Religa: Ohydne draństwo
Treść
Prokuratura Okręgowa w Warszawie dysponuje zeznaniami świadków, że chore noworodki, które przeżyły "aborcję", były w jednym ze stołecznych szpitali zostawiane bez opieki. Dotychczas nikomu nie postawiono zarzutów. Prokuratura nie jest bowiem pewna, jak kwalifikować ten czyn. Wiadomo jednak, że oprócz zarzutu znieważania zwłok rozważa postawienie zarzutu zabójstwa. Śledczy sprawdzają, jakie standardy medyczne i prawne obowiązują w tej kwestii.
- To szokujące dla każdego normalnego człowieka, nie tylko dla ministra zdrowia, ale dla każdego z nas. Ta sprawa wymaga natychmiastowego działania organów ścigania i prokuratury, oddania sprawy do sądu i reakcji, takiej jaka powinna dotyczyć każdego zabójcy - skomentował doniesienia prasowe minister zdrowia Zbigniew Religa. - Ludzie są różni, są podli i wspaniali. Są o wielkim sercu i są dranie. Tutaj mamy do czynienia z ohydnym draństwem - podsumował.
"Życie Warszawy" napisało wczoraj, że pielęgniarka jednego ze stołecznych szpitali złożyła wstrząsające zeznania o tzw. terminacji ciąży ("aborcji"). Jeden z wyjątków w ustawie o planowaniu rodziny pozwala na zabicie dziecka przed urodzeniem w przypadku, gdy badania prenatalne wskazują "na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu".
"Jak się rodziły żywe, położna kazała nam ochrzcić je wodą i zawinięte w serwetę odkładać na szafę. One się ruszały, kwiliły" - mówiła pielęgniarka B., która w 1997 r. po takim przeżyciu odeszła z pracy. Według niej, lekarze nie interesowali się dalszym losem takich noworodków. Świadkowie tamtych zdarzeń do dziś boją się mówić.
Prokuratura bada nowe wątki
Maciej Kujawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, potwierdził, że w sprawie są takie zeznania, jak te opisane przez "ŻW". Obecnie są one weryfikowane. - Są też zeznania innych osób - powiedział Kujawski. Według niego, świadkowie opisali pewną praktykę, ale brakuje opisu konkretnych zdarzeń odnoszących się do określonego lekarza czy pielęgniarki. W zeznaniach jest mowa o tym, że wiele dzieci rodziło się żywych, a także o "praktyce" ich uśmiercania. Prokuratura nie wyklucza powołania biegłych. - Musimy ustalić, czy i jakie procedury medyczne i prawne obowiązują w przypadku, gdy w wyniku zgodnego z prawem zabiegu terminacji ciąży noworodek z ciężką wadą rozwojową nie jest zdolny do samodzielnego życia - powiedział Kujawski. Zwrócił uwagę, że jeśli noworodek rodzi się żywy, należałoby podjąć działania ratujące czy przedłużające życie, np. przez umieszczenie dziecka w inkubatorze. - Zdarzają się przecież sytuacje nieprzewidywalne. Musimy ustalić, czy są procedury, co robić, gdy jakieś dziecko ma jednak szansę na przeżycie - podkreślił.
Na razie nie wiadomo, jakie zarzuty i komu przedstawi prokuratura.
- Być może tzw. urzędnicze zaniechanie, bo lekarze są funkcjonariuszami publicznymi - stwierdził Kujawski. Jak powiedział, według prokuratury, "nie ma mowy o zabójstwie".
Innego zdania są przedstawiciele Fundacji Nazaret. - Takie praktyki odbywają się też w innych szpitalach - twierdzi Maria Bienkiewicz, szefowa Fundacji. - Już w przychodniach na początku ciąży lekarze proponują tzw. aborcję w prywatnych gabinetach - mówi. Bienkiewicz potwierdza, że są lekarze, którzy wydają olbrzymią ilość wyroków śmierci na nienarodzone dzieci. - Wystarczy wziąć do ręki gazetę z ogłoszeniami - nikt ich nie weryfikuje - zauważa.
Artykuł 162 kodeksu karnego mówi: "Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". Jednak nie wiadomo, czy ten artykuł znajdzie zastosowanie w tej sprawie.
Anna Skopinska
"Nasz Dziennik" 2006-11-04
Autor: wa