Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Referendum wyjściem z węgierskiego klinczu?

Treść

Największa węgierska partia opozycyjna Fidesz odrzuciła wczoraj propozycję socjalistycznego premiera Ferenca Gyurcsanya, który zaproponował rozmowy mające na celu wygaszenie masowych protestów. Z kolei rząd nie chce ustąpić, a prezydent nie wyobraża sobie przedterminowych wyborów. Jak rozwiązać w takim razie konflikt na Węgrzech? Opozycja proponuje przeprowadzenie w ciągu dwóch tygodni referendum, w którym wyborcy wypowiedzieliby się, czy chcą nadal socjalistów przy władzy.
Zdominowany przez socjalistów rząd Węgier zaprosił wczoraj partie opozycyjne do rozmów, których celem byłoby rozładowanie obecnych wybuchowych nastrojów społecznych. Opozycja zignorowała tę propozycję, informując, że jej przedstawiciele nie wezmą udziału w takich rozmowach. - Rozmowy z rządem nie mają najmniejszego sensu - oświadczył rzecznik Fideszu Peter Szjjarto. Z drugiej jednak strony - by nieco uspokoić nastroje - Fidesz, główne ugrupowanie węgierskiej opozycji, postrzeganej jako prawicowa, odwołał wczoraj zaplanowany na sobotę wiec, podczas którego miała żądać ustąpienia socjalistycznego premiera Ferenca Gyurcsanya. Jako przyczynę tej decyzji podano względy bezpieczeństwa, nieoficjalnie jednak wiadomo, że opozycja obawiała się prowokacji.
Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że ani premier, ani jego rząd nie zamierzają ustąpić, a prezydent nie wyobraża sobie przedterminowych wyborów. Szukając dróg wyjścia z tego politycznego klinczu, Wiktor Orban, przywódca opozycyjnego Fideszu, wezwał do przeprowadzenia na Węgrzech referendum, które miałoby zdecydować o dalszym losie rządu socjalistów. Referendum miałoby się odbyć w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Jeśli socjaliści by przegrali, Orban zaproponował, by ich rząd zastąpił zespół ekspertów, który zająłby się naprawą gospodarki.
Według węgierskich mediów, w trakcie ulicznych protestów odbywających się od poniedziałku w Budapeszcie chuligani wykorzystują demonstrantów jako osłonę do formowania własnych bojówek. W starciach między policją a setkami manifestantów domagających się dymisji premiera Ferenca Gyurcsanya w nocy ze środy na czwartek rannych zostało 17 osób, w tym 3 poważnie. 62 osoby są przesłuchiwane - poinformowała policja.
Łącznie od momentu wybuchu protestów w poniedziałek wieczorem obrażenia odniosło 255 osób. Policja przesłuchała ponad 200 uczestników demonstracji. - Nie wiem, kto do czego się przygotowuje, lecz mogę zapewnić, że policja jest w stanie zdławić surowo każde nielegalne działanie - ostrzegł wczoraj szef budapeszteńskiej policji Peter Gergenyi.
Stolica Węgier jest obecnie areną najgwałtowniejszych aktów przemocy od czasu antykomunistycznego powstania z 1956 roku. Uczestnicy demonstracji ulicznych domagają się ustąpienia Gyurcsanya po tym, jak przyznał się on do świadomego okłamywania społeczeństwa w sprawie sytuacji gospodarczej kraju.
Z tezą, że rozruchy w Budapeszcie są inspirowane, zgadza się Szenyan ErzsÝbet, węgierska tłumaczka literatury polskiej. - Moim zdaniem, rozruchy nocne są zaplanowane i jest to jawna prowokacja. W relacjach telewizyjnych było widać, że to wszystko dzieje się według jakiegoś scenariusza. Milicja się wycofała i zostawiła budynki na pastwę chuliganów - twierdzi ErzsÝbet. Zdaniem węgierskiej tłumaczki, premier na pewno nie opuści swego stanowiska, gdyż - jak wielokrotnie podkreślał publicznie - władza "sprawia mu przyjemność". ErzsÝbet uważa, że jedyną szansą na jego dymisję są naciski społeczności międzynarodowej. - Bardzo nie podoba mi się to, że premiera Ferenca Gyurcsanya ma przyjąć w najbliższym czasie kanclerz Angela Merkel. Jest to bardzo zły sygnał - dodaje.
Z kolei według dr. Konrada Sutarskiego, przewodniczącego Ogólnokrajowego Samorządu Mniejszości Polskiej na Węgrzech, obecna patowa sytuacja potrwa co najmniej do 1 października, kiedy to na Węgrzech odbędą się wybory samorządowe. - Z jednej strony socjaliści nie chcą oddać władzy, z drugiej opozycja nie chce rozmawiać, jednak jeśli w wyborach samorządowych Węgrzy zagłosują na opozycję, obecne władze będą musiały to wziąć pod uwagę - twierdzi Sutarski. - Fidesz już zapowiedział, że w takim wypadku ster rządów powinien na pewien czas objąć rząd ekspertów, który zajmie się złym stanem gospodarki - dodaje.
Jacek Szpakowski, Reuters, PAP

"Nasz Dziennik" 2006-09-22

Autor: wa