Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Real znów rządzi w hiszpańskiej ekstraklasie

Treść

Po raz 30. w historii piłkarskim mistrzem Hiszpanii został Real Madryt! Już dawno finisz rozgrywek najlepszej zdaniem wielu ligi świata nie był tak emocjonujący i dramatyczny. Jeszcze na jedną (!) kolejkę przed zakończeniem rozgrywek szansę na tytuł miały Real, Barcelona i Sevilla. Na 10 minut przed końcem trzech najważniejszych spotkań sezonu (rozpoczęły się o tej samej porze) mistrzem była "Barca", bo Real tylko remisował z Mallorcą. Ostatnie słowo należało jednak do "Królewskich". Kilka miesięcy temu takie rozstrzygnięcie wydawało się nierealne.

Bo Real grał słabo, a do tego musiał radzić sobie z fatalną atmosferą i takąż prasą. Ze wszystkich niemal stron sypały się gromy na głowę trenera Fabia Capella i to nie tylko za wyniki poniżej oczekiwań, ale i mizerny i nieciekawy styl prezentowany przez stołeczną drużynę. Nikt nie oszczędzał piłkarzy, o których mówiono, że więcej czasu spędzają przed lustrem, stylizując fryzury, niż na ciężkiej pracy. Przyzwyczajeni do wielkich spektakli i rozpieszczeni fani byli zdruzgotani i wściekli. Włoch jednak wytrwał na swym stanowisku, a po drodze urządził małą "czystkę". Bez najmniejszego żalu oddał do Milanu Ronaldo, który w Madrycie był częściej obiektem drwin niż zachwytów (inna sprawa, że w Italii wyraźnie odżył). Pozbył się rozkapryszonego gwiazdora zespołu Davida Beckhama, pozwalając mu podpisać kontrakt z Los Angeles Galaxy. Wówczas wydawało się, że to był celny strzał, a Anglik wybrał sportową emeryturę (dość lukratywną, za każdy rok gry otrzyma 50 milionów dolarów) zamiast potu i wysiłku. Dziś wiadomo, iż był to błąd, być może największy w tej kadencji włoskiego szkoleniowca. Bo oto urażony w swych ambicjach Beckham zakasał rękawy i pod koniec sezonu prezentował rewelacyjną formę, będąc pierwszoplanową postacią drużyny. Sam Capello posypał głowę popiołem, przyznając się do pomyłki. Za późno jednak.
Real musiał wychodzić z dołka, podczas gdy inni świetnie się prezentowali. Przede wszystkim Sevilla, największa rewelacja rozgrywek. Grająca piłkę efektowną, ładną dla oka i wyjątkowo skuteczną, stała się nagle głównym kandydatem do tytułu. Tym bardziej że zawodził faworyt numer jeden, Barcelona. Podopieczni Franka Rijkaarda chyba zbyt wcześnie uwierzyli w swoją wielkość i zaczęli do swych obowiązków podchodzić na luzie. Jedni trenowali więcej, inni zajęcia opuszczali. Ci odważniejsi nie bali się wypominać kolegom niefrasobliwego trybu życia, co rodziło konflikty. I "Barca" traciła przewagę, aż wreszcie rozpędzony Real ją doścignął i wyprzedził.
Finisz rozgrywek był pasjonujący. Tydzień temu tytuł mogła sobie zapewnić Barcelona. Mogła, gdyby w ostatniej minucie derbowego meczu z Espanyolem nie straciła bramki (na 2:2) i dwóch punktów, a Real w ostatnich sekundach starcia z Realem Saragossa nie wyrównał. Wszystko miało zatem rozstrzygnąć się w niedzielę i... znów bliżej szczęścia była "Barca". Ostatnie słowo należało jednak do "Królewskich", którzy ostatecznie przechylili na swoją stronę szalę w pojedynku z Mallorcą.
Real wrócił na tron, bo w najważniejszych chwilach sezonu piłkarze zaufali Capello, a ten potrafił ich zmobilizować do wysiłku i walki. Wrócił, bo w kluczowych meczach strzelecki instynkt pokazał Holender Ruud van Nistelrooy (został królem strzelców), a Beckham błyszczał jak nigdy. Wrócił wreszcie, bo miał w bramce Ikera Casillasa, ulubieńca kibiców, bezcennego dla drużyny. Teraz przed Capello (a może i nie, bo jego pozycja w klubie wcale nie jest stuprocentowo pewna, a chęć przejęcia zespołu zgłasza Niemiec Bernd Schuster) mnóstwo pracy przy budowie nowej ekipy. Radość i entuzjazm z niewątpliwego sukcesu wkrótce zastąpią pytania o przyszłość. A jest o czym myśleć, bo "Królewscy" chcą na stałe wrócić na należne im tory i znów zawładnąć także Ligą Mistrzów. Zmiany wydają się nieuniknione. Wiadomo, iż zespół opuszczą Beckham i Roberto Carlos. Najlepsze lata ma za sobą kapitan i dobry duch ekipy Raul. Działacze muszą znaleźć ich następców, a wątpliwe, by udało im się ściągnąć do Madrytu np. Kakę i Cesca Fabregasa. Otwierają oni co prawda listę życzeń, ale od marzeń do rzeczywistości droga jest daleka.
Raczej wątpliwe, by na Santiago Bernabeu trafił ostatecznie Jerzy Dudek. Polski bramkarz co prawda przyznawał, że toczy(ł) rozmowy z władzami Realu, ale informacje te były chyba bardziej kartą przetargową w ewentualnych negocjacjach z innym pracodawcą...
Pisk
"Nasz Dziennik" 2007-06-19

Autor: wa

Tagi: real madryt