Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ratujmy "Roja"

Treść

Z Jerzym Zalewskim, reżyserem, scenarzystą, autorem m.in. "Obywatela Poety" oraz "Historii "Roja", czyli w ziemi lepiej słychać", rozmawia Agnieszka Żurek

Kiedy rozmawialiśmy w listopadzie, wydawało się, że jest szansa na to, aby nareszcie sfinalizować produkcję filmu "Historia "Roja"". Czy to się udało?
- Byłem wtedy na etapie wyświetlania filmów na pokazach autorskich, był to jednocześnie jedenasty miesiąc czekania na decyzję telewizji. Przez cały ten rok nie przyjmowano kolejnych wersji mojego filmu, żądając skrótów. Twierdzono, że film musi mieć koniecznie 100 minut, potem - że 120. Jest to argument niezbyt celny, ponieważ telewizja otrzymała także odpowiednio sformatowany serial. Posługiwano się argumentami wyłącznie technicznymi, nie przedstawiono żadnych argumentów merytorycznych. Format mojego filmu był podobno "nietelewizyjny", jednak w telewizji wielokrotnie wyświetlane są filmy trwające 150 minut.

Może zależy, o czym opowiada film...
- Tak, to chyba od tego zależy. Podkreślam, telewizja otrzymała także serial, gdzie każdy z trzech odcinków trwał po 43 minuty.

Serial został przyjęty?
- Dopiero w listopadzie. Otrzymałem wtedy pieniądze, które pozwoliły mi spłacić część długu, który narósł w czasie, kiedy produkcja filmu została wstrzymana. W sprawie pełnej wersji filmu, po długim oczekiwaniu, otrzymałem w połowie stycznia pismo od zastępcy dyrektora Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej Jerzego Barta, które wyrażało stanowisko wszystkich współproducentów, w którym żądano ode mnie skrócenia filmu, kolaudacji filmu długości 120 minut z udziałem wszystkich producentów bądź zwrotu pieniędzy włożonych w jego produkcję.

To chyba niemożliwe?
- Oczywiście, że jest to wykonalne. Otrzymana od producentów kwota została w całości przeznaczona na przygotowanie wersji roboczej filmu i serialu. Film powstał w wersji roboczej, całoroczna zwłoka ze strony telewizji spowodowała natomiast zadłużenie filmu na kwotę 400 000. Prędzej pójdę do więzienia, niż oddam te pieniądze - nie mam po prostu takiej możliwości. Jest to zatem działanie obliczone na to, by zabić ten film.

Postanowił Pan jednak na to nie pozwolić.
- Tak, doszedłem do wniosku, że jedyną możliwością zebrania pieniędzy na dokończenie filmu jest zaangażowanie w to jego odbiorców. Tak narodził się pomysł przeprowadzenia ogólnopolskiej akcji pod hasłem "Ratujmy "Roja"". Chcę przeprowadzić zbiórkę prywatną na ten cel, a po uzyskaniu zgody MSW - zbiórkę publiczną.

W jaki sposób?
- Poprzez dystrybucję roboczej kopii filmu. Zgłasza się do mnie bardzo wiele osób z całej Polski, które chcą zobaczyć "Historię "Roja"". Bardzo się z tego cieszę, odpowiadam im jednak, że przykro mi, ale pokazy filmu chcę połączyć ze zbiórką pieniędzy na jego dokończenie. Chcę tę produkcję skończyć - wbrew intencjom moich współproducentów.

Może powstanie zatem "pospolite ruszenie" w obronie "Roja".
- Mam taką nadzieję, tym bardziej że widzę, iż w Polsce po katastrofie smoleńskiej rzeczywiście narodził się "drugi obieg". Ściana dzieląca polskie sumienie od fasadowej rzeczywistości jest coraz grubsza. Myślę, że ludzie zwyczajnie potrzebują takich filmów, jak "Historia "Roja"". Wolałbym oczywiście pokazywać go za darmo, ale w tej chwili niestety nie jestem w stanie.

Rusza Pan zatem z "Rojem" w Polskę.
- Tak, będę się starał jeździć po Polsce i pokazywać "Roja" tam, gdzie zostanę zaproszony, spotykać się z widzami. Jeśli sieć spotkań będzie gęsta, możliwe, że nie wszędzie dotrę osobiście, a spotkania poprowadzi ktoś w moim imieniu.

Powiedział Pan, że ludzie już się zgłaszają...
- Zainteresowanie jest bardzo duże. Stąd też liczę na serce ludzi w akcji "Ratujmy "Roja"". "Rój" po raz pierwszy został aresztowany właśnie w III RP. W PRL nigdy go nie aresztowano, od razu go zamordowano. Mam wrażenie, że film aresztowany jest od roku, a teraz - poprzez żądania wysuwane pod adresem produkcji - chcą go zabić.

Zgodnie z zapowiedzią ministra Sikorskiego o dorzynaniu watahy.
- Dokładnie. Jestem ciekaw, co zrobi wataha. Zastanawiam się, czy w XXI wieku można ot tak, po prostu, zablokować powstanie filmu, w którego produkcję zainwestowano już około 8,5 mln zł i który został wykonany na dobrym poziomie artystycznym. Czy można sprawić, żeby coś tak po prostu zniknęło? Nie zależy to tylko od tych, którzy nam czegoś zabraniają, ale i od tych, którzy na to reagują.

Tak to jest, kiedy chce się poruszyć w filmie naprawdę ważny temat.
- Tak, to nie pierwszy raz, kiedy III RP utrudnia mi robienie filmów. Przez 20 lat ciągle właściwie goniłem pociąg, który mi uciekał, wpadałem do przedziału, robiłem zamieszanie, po czym mnie z tego pociągu wyrzucano. Podobnie było chociażby z filmem o Zbigniewie Herbercie. W IV RP poproszono mnie także o zrobienie sześcioodcinkowego serialu o Jerzym Giedroyciu. Zamówił go Instytut Adama Mickiewicza, wydając na jego produkcję 600 000 złotych. W międzyczasie skończyła się jednak IV RP, a włodarzom III RP serial ten się nie spodobał. Nie został nigdzie pokazany, a ja do tej pory nie otrzymałem za niego pieniędzy, sprawa trafiła do sądu. Zastanawiam się, czy nie wydać w drugim obiegu wszystkich moich filmów, które nie przebiły się do szerszej widowni. Skoro ta alternatywna cywilizacja jakoś się w Polsce broni, to może warto to dla niej zrobić. Niech ludzie mają szansę je obejrzeć, przecież do tej pory produkcje, jakie zamawiała u mnie telewizja, były pokazywane raz bądź w ogóle. Skala zjawiska utrudniania pracy nad filmem przy "Roju" jest emblematyczna. Ten film jest dla mnie ogromnie ważny i dopóki go nie skończę, nie będę w stanie myśleć o jakichkolwiek innych projektach.

Stan zawieszenia jest chyba niezbyt komfortowy dla twórcy.
- Rok oczekiwania na jakiekolwiek decyzje i stan niemożności skończenia czegoś, co jest już prawie gotowe, był naprawdę bardzo przygnębiający. Fakt, że ten film w ogóle powstaje, nazywam "cudem IV RP". Wcześniej żołnierze wyklęci nie mieli szans na to, żeby o nich opowiedzieć. Narodowe Siły Zbrojne to nie był interesujący temat w III RP. Tymczasem IV RP ponownie zamieniła się w trzecią i postanowiła zemścić się na "Roju".

Gdzie i kiedy odbędzie się zatem pierwsza projekcja filmu połączona ze zbiórką pieniędzy?
- Pierwszy pokaz odbędzie się 17 lutego w Gdańsku. Organizują go kibice Lechii związani z księdzem Jarosławem Wąsowiczem. Środowisko kibiców bardzo mocno włączyło się w organizację tych pokazów - nie tylko w Gdańsku, ale i w całej Polsce. Kolejne projekcje odbędą się w: Lublinie, Białymstoku, Józefowie, Nowym Sączu, Chojnicach, Szczecinie, Garwolinie, Błoniu, Rzeszowie, Częstochowie, Toruniu. W Warszawie oprócz kibiców Legii zaprosili nas także studenci NZS Uniwersytetu Warszawskiego.

Jakie jeszcze środowiska - oprócz kibiców i studentów - i jakie instytucje włączyły się do akcji?
- Bardzo różne. Zaproszenia kierują do nas terenowe oddziały IPN, Związek Główny Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych z Lublina, organizacje takie jak Klub Swobodnej Myśli przy kościele Księży Chrystusowców w Szczecinie, czasem są to także inicjatywy prywatne - zapraszają nas przedstawiciele władz poszczególnych miejscowości bądź lokalni działacze społeczni.

Czy program trasy będzie dostępny w internecie?
- Tak, zostanie umieszczony na stronie www.historiaroja.pl. Na Facebooku powstał także profil Historii Roja. Grupa ta jest coraz liczniejsza.

Ile pieniędzy potrzeba na dokończenie produkcji?
- Dość dużo, około miliona złotych. Dług wynosi około 400 000 złotych. Liczę jednak na to, że jeżeli zbierze się wiele osób, które zdecydują się poprzeć akcję, ten ciężar stanie się możliwy do udźwignięcia. Stowarzyszenie Twórców dla Rzeczypospolitej, którego jestem współzałożycielem, zgodziło się poprzeć akcję ratowania "Roja". Udostępni nam ono subkonto, na które będzie można wpłacać pieniądze. Wystąpi także do MSW o zgodę na przeprowadzenie zbiórki publicznej. Cieszę się z tego wsparcia.

Akcja "Ratujmy "Roja"" przekroczy także granice Polski?
- Tak, otrzymałem zaproszenie od Polonii ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. W marcu lub kwietniu planuję zatem pokazać "Historię "Roja"" także za oceanem.

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik Wtorek, 7 lutego 2012, Nr 31 (4266)

Autor: au