Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Robert Kubica: hobby i marzenia

Treść

Kiedy zespół BMW-Sauber postanowił nakręcić film dokumentalny o Robercie Kubicy - pierwszym Polaku w Formule 1 - ten uznał, że jedne z najważniejszych zdjęć trzeba nakręcić na Jasnej Górze. Przyjechał tam wraz z ekipą, bo, jak uważa, nie można pokazać, czym jest Polska i jednocześnie on bez odniesienia do tego szczególnego miejsca. Za 22-letnim krakowianinem niezwykły rok. Podpisał kontrakt z zespołem startującym w jednej z najpopularniejszych i najbardziej prestiżowych sportowych konkurencji, jaką jest Formuła 1, zadebiutował w wyścigu, zajął miejsce na podium. Czy czegoś trzeba więcej? Na początek absolutnie nie, ale Kubica nie ma wątpliwości co do swych sportowych marzeń: chce być mistrzem świata.

I nie jest to oczywiście przejaw pychy, czy uwielbienia dla samego siebie. Kubica od wielu lat konsekwentnie realizuje wszystkie wyznaczone sobie cele. Nie byłby dziś w gronie najszybszych kierowców świata, gdyby nie wielka ambicja, poświęcenie, upór i mądrość, dzięki której kieruje swą karierą w sposób godny uznania. Wszystko zawdzięcza sobie i rodzinie. Zapracował na miejsce w Formule 1. Nie dostał się do niej kuchennymi drzwiami, nie było w tym nic z przypadku.

Zaczęło się od Mikołaja
Ws zystko rozpoczęło się tuż przed... Mikołajem 1988 roku. Robert urodził się 7 grudnia, zatem rezolutny czterolatek uznał, iż może poprosić rodziców o wyjątkowy łączony prezent. W jednym z krakowskich salonów wypatrzył miniaturowy samochodzik terenowy i tak długo błagał tatę o zakup, że ten wreszcie się zgodził. Potem z butelek ustawił tor przeszkód na podwórku i... szybko okazało się, że syn ma wielki dryg i talent. Widząc to, tata kupił Robertowi pierwszego w życiu gokarta i dwa razy w tygodniu zabierał go na treningi na torze kartingowym w Częstochowie (w Krakowie, gdzie mieszka, takowego jeszcze nie było). - Jadąc na tor, mijałem Jasną Górę i widziałem tłumy ludzi odwiedzających sanktuarium - wspomina dziś. Nie ma wątpliwości - w tym miejscu bije serce Polski. Kiedy jego zespół kręcił o nim film, Robert uznał, że nie może w nim zabraknąć częstochowskiego sanktuarium. - Uważam, że jest to miejsce szczególne dla pokazania ludziom spoza Polski, czym jest Polska. Przyjeżdżał tutaj Jan Paweł II, przyjeżdżają miliony Polaków, przyjeżdżam i ja - opowiada. Dziś Kubica jest wschodzącą gwiazdą Formuły 1. Jako pierwszy Polak zasiadł za kierownicą bolidu F1 i szybko okazało się, że jest do niego wręcz stworzony. W pierwszym roku przygody z tą dyscypliną stanął na podium Grand Prix Włoch na torze Monza. Jednym z najtrudniejszych i najbardziej ekscytujących wyścigów w kalendarzu.
W Polsce trzeba mieć skończone 10 lat, by móc startować w zawodach kartingowych. Początkowo, pod czujnym okiem taty, Robert zatem tylko trenował, kiedy jednak wymagany wiek osiągnął... szybko pokazał starszym rywalom, kto rządzi. Podczas trzech lat startów zdobył sześć tytułów mistrza kraju i stanął przed koniecznością podjęcia odważnej decyzji. Chcąc się rozwijać, podnosić swe umiejętności, musiał wyjechać z Polski. U nas niestety nie ma tradycji kartingowej ani odpowiedniej liczby zawodników na wysokim poziomie, ani - co najważniejsze - torów, na których można się ścigać. - Mam nadzieję, że moje sukcesy pomogą w rozwoju kartingu nad Wisłą. Jeśli ktoś chce spróbować swych sił w wyścigach, musi rozpocząć właśnie od tej konkurencji. Kiedy ja zaczynałem, w Polsce nie było hal przygotowanych do uprawiania kartingu. Od tej pory minęło wiele lat, a sytuacja nie zmieniła się tak znacząco - mówi Robert i w jego słowach da się wyczuć pewien żal i smutek.
Rodzina Kubiców wybrała Włochy, gdzie znajduje się najmocniejsza w Europie liga kartingowa. Robert został rzucony na głębokie wody, ale sprostał wszelkim wyzwaniom. W 1998 r. jako pierwszy obcokrajowiec w historii został mistrzem Włoch w kartingu. Zdobył wicemistrzostwo Europy i wygrał prestiżowe zawody Monaco Kart Cup. Rok później obronił tytuł w Italii, a na dodatek zwyciężył w mistrzostwach Niemiec. To był niesamowity początek niesamowitej (miejmy nadzieję) kariery.

Mogło być Renault, jest BMW
Podpisując kontrakt z zespołem BMW-Sauber F1 krakowianin mógł się już pochwalić wieloma sukcesami na koncie. We wszystkich seriach, w jakich startował, był w ścisłej czołówce i odnosił zwycięstwa: czy to w Formule Renault 2000, czy w Formule 3, czy też World Series by Renault. W tej ostatniej krakowianin pojawił się w ubiegłym roku. W fantastycznym wręcz stylu zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej, wygrywając po drodze cztery wyścigi. W nagrodę mógł odbyć krótkie testy w zespole Renault F1 i... szefowie francuskiego koncernu do teraz żałują, że nie podpisali z nim natychmiast umowy. Talent Polaka zauważyło szefostwo teamu BMW-Sauber i obie strony błyskawicznie związały się kontraktem. Niemcy nie ukrywają, że było to z ich strony ryzyko, bo Kubica nie miał żadnego doświadczenia w F1 i dla wielu był jeszcze kierowcą anonimowym. Dziś są już przekonani, że trafił się im prawdziwy brylant.
Robert ma wielki talent i takież umiejętności - co do tego nikt nie ma wątpliwości. Ma jednak także charakter, który pozwala mu pokonywać kolejne bariery. Gdy uzyskał angaż do Formuły 3 i czekał na wymarzony debiut, przeżył wypadek samochodowy (był pasażerem). Doznał w nim skomplikowanego złamania ręki, musiano mu założyć osiemnaście śrub. Dwa miesiące później pojawił się na torze Norisring i na oczach ponad 120 tysięcy widzów odniósł spektakularne zwycięstwo.
Kiedy miał 12 lat, pojawił się jako widz na Grand Prix Węgier Formuły 1. Z pierwszej wizyty na torze Hungaroring pamięta przede wszystkim niezmierny... huk. - F1 kojarzyła mi się z hałasem, dźwiękiem i pojazdami, których na co dzień nie można zobaczyć na ulicach. Ale wtedy jeszcze bawiłem się gokartem - mówi. Na początku sierpnia 2006 r. Kubica ponownie zjawił się na Hungaroringu. Tym razem jednak za kierownicą naszpikowanego kosmiczną technologią bolidu F1, by wystartować w swym debiutanckim wyścigu. Kilka dni wcześniej szefostwo zespołu BMW-Sauber rozwiązało kontrakt z byłym mistrzem świata, Jacquesem Villeneuve'em. Zastąpił go Kubica, który tym samym awansował z kierowcy testowego na kierowcę podstawowego. Jednego z dwóch, obok Niemca Nicka Heidfelda.
Od początku sezonu Polak był trzecim kierowcą w teamie. Występował w piątkowych sesjach treningowych, do jego zadań należało dostarczanie wszelkich informacji na temat bolidu, jego ustawień, zachowania etc. Inżynierowie zespołu byli bardzo zadowoleni ze współpracy. - Inżynierowie lubią pracować z kierowcami, którzy wnoszą coś nowego, bo dzięki temu zaoszczędzają czas. A każdy chyba wie, jak rozwinięta technologicznie jest Formuła 1. Ponad sto czujników kontroluje pracę bolidu, od kąta skręcania kierownicy, po temperaturę w kokpicie - tłumaczy Robert. Krakowianin przy okazji jeździł znakomicie, często uzyskując najlepsze czasy treningów. To nie mogło zostać niezauważone. W pewnym momencie właściciele BMW-Sauber uznali, że lepiej zainwestować w Kubicę niż nadal stawiać na Villeneuve'a i szybko przekonali się, że to był właściwy wybór. Podczas debiutanckiego GP Węgier Polak spisał się wspaniale, mijając metę na siódmym miejscu. Później został co prawda zdyskwalifikowany (jego bolid był zbyt lekki, winę ponosiły za bardzo zużyte opony), ale nie było to najważniejsze. Pokazał, że potrafi walczyć z najlepszymi. - Co wtedy czułem? Nic. Chciałem wykonać swą pracę jak najlepiej, byłem bardzo skoncentrowany. W moim podejściu do wyścigów niewiele się zmieniło - owszem, zarabiam w ten sposób na życie, ale nadal są moim hobby i pasją - przekonuje.

To było symboliczne
10 września 2006 r. Kubica przeszedł do historii. Tego dnia wystartował w Grand Prix Włoch na słynnym torze Monza. Pojechał rewelacyjnie, niemal perfekcyjnie i uplasował się na trzecim miejscu! Wyprzedziły go tylko dwie znakomitości F1 - Niemiec Michael Schumacher i Fin Kimi Raikkonen. Wyścig ten miał w sobie coś symbolicznego. Po jego zakończeniu Schumacher, siedmiokrotny mistrz świata, ogłosił, że po sezonie żegna się ze sportem. Komentatorzy nie mieli wątpliwości, że na Monzie w pełnej krasie pokazał się jego następca - Robert Kubica. Polak do swego sukcesu podszedł jednak z typową dla siebie skromnością i dystansem. - Już przed wyścigiem wiedzieliśmy, że może być dla nas udany. Bardzo odpowiadała nam bowiem konfiguracja toru, do tego byliśmy pod każdym względem świetnie przygotowani. Sam wyścig, fakt, był w moim wykonaniu dobry: start, rytm, strategia złożyły się na taki a nie inny wynik. Trzecie miejsce, na takim etapie budowy zespołu i mojej kariery, było dla nas jak zwycięstwo. Nie ukrywam również, że dopóki w Polsce nie powstanie tor Formuły 1, GP Włoch będzie dla mnie "domowym". Przez kilka lat mieszkałem bowiem niedaleko Monzy - opowiada.
Kubica w przyszłym roku obok Heidfelda będzie podstawowym kierowcą zespołu. Przed nimi niełatwe wyzwanie poprawienia osiągnięć z minionego sezonu. A te, jak na tak młody i niedoświadczony team, były znakomite. Dwa podia (Polaka i Niemca, który był trzeci w GP Węgier), piąte miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Sam krakowianin wie doskonale, co chce osiągnąć w F1 - być mistrzem świata. Ma jednak świadomość, że nie nastąpi to natychmiast. Przed nim i jego zespołem ogromna praca. - Na razie jesteśmy w dobrej pozycji wyjściowej. Owszem, w zakończonym sezonie pewne rzeczy mogliśmy zrobić inaczej, ale czasu nie da się cofnąć, więc nie ma sensu gdybać. Popełniliśmy pewne błędy, możemy teraz z nich wyciągnąć naukę. Przyznam, że jestem w ciekawej sytuacji i bardzo mi ona odpowiada. Można bowiem wsiąść do najlepszych bolidów - Ferrari bądź Renault - i w nich walczyć o najwyższe lokaty. Prawdopodobieństwo, że się powiedzie, jest dużo większe. Można jednak iść do przodu krok po kroku, razem z zespołem, który dziś jest słabszy niż najmożniejsi. Ta druga ewentualność daje więcej satysfakcji - mówi Polak.

To całkiem inny świat
Jak zatem będzie w przyszłym sezonie? Na razie wszystkie zespoły pracują w pocie czoła nad modernizacjami bolidów i ich przystosowaniem do nowości regulaminowych. Wszyscy mają mnóstwo pracy, ale młode, wciąż niedoświadczone zespoły jeszcze więcej - muszą bowiem nadrabiać stracony czas. W tej drugiej sytuacji jest BMW-Sauber. - Na razie wypowiadanie się o szansach i planach jest czystym gdybaniem. Wszystko zależy od tego, jaki wykonamy postęp my i konkurenci. Najważniejszy będzie początek sezonu. Jeśli bolid od pierwszych eliminacji będzie spisywał się dobrze, możemy myśleć o nim optymistycznie. Jeśli okaże się inaczej, będziemy musieli poświęcać czas na rozwiązywanie problemów i poprawę błędów. Tego chcemy uniknąć - przyznaje Kubica. Krakowianin nie ukrywa, że minione miesiące pozwoliły mu nie tylko zdobyć doświadczenie, ale i oswoić się z Formułą 1. Teraz powinno być już łatwiej. - Każda seria wyścigowa jest na wskroś nowoczesna, ale F1 w porównaniu z nimi to całkiem inny świat i technologie z innej planety. Dla wielu kierowców największym wyzwaniem są ogromne, sięgające czasami 6G przeciążenia; niektórzy, mający nawet spore doświadczenie, z powodu bólu szyi muszą na chwilę od jazdy odpocząć. Następnego dnia zdarza się, że człowiek po przebudzeniu nie jest w stanie obrócić głowy - opowiada.
Aby zobrazować "kosmiczną" technologię F1, przyjrzyjmy się tak prozaicznemu na pozór urządzeniu jak kask. W tej dyscyplinie każdy jest wyjątkowy, dopasowany do konkretnego kierowcy. Aby powstał, na początku skanuje się głowę zawodnika, by wykonać odpowiedni model. Następnie model jest owijany 120 warstwami wysokowytrzymałego włókna T800 - a każde z nich składa się z około 12 000 mikrowłókien, cieńszych 15 razy od ludzkiego włosa! Całkowita długość włókien wykorzystanych do produkcji jednego kasku wynosi około... 16 tysięcy kilometrów. Skład warstw jest oczywiście ściśle strzeżoną tajemnicą producentów. Wiadomo tylko, że głównymi składnikami są włókna węglowe dla zwiększenia sztywności, ognioodporne włókna aramidowe i polietylen, wykorzystywane także przy produkcji kamizelek kuloodpornych. Kaski są lekkie (niewiele ponad kilogram) i niezwykle wytrzymałe. No ale mają za zadanie zminimalizować obciążenia, jakim poddawana jest szyja i mięśnie karku.
W przyszłym roku wejdzie w życie kilka zmian regulaminowych, najważniejsza dotyczyć będzie opon, które będą dostarczane przez jednego tylko producenta - japoński koncern Bridgestone. - W tym roku przejechałem w bolidzie F1 ponad 20 tysięcy kilometrów i 60 procent czasu zajmowała mi praca nad doborem opon. To pokazuje, jak ważną pełnią rolę. Zdarzały się sytuacje, w których bolid był np. podsterowny i wystarczyło założyć opony z innej mieszanki i wszystko wracało do normy. Teraz takiej możliwości nie będzie, bo wszyscy dostaniemy te same gumy - tłumaczy Robert.

Całoroczne... wakacje
Kubica wie doskonale, że stał się jednym z najbardziej popularnych i rozpoznawalnych polskich sportowców. Ma też świadomość, że kibice znad Wisły są wymagający i dość niecierpliwi. Chcieliby bowiem, aby ich idol szybko stał się w F1... numerem jeden. Krakowianin odpowiada zdecydowanie - na razie nie jest to możliwe. - Zobaczymy, jak pójdą prace nad nowym bolidem. Inżynierowie dołożyli wszelkich starań, by był jak najlepszy, ale konkurencja także nie spała. Sam jestem ciekawy, jak i o ile poszliśmy razem do przodu. Formuła jest nie tylko walką kierowców, to także rywalizacja zespołów, całych sztabów inżynierów, naukowców, mechaników. Setki osób pracuje m.in. nad tym, aby bolid był szybszy o 0,1 sekundy na jednym okrążeniu. Na pozór może się to wydawać nic nie znaczące, ale w rzeczywistości to ogrom czasu, mający nieraz znaczenie decydujące o sukcesie bądź jego braku - mówi Kubica.
Robert bardzo ceni osoby, które pracują na jego sukces. Wie, że bez nich nie byłby dziś tam, gdzie jest. Wie też, że ich rola jest bardzo niewdzięczna. Zwykle są w cieniu, a najmniejszy ich błąd może kosztować bardzo wiele. - Byłem kiedyś mechanikiem młodego włoskiego kartingowca i było to szalenie stresujące zajęcie. I to nie chodzi o pracę, jaką miałem do wykonania, tylko o to, że w pewnym momencie nie miałem żadnego wpływu na jej efekty. Zrobiłem co do mnie należało i musiałem liczyć, że i on spisze się jak należy. Cóż, denerwowałem się wówczas dużo bardziej niż podczas wszystkich swoich startów - nie ukrywa krakowianin.
Czas wolny? To pojęcie praktycznie dla Kubicy nie istnieje, bo jego dzień jest wypełniony dokładnie od rana do nocy. Mimo to ani przez moment nie narzeka, bo robi to, co kocha. Więcej, głośno przekonuje, że jest na "całorocznych wakacjach" - wyścigi to jego praca, hobby, pasja i marzenia.
Formuła 1 to nie tylko splendor, prestiż i sława, ale i ogromne pieniądze. Najlepsi kierowcy są krezusami, zarabiają miliony dolarów na torze i na kontraktach ze sponsorami, którzy o nich wręcz się biją. Kubica tym tematem nie zawraca sobie głowy. Owszem, jest w czołówce najlepiej opłacanych polskich sportowców, ale powtarza, że dla niego pieniądze nie są najważniejsze. Liczy się przede wszystkim pasja i radość, jaką daje mu F1.
Wielu komentatorów uważa, że do 22-letniego Polaka należeć będzie przyszłość Formuły 1. Ma talent, ogromne już umiejętności, ale i charakter, który pozwala realizować wszystkie marzenia. Kubicy nie grozi "woda sodowa", nie zachłyśnie się sukcesami. Jest bardzo spokojnym, rozważnym młodym człowiekiem, doskonale wie, czego chce i co musi poświęcić, by osiągnąć zamierzony cel.
Wszyscy kierowcy F1 rozpoczęli już przygotowania do nowego sezonu, na razie na torach w Hiszpanii. Wiadomo, że w 2007 r. Robert Kubica będzie startował z numerem dziesiątym, Nick Heidfeld z "dziewiątką". "Jedynka" jest oczywiście zarezerwowana dla aktualnego mistrza świata, Fernando Alonso. Co ciekawe, Hiszpan jest przekonany, że w niedalekiej przyszłości jednym z jego najgroźniejszych rywali będzie Polak.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-12-16

Autor: wa