Reklama pełna hipokryzji
Treść
Platforma Obywatelska bardzo lubi mówić o pieniądzach. Najchętniej cudzych. I choć - jak mówi stare powiedzenie - dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, politycy PO robią odstępstwo od tej zasady i właśnie finansom poświęcają swoją nową reklamę. I tak Platforma zestawia wysokie zarobki członków rad nadzorczych państwowych spółek z zarobkami lekarza Michała Mularczyka, który - jak twierdzi PO - po 13 latach pracy zarabia zaledwie 1840 złotych. To rzeczywiście niewiele, zwłaszcza gdy weźmie pod uwagę trudną, odpowiedzialną pracę lekarza. Być może dlatego też Donald Tusk przekonuje, że potrzeba zmiany władzy, by "wszystkim działo się lepiej!". Ale - o czym lider PO nie wspomina - jemu samemu już dzieje się lepiej.
Średnia pensja posłów Donalda Tuska czy Grzegorza Schetyny to około 8 tysięcy złotych do ręki, choć ani jeden, ani drugi przepracowywać się nie lubi. Tusk i Schetyna, w przeciwieństwie do swoich kolegów z parlamentu, zasiadają tylko w jednej z kilkunastu komisji sejmowych. Od listopada 2005 do marca 2007 r. była to Komisja Łączności z Polakami za Granicą, od marca tego roku Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Te 8 tysięcy złotych to prawie pięć razy więcej niż zarabia wspomniany w reklamówce Platformy lekarz. Do pensji posła dochodzą też prezenty. Jak wynika z rejestru korzyści, Donald Tusk otrzymał już: dwa bilety na finał Ligi Mistrzów, dwa bilety lotnicze do Aten i opłacony hotel, grafiki XVIII-wiecznego Gdańska, francuskie wina i dres piłkarski Celticu Glasgow. Nie wnikam w to, czyj był to dres, ale taki podarunek tłumaczy nieco dresiarski styl uprawiania przez Tuska polityki. Zapewne lekarze też takie prezenty chętnie by przyjmowali - jak to w PRL bywało - ale nie bardzo mogą, bo teraz wpada CBA i zabiera delikwenta. W biały dzień i na oczach ludzi, szczyt bezczelności - jak komentują to posłowie PO i postkomuniści.
Fakt faktem, że nie trzeba zmiany władzy, by panu Tuskowi żyło się lepiej. Znacznie lepiej. W oświadczeniu majątkowym złożonym na początku kadencji 18 października 2005 roku Donald Tusk był szczęśliwym właścicielem dwóch mieszkań o wartości 160 tysięcy i 110 tysięcy złotych oraz działki rekreacyjnej i domu wiejskiego o wartości 70 tysięcy złotych, ale już w II roku kadencji wartość jednego z mieszkań według oświadczenia majątkowego z 27 kwietnia 2007 roku wzrosła do 500 tysięcy złotych, wartość drugiego - do 250 tysięcy złotych, a działki - do 100 tysięcy złotych. Na biedę nie narzeka też prawa - choć może biorąc pod uwagę opcję polityczną, właściwszym określeniem byłoby lewa - ręka Donalda Tuska poseł Grzegorz Schetyna, który mógł się pochwalić środkami pieniężnymi w wysokości 690 tysięcy złotych, domem wartym 250 tysięcy złotych i mieszkaniem wartym 300 tysięcy złotych. Ile lat musiałby oszczędzać, żyjąc o chlebie i wodzie, ów lekarz ze spotu, aby dorobić się takiego zabezpieczenia finansowego?
Problem leży nie w tym, że obaj posłowie PO "mają pieniądze", bo za dobrą pracę należy się dobre wynagrodzenie. Sęk w tym, że tej dobrej pracy w ich wykonaniu na próżno szukać. Wbrew wcześniejszym deklaracjom Platforma nie zrezygnowała z dotacji budżetowych, co pozwoliłoby zaoszczędzone tą drogą pieniądze przeznaczyć choćby na dofinansowanie służby zdrowia. Nie przygotowano i nie przeforsowano też projektu ustawy prywatyzującej służbę zdrowia, co wydatnie podniosłoby nie tylko poziom opieki medycznej w Polsce, ale też zmieniłoby sytuację finansową tak lekarzy, jak i pielęgniarek. Wykształcone, biorące udział w licznych kursach i szkoleniach, lubiane przez pacjentów panie bez problemu znalazłyby pracę w sprywatyzowanych klinikach, ciesząc się pensjami na godnym poziomie. Te, których rozwój zawodowy zatrzymał się na etapie PRL, musiałyby poszukać innej pracy, co byłoby z korzyścią i dla nich samych, i dla pacjentów.
Bez wątpienia problemem jest to, że obecnie nagminnie w budżetówce wynagrodzenie wypłaca się nie według umiejętności, ale według "statusu". W styczniu wrocławski prokurator Robert Mielczarek, przesłuchując w iście esbeckim stylu - bezprawnie, jak się okazało - zatrzymaną właścicielkę firmy handlowej, pozwolił sobie na komentarz odnośnie do wysokości jej zarobków. Kiedy na pytanie o miesięczne dochody młoda kobieta powiedziała, że "od 2,5 do 5 tysięcy złotych", ów prokurator sarkastycznie rzucił: "No, ja tyle nie zarabiam". Ale ów Mielczarek to prokurator wybitny. Wybitnie nieudolny. Krótko po całym zdarzeniu został dyscyplinarnie "wykopany" przez przełożonych do "rejonówki". Więc ja się pytam: dlaczego z moich podatków, z podatków lekarzy i pielęgniarek opłacana jest wysoka pensja dla darmozjada, który nie tylko doprowadził do zniszczenia świetnego przedsiębiorstwa płacącego wysokie podatki do budżetu państwa, ale też naraził Skarb Państwa na ewentualne wielomilionowe odszkodowanie?
Dziś nie ulega wątpliwości, że w budżetówce pensje powinny być odpowiednie do umiejętności i kwalifikacji zawodowych. Ale tego nie da się osiągnąć ani z poziomu ulicznych manifestacji, ani poprzez okupację takiego czy innego urzędu. Nie doprowadzą do tego również politycy pokroju pana Tuska, którzy nieszczęście i biedę ludzi wykorzystują do własnych, partykularnych celów politycznych. Parafrazując znane powiedzenie: aby partia rosła w siłę, a działaczom żyło się dostatnio.
Wojciech Wybranowski
"Nasz Dziennik" 2007-06-22
Autor: wa