Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Religijny nie znaczy wierzący

Treść

XIX-wieczni krytycy stosunków społecznych twierdzili, że człowiek jest "nieuleczalnie religijny", traktując to jako swego rodzaju schorzenie, które psuje relacje i zniewala umysły. Kant tłumaczył, że gdy tylko ludzki rozum rozwinął się na tyle, by sięgać po pojęcia abstrakcyjne i podnosić głowę w górę z pytaniem o początek i sens swego istnienia, zagnieździła się w nim metafizyka. Homo naturaliter religiosus - pisał. Człowiek jest ze swej natury religijny. Jeszcze dalej poszedł Tertulian: w piśmie datowanym na 197 rok znajdujemy jego słynne zdanie: Anima naturaliter christiana - dusza jest chrześcijańska ze swojej natury - chrześcijaństwo jest odpowiedzią na najskrytsze pragnienia człowieka, jest wypełnieniem tęsknot, które nosi w swoim sercu. Święty Augustyn w swoich "Wyznaniach" ujął to zwięźle: "Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Panu".

Religijność jest zatem cechą konstytuującą byt człowieka - nie ma ludzi, którzy nie wierzyliby w kogoś lub w coś. Może to być B/bóg, demon, idea i przeświadczenie, że ludzki los jest zapisany w gwiazdach i tam - w lodowatym, bezkresnym chłodzie kosmosu - należy szukać odpowiedzi na najważniejsze pytania. Mimo wielokrotnie podejmowanych prób "uwolnienia" człowieka z owej "nieuleczalnej choroby" nie zniknęła ona z powierzchni ziemi. Zmienia się tylko sposób praktykowania kultu, innym bogom oddaje się pokłon i inne świątynie wznosi. I tak będzie zawsze - w tym sensie religia jest najwidoczniej fenomenem nie do "wytępienia".
Bycie religijnym nie jest jednak tożsame z byciem człowiekiem wierzącym. Jest to problem, który szczególnie wyraziście daje dziś znać o sobie w Kościele. Wierzący - niepraktykujący, praktykujący - niewierzący, wierzący - "bo tradycja tak nakazuje" to nic innego jak nowe formy pogaństwa. Może trudno tu mówić o całkowitej niewierze, raczej o jej zdegenerowanej formie: bez przynależności do Kościoła - bezkonfesyjności, odartej z Objawienia, zasad moralnych odrzuconych całkowicie bądź traktowanych wybiórczo, wierze bez osobowego odniesienia do Jezusa Chrystusa, kwestionującej Odkupienie. Homo religiosus zostaje zastąpiony przez homo indifferens - człowieka religijnie zobojętniałego, któremu jest wszystko jedno: czy Bóg jest, czy Go nie ma.
W centrum Liturgii Słowa III niedzieli Wielkiego Postu jest opisana wyżej zależność istniejąca pomiędzy religijnością a prawdziwą wiarą, czystym kultem, który nie jest oddawaniem czci Bogu ludzkich wyobrażeń, uczynionemu na "ludzki obraz i podobieństwo", a Bogu prawdziwemu - Stwórcy i Prawodawcy, objawionemu w Chrystusie. Zastanawia bezkompromisowość, z jaką Jezus - zwykle łagodny i pokorny - rozprawia się z handlarzami i bankierami kupczącymi w świątyni. Granica fałszu zostaje bardzo jasno określona. Sposób, w jaki się to dokonuje, świadczy o wadze problemu. Podobnie postępuje św. Paweł - pośród różnych propozycji określenia Jezusa wybiera "opcję" najtrudniejszą: Chrystusa ukrzyżowanego, "który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą". Tylko pójcie za Nim w takim wymiarze gwarantuje, że wiara stanie się życiodajna - religijność nie będzie tylko zbiorem niezrozumiałych zachowań, kultywowaniem tradycji, a zamieni się w prawdziwy kult. Suma półprawd nigdy nie stanie się prawdą, co najwyżej jeszcze bardziej zaciemni obraz Boga i człowieka. Warto o tym pamiętać.
ks. Paweł Siedlanowski
"Nasz Dziennik" 2009-03-14

Autor: wa