych kierunków filozoficznych, które czynią możliwym racjonalne usprawiedliwienie wskazań eugenicznych", mimo iż istnieją dokumenty (deklaracje i konwencje) przeciwne takiej praktyce (tamże). Profesor Didier Sicard skrytykował współczesną mentalność nasączoną duchem utylitaryzmu i wiarą w "postęp naukowy", oddalającą się od tego świata wartości, które zawsze były podstawą kultury społecznej (tamże).
Rozwód medycyny z etyką może prowadzić do paradoksalnych rozwiązań, jak to było w przypadku pewnego lekarza w Stanach Zjednoczonych, któremu cofnięto pozwolenie na prowadzenie praktyki lekarskiej po tym, jak wyrzucił na śmietnik dziecko, które przeżyło aborcję i było zdolne samodzielnie oddychać. (Niestety, nie mogę podać dokładnych szczegółów dotyczących osoby i miejsca zdarzenia). Po uwzględnieniu wszystkich elementów zdarzenia budzi się taka refleksja, że lekarz został ukarany za to, iż wykonując aborcję, nie zabił dziecka do końca, czyli że spartaczył "zabieg". A prawo powinno karać za to, że zabił, względnie usiłował zabić, choć zabrakło skuteczności.
W naszym polskim społeczeństwie także daje znać o sobie osobliwy kryzys kultury polegający na nieobecności podstaw filozoficznych i - co za tym idzie - nieznajomości norm etycznych dotyczących życia ludzkiego, szczególnie jego początków, mimo że nigdy dotąd w historii nie ukazało się tyle co teraz dokumentów oświetlających aspekty etyczne małżeństwa i rodzicielstwa. Jest zastanawiające, iż stale podnoszą się jakieś głosy, nawet w środowisku katolickim, wbrew niedawno wydanej instrukcji "Dignitas personae", popierające projekt pana Gowina mający na celu legalizację praktyki sztucznego zapłodnienia. Widać, że tu już nie działa racjonalne myślenie, tylko jakiś emocjonalny upór, analogicznie jak w sytuacji, kiedy dziewczyna chce wyjść za mąż za faceta, o którym wszyscy wiedzą, iż jest nałogowym pijakiem: ona jednak w sercu wierzy, że jest inaczej. Ile razy trzeba powtarzać, że manipulowanie płodnością jest przestępstwem, że uzurpowanie sobie władzy, przynależnej tylko Bogu, do decydowania o tym, czy ktoś koniecznie musi "mieć dziecko", jest bluźnierstwem i podłością, że zastępowanie duchowego wymiaru małżeństwa techniką laboratoryjną jest przekreśleniem misterium zrodzenia i przejściem na metodę technologicznej, weterynaryjnej "reprodukcji", co jest profanacją i ohydą najwyższej miary? Ci, którzy nie są zdolni urodzić dziecka, czyli przyjąć go jako absolutny dar z rąk Boga, i upierają się, żeby je "wyprodukować" za pomocą laboratoryjnych manipulacji, nigdy nie będą mieli prawa do tytułu ojcowskiego i macierzyńskiego, bo taki tytuł uzyskuje się przez posłuszeństwo Bogu, a nie przez bluźnierczy bunt przeciw Stwórcy. Będą mieli zawsze świadomość, że stali się niewolnikami chorej ambicji i traktują dziecko jak coś w rodzaju maskotki lub jak sprzęt potrzebny w pustym domu pozbawionym serca. Obawiam się, iż stanie się on ich wyrzutem sumienia aż do śmierci. Jest rzeczą niezmiernie pilną, aby ludzie wspinający się na piedestały odzyskali najpierw zdolność myślenia - myślenia w świetle prawdy i w kategoriach moralności.
Ks. prof. Jerzy Bajda
"Nasz Dziennik" 2009-03-06

Autor: wa