Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ratowały, choć za to groziła śmierć (cz. 3)

Treść

Siostra Teresa Antonietta Frącek RM Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Obok ratowania dzieci żydowskich w sierocińcach i domach zakonnych m. Matylda Getter rozwinęła szeroko ukrywanie dzieci u rodzin prywatnych. Na jej polecenie siostry wyszukiwały zaufane osoby, u których umieszczano dzieci wyróżniające się rysami semickimi.

Inżynier A. Gregorjew w Milanówku ukrywał na prośbę sióstr dwie dziewczynki w skrytce pod sufitem, dwie - rodzina Marka Gettera w Międzylesiu, kilka dziewcząt etapami - Klementyna Miaśkiewicz w Piastowie. U osób prywatnych przechowano w ten sposób kilkadziesiąt dzieci. Trzeba jednak zaznaczyć, że ukrywanie nie kończyło się na jednorazowym umieszczeniu dziecka, lecz była to nieustanna ciężka praca, ciągłe czuwanie, przewożenie z miejsca na miejsce, z Warszawy do Milanówka, Otwocka, Grodziska, Piastowa, Świdra. Zagrożone dziecko w rodzinie prywatnej przewożono do szpitala w Warszawie przy ul. Płockiej, gdzie odbierali je zaufani lekarze. W akcji tej najbardziej czynny udział brały siostry: Janina Kruszewska, Apolonia Lorenc, Stefania Miaśkiewicz (Relacje sióstr, VII 64, 150, 162).
Siostra Stefania od początku została włączona w akcję ratowania Żydów. Czyniła to pod kierunkiem matki Getter. Jej zadanie polegało przede wszystkim na przewożeniu dzieci, młodzieży i starszych osób z Domu Prowincjalnego na Hożej do domów dziecka w Aninie i Międzylesiu, do swojej matki w Piastowie, do zaufanych osób w Grodzisku, Milanówku, Świdrze, względnie do szpitala w Warszawie przy ul. Płockiej. Praca ta wymagała nieustannego napięcia i wielkiej pomysłowości, natychmiastowych decyzji, ale też ostrożności i odwagi, a wreszcie ufnego zdania się na łaskę Opatrzności.
Zagrożone dziecko w jednym miejscu wymagało natychmiastowego przewiezienia do innej kryjówki. "Co chcesz, to rób, mówiła nieraz matka Getter, ale musisz to dziecko zabrać, bo ta kobieta się wykończy". I siostra Stefania "stawała na głowie", jeździła, wyszukiwała nowe schronienia i przewoziła dzieci.
Niejednokrotnie, jadąc z dziećmi żydowskimi, ocierała się o śmiertelne zagrożenie. Kiedyś z Milanówka wiozła dziecko od kobiety, która je ukrywała, ale wobec częstych kontroli niemieckich trzeba było je zabrać. Siostra Stefania zabandażowała dziecku oko i nos i jechała kolejką EKD. Niespodziewanie wpadli Niemcy, rozpoczęła się rewizja. Siostra, trzymając dziewczynkę na kolanach, przycisnęła ją do siebie i szepnęła: "Nic nie mów". Niemiec zapytał: - Gdzie Siostra wiezie to dziecko? - Do szpitala, do Warszawy - brzmiała odpowiedź. - Co mu jest? - pytał dalej Niemiec, wpatrując się w siostrę i dziecko. - Ma chore oko - wyszeptała spokojnie siostra, polecając się Bogu w gorącej modlitwie.
Według siostry Stefanii: "On na pewno poznał, że to Żydówka". Na przestrzeni dwóch przystanków kolejowych Niemcy prowadzili rewizję, potem wyszli. Niemiec przed opuszczeniem wagonu odwrócił się jeszcze raz i, patrząc na siostrę, z politowaniem pokiwał głową. Dziecko to zawiozła siostra nie do szpitala w Warszawie, ale do swej matki do Piastowa, gdzie ukrywało się więcej Żydów. Innym razem, jadąc tramwajem w Warszawie z małym dzieckiem żydowskim, ponownie natknęła się na rewizję. Niemiec stanął przy niej i nachylając się, zapytał półgłosem: - Czy siostra wie, kogo wiezie? - Wiem - brzmiała odpowiedź. - A siostra wie, co za to grozi? - Wiem - odpowiedziała poważnie zapytana. Pomimo zamaskowania Niemiec rozpoznał, kogo siostra wiezie. Pogroził jej palcem, ale nie zatrzymał, okazał się człowiekiem. I tym razem siostra z dzieckiem żydowskim wyszła cało z opresji.

Tragiczne przeżycia sierot w 1944 r.
Najcięższe chwile przeżywały siostry z dziećmi podczas Powstania Warszawskiego w samej Warszawie i domach podwarszawskich. Pierwszy padł dom sióstr przy ul. Żelaznej, zbombardowany i spalony 6 sierpnia 1944 roku. Niemcy aresztowali 9 sierpnia 44 siostry i przez Pruszków wywieźli je do obozu w Ravensbrück. Wraz z nimi aresztowali 30 wychowanek (druga część dzieci przebywała na letnisku w Ostrówku), większość z nich z Pruszkowa zabrały siostry do pobliskiego domu do Brwinowa, ale niektóre zostały wywiezione do Ravensbrück i Auschwitz.
Tragiczne chwile przeżywały siostry prowadzące dwa ośrodki dla dzieci przy ul. Wolność 14: zakład "Łomna" i Instytut Higieny Psychicznej, w których duży procent stanowiły dzieci żydowskie. Przełożone tych domów: s. Tekla Budnowska i s. Benigna Tarmanowska, obydwie władające doskonale językiem niemieckim, postarały się w komendzie niemieckiej o ewakuację tych zakładów do Kostowca.
Wysiedlenie i tułaczka dotknęły dzieci z dwóch podwarszawskich domów w Aninie i Międzylesiu, a także z Białołęki, Płud, Ostrówka. Losy dwóch domów ukazują ogrom cierpień i tragicznych przeżyć, które stały się udziałem sióstr oraz dzieci polskich i żydowskich.
Dramatyczne chwile przeżywał Zakład pw. "Opatrzności Bożej" w Warszawie przy ul. Chełmskiej 19 (na Sielcach). Kilkakrotnie bombardowany przez Niemców w 1944 r. runął w gruzach, grzebiąc 7 sióstr i kilkuset rannych z istniejącego tu szpitala; ale dzieci zostały uratowane. Przełożona s. Olga Schwarc, po pierwszym bombardowaniu 30 sierpnia, zarządziła, by wychowawczynie natychmiast uciekały z dziećmi. Dzięki temu wyprowadziły 180 dzieci (od 2 do 18 lat) na Sadybę, a 1 września poza Warszawę. Wędrówka poprzez forty warszawskie w czasie bombardowania, a potem długa tułaczka w różnych miejscowościach doprowadziła je wreszcie do bezpiecznego miejsca w Skrzeszewach. Tylko dzięki pomocy okolicznej ludności siostry zdołały zapewnić umęczonym dzieciom dach nad głową i minimalne wyżywienie. Wyszły bowiem z płonącej Warszawy tylko w tym, co miały na sobie, cierpiały więc brak niezbędnych rzeczy (Kronika, AZ IV 78). Spośród uratowanych Żydówek tego domu znane są Halinka Hajt (obecnie mieszka w Izraelu) oraz Maria Malinowska (obecnie przebywa w Belgii). Ta ostatnia dopiero w 2000 r. odnalazła siostry, które uratowały jej życie.
Powstanie Warszawskie boleśnie dotknęło zakład naukowo-wychowawczy w Płudach, gdzie przebywało 40 dziewcząt żydowskich i 10 osób starszych. Piwnice tegoż obszernego obiektu były przepełnione dziećmi, gdyż oprócz własnych 150 wychowanek siostry przyjmowały kolejno wysiedlone sieroty z dwóch domów dziecka z Anina, z Białołęki, z Międzylesia "Zosinek" oraz z zakładów prowadzonych przez personel świecki z Wiśniewa, Zbójnej Góry i Miedzeszyna. W sumie znajdowało się tam ponad 500 dzieci, w tym 100 dzieci żydowskich, nie licząc ludzi wysiedlonych, którzy przy zakładzie szukali bezpiecznego schronienia. A bezpiecznie tu nie było, gdyż obiekt ten przez trzy miesiące znajdował się w ogniu walki. Niemcy umieścili na jego szczycie obserwatorium i stąd kierowali ostrzałem artyleryjskim. Pod dom podjeżdżały czołgi niemieckie i wyrzucały pociski na pozycje sowieckie. Z tego powodu był nieustannie bombardowany i silnie ostrzeliwany przez Rosjan. Wszyscy przeżywali tragiczne chwile, każde wychylenie z domu, a nawet wyjście na parter groziło śmiercią; były ofiary w ludziach świeckich, ranne wśród sióstr, budynek chwiał się od wstrząsów, ale nie runął (o. C.Cz. Baran OFM Conv. "Płudy - zakład wychowawczy dziewcząt SS. Franciszkanek Rodziny Maryi", Warszawa 1968, s. 12, mszp., ARM AZ III 38; tamże, Relacja s. St. Kaniewskiej, s. 12-26).
Do atmosfery grozy dołączały się: niesamowita ciasnota, zaduch, brak możliwości przyrządzenia posiłków, trudność utrzymania higieny, stąd plaga insektów, a nadto nieustanne rewizje niemieckie, poszukiwanie Żydów, wyrzucanie osób świeckich, a wreszcie wysiedlanie dzieci. Strach i przerażenie niosły ze sobą wizyty Niemców w piwnicach. Szczególnie dawał się we znaki jeden z nich, zwany "rudym krzykaczem", zażarty antysemita. Przez trzy tygodnie wpadał codziennie, szukając dzieci żydowskich. Jednego dnia "wściekle zły" - jak relacjonują siostry - wpadł do piwnicy z krzykiem, że tu jest przechowywany jakiś ksiądz - Żyd. Siostra Stanisława Kaniewska z Zosinka zaprzeczyła. Zażądał wówczas kontroli wszystkich piwnic. Idąc za siostrą, która w mroku pokazywała mu pomieszczenia pełne przerażonych dzieci, siedzących w ciasnocie, wypatrywał dzieci żydowskich i księdza Żyda.
Przy oprowadzaniu - w labiryncie piwnic - siostra omijała pomieszczenia, gdzie znajdowali się ludzie świeccy i jedenastu księży. A o tych najwięcej się bano, ponieważ Niemiec powiedział, że jeśli znajdzie kogoś oprócz dzieci, to na miejscu go zastrzeli. Nie zauważył jednak ani dzieci żydowskich, ani ukrywanego tu w zakonspirowanym pomieszczeniu księdza Tadeusza Pudra - pochodzenia żydowskiego, o czym nikt nie wiedział, nawet 11 księży tu przebywających, tylko przełożona Romualda Stępak i dwie wtajemniczone siostry: Domicela Golik i Janina Kruszewska, które czuwały nad jego potrzebami i bezpieczeństwem.
Najstraszniejsze chwile nastąpiły 10 października 1944 r. ze względu na zbliżanie się frontu. Siostry uniknęły wysiedleń dzieci w czasie poprzednich nocy, ale tego dnia były bezradne, nie pozwoliły jednak wyrzucić najmłodszych. Siłą, w czarną noc Niemcy wyrzucili starsze dzieci z piwnic, w tym 60 dziewcząt płudowskich i część z Zosinka, 60 chłopców z Białołęki, z którymi wyruszyło kilka sióstr wychowawczyń. Przeszły one długą tułaczkę pieszą i w transporcie kolejowym. Umęczone dzieci, pędzone przez Niemców w stronę Modlina, przytrzymane przez kilka dni w twierdzy modlińskiej, zostały skierowane przez Łowicz do Walewic. Natomiast druga część wysiedlonych wówczas dzieci znalazła się aż pod Krakowem - w Staniątkach i Niepołomicach (Relacje sióstr: L. Peńsko, J. Kruszewskiej, St. Kaniewskiej, N. Kmieciak, J. Magiera).
Pozostałe dzieci w Płudach doczekały się uwolnienia. Zanim to jednak nastąpiło, od dowódcy z Jabłonny przyjechał do Płud lekarz niemiecki dla sprawdzenia, czy wszystkie dzieci opuściły ten obiekt. A kiedy dowiedział się, że nie wszystkie, żądał wyjaśnień. Wówczas s. Kaniewska przedstawiła mu sytuację małych dzieci, w wieku 2-4 lat, wycieńczonych głodem i przebywaniem w piwnicach. Tłumaczyła, że dzieci nie są w stanie wyruszyć w daleką i ciężką podróż pieszą, a Niemcy nie dali transportu. Wówczas lekarz niemiecki zażądał osobistego sprawdzenia sytuacji dzieci w piwnicach. Jedna z sióstr oprowadzała go ze świecą, s. Stanisława objaśniała po niemiecku. "Oglądał wszystkie piwnice, a gdy doszedł do piwnicy, gdzie przebywali dwuletni chłopcy z Anina, przeraził się - siedzieli na węglu, wyglądali jak nieboskie stworzenia", dla nich bowiem nie było już innego pomieszczenia w piwnicach; wśród nich było 20 chłopców żydowskich. Siostra prosiła niemieckiego lekarza o żywność dla dzieci, gdyż jedynym posiłkiem była polewka z żyta, które zebrano z pola przed powstaniem i mielono na prymitywnych żarnach, ale i to żyto już się kończyło, przełożona martwiła się, czym będzie żywić taką gromadę dzieci. Lekarz obiecał przysłać żywność, a nawet kakao, cukier, słodycze, czekoladę. Ale nie przysłał i siostry nie widziały już ani lekarza, ani zapowiedzianych słodyczy. 24 października pierwsze patrole polskich żołnierzy z dywizji Kościuszkowskiej przyniosły uwolnienie.

Ukrywanie dziewcząt i osób starszych
W domach zgromadzenia siostry ukrywały młodzież i osoby starsze pochodzenia żydowskiego, zarówno kobiety, jak i mężczyzn. I w tej akcji największe zasługi poniosła m. Matylda Getter w Warszawie, a we Lwowie m. Janina Wirball, wikaria generalna. Szereg Żydów znalazło bezpieczne schronienie stałe lub chwilowe w domu prowincjalnym w Warszawie przy ul. Hożej, innym siostry świadczyły pomoc materialną, pośredniczyły w znalezieniu pracy, mieszkania. Przez dom Ireny Chacińskiej przeszło z polecenia m. Getter około 13 Żydówek w charakterze pomocy domowej, kilkanaście ukrywała Klemensa Miaśkiewicz w Piastowie. Dla wielu osób, m.in. dla młodego małżeństwa, s. Stefania Miaśkiewicz wyszukała bezpieczne schronienie w Otwocku.
Dziewczętom o "dobrej twarzy" m. Getter z siostrami pomagała materialnie, pośredniczyła w znalezieniu pracy, świadczyła za nie, że są to wychowanki zgromadzenia. Z jaką troską i serdecznością czuwała nad Żydówkami, które u niej szukały pomocy, ukazują relacje dwóch rodzonych sióstr, pochodzących ze Lwowa.
Mary, która przyjechała do Warszawy z nadzieją, że znajdzie tu bezpieczniejsze schronienie, w sytuacji śmiertelnego zagrożenia pierwsza przyszła na Hożą w 1943 roku. Oto jej słowa: "Co mi powiesz, dziecko?, zapytała mnie Matusia Getter. Odpowiedziałam jej, że policja jest na moich śladach, że nie mogę wrócić już do swego mieszkania, że jestem Żydówką, i nie wiem, gdzie pójść z tym życiem, co się tak rozpaczliwie kołacze w moim sercu. Tego dnia już zostałam na ulicy Hożej". Siostry znalazły jej pracę: "klasztor ręczył, pisała Mary, że jestem jego wychowanką".
Lilę skierował do m. Getter "ks. Chrobak z katedry św. Jana". Spotkanie to opisała w następujących słowach: "Nie zapomnę do końca życia tego momentu. M. Getter była w tym małym ogródku na Hożej, zbliżyłam się do niej, powiedziałam, że nie mam, gdzie się podziać, że jestem Żydówką, a więc wyjęta spod prawa, na co m. Getter mi odpowiedziała i tu przytaczam jej słowa: 'Dziecko moje, ktokolwiek przychodzi na nasze podwórze i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić'. Z całego okresu wojny, z wszystkich moich strasznych przeżyć - pisze Lila - to jest jedyny z nielicznych momentów, który pozostał mi w pamięci, tak świeży, jakby stał się dopiero w tej chwili". Mary Eckerling pisze ponadto: "Wiem, widziałam na własne oczy i poświadczyć mogę, że wiele osób pochodzenia żydowskiego przeszło przez klasztor, a jeszcze więcej małych dzieci" (Relacje, VIII 108, 109).
Siostry ukrywały osoby starsze także w sierocińcach. W Płudach przebywało ok. 10 osób, pełniąc różne funkcje gospodarcze, po kilka pracowało stale w Pustelniku, Kostowcu, Międzylesiu "Ostoja Zdrowia Dziecka" (wśród 4 Żydówek jedna była lekarką), w Warszawie przy ul. Chełmskiej. Osoby o typowo semickim wyglądzie umieszczała m. Getter w nowo założonych domach w Brwinowie, Brzezinkach koło Henrykowa, Międzylesiu "Nazaret" oraz w "Robercinie" - Woli Gołkowskiej pod Piasecznem.
Jadwiga Skrzydłowska, ukrywająca się w tym ostatnim domu, wspomina o delikatności sióstr: "Domyślały się one pewnie, kim jestem, ale nie dały mi tego odczuć i traktowały mnie dobrze i życzliwie" (Polacy-Żydzi 1939-1945, oprac. S. Wroński i M. Zwolakowa, Warszawa 1971, s. 311).
W ukrywaniu Żydów wyróżnił się dom zakonny w Izabelinie pod Warszawą, gdzie 3 siostry, z niezwykle ofiarną przełożoną Bernardą Lemańską, w niewielkim budynku otoczonym lasem przechowały 15 osób pochodzenia żydowskiego (Ankieta z 1962, AZ III 50). Kilka przebywało w Warszawie przy ul. Targowej i Skaryszewskiej, gdzie wraz z siostrami pracowały w pracowni trykotarskiej. Dom przy ul. Zakroczymskiej 1, przylegający do getta, niósł pomoc Żydom podczas powstania w getcie w 1943 roku. Siostry robiły rannym Żydom opatrunki, dzieliły się żywnością i ukrywały przez pewien czas młodą Żydówkę (Relacja VII 56 s. A. Tymoszczuk). Poza tym siostry starały się o przepustki do sklepów położonych na terenie getta warszawskiego, a przy tej okazji wiozły chleb, tłuszcz i inne artykuły, które rozdawały głodnym na ulicy lub przekazywały osobom w komitecie rozdzielczym. Była to drobna pomoc wobec tej, którą codziennie w sposób tajny dostarczały do getta polskie organizacje podziemne, ok. 500 ton towaru (T. Bednarczyk, Refleksje w 25. rocznicę walk w getcie warszawskim, "WTK", 1968, nr 16).
Pomoc Żydom niosły także siostry w innych domach zgromadzenia w formie darów materialnych lub udzielając bezpiecznego schronienia. Tak np. w Ostrowcu Świętokrzyskim w domu przy ul. Słowackiego przyjęły na mieszkanie rodzinę żydowską, a w Węglówce ukrywały 2 rodziny w piwnicy, w Mszanie Dolnej przy ul. Kolejowej przez całą okupację mieszkało małżeństwo Wojciechowskich (Relacje, VII 20, 35, 152).
W dystrykcie Galizien dzieliły się z Żydami swoim pożywieniem. Siostra Stanisława Blandzińska, pracująca w fabryce konserw Röckera we Lwowie, posyłała codziennie trochę żywności dla Żydówki Lövenfirsch i dla jej dzieci. Siostry pracujące w gospodarstwie rolnym w Malechowie pod Lwowem ukrywały do końca wojny w piwnicy starą Żydówkę (Relacja VII 42, 84).
W lwowskim domu prowincjalnym przy ul. Słodowej 6 wikaria generalna m. Janina Wirball wraz siostrami oprócz opieki nad dziećmi żydowskimi niosła pomoc starszym i chorym Żydom. Siostra Melania Paszyn uratowała życie adwokatowi Stanisławowi Czajkowskiemu, który po stracie żony i dzieci zażył truciznę, w 1944 r. pomogła dr. Gelbsteinowi z Cumania w zmianie nazwiska i w znalezieniu mieszkania we Lwowie; przez pewien czas mieszkał w domu sióstr jako ich pracownik, gdy ktoś obcy przyszedł, doktor sprzątał, by upozorować swą obecność (po ucieczce z obozu w Białej Podlaskiej przyjął nazwisko Krzysztoporski). Pewien czas w domu przy ul. Słodowej 6 mieszkała matka Żyda Jolesa. Wielu Żydów umieszczały siostry u osób prywatnych w mieście (Relacje, VII 172, 181).
Siostra Martyna Neugebauer, współpracująca z Armią Krajową we Lwowie, dostarczała Żydom i ludziom z polskiego podziemia nowych dokumentów. W wyrabianiu metryk, o czym już wspomniano, współpracowały siostry z parafią św. Antoniego i dr Heleną Krukowską.
Stosunkowo dużo Żydów ukrywały siostry pracujące w szpitalach - na oddziałach zakaźnych lub w piwnicach szpitalnych, w skrytkach węglowych, wśród starych mebli: w Augustowie, Krasnymstawie, Mińsku Mazowieckim, Bóbrce, Nadwórnie, Turce, Wołkowysku. Pod opieką sióstr pracujących w szpitalach we Lwowie przez całą okupację ukrywał się Żyd Stanisław Wolski. Sporadyczną pomoc niosły siostry pojedynczym Żydom i całym rodzinom w byłych placówkach szkolnych w Dźwiniaczce i Ostrej, udzielając im schronienia w swych domach i środków materialnych do przetrwania. W Tłumaczu i Zazulach pomagały Żydom zgromadzonym w lagrach, a w Zazulach ukrywały ponadto Żydówkę z córką, w innych zaś miejscowościach wynosiły żywność do lasu. We Lwowie przez pewien czas prowadziły kuchnię dla 60 Żydów z Wiednia (przed 1941 r.).
W akcji niesienia pomocy Żydom siostry współpracowały z duchowieństwem parafialnym. W Pistyniu z ks. proboszczem Józefem Grzesiowskim ukrywały Żyda (ok. lat 40), w Puźnikach wraz z ks. Kazimierzem Słupskim ukrywały na plebanii profesora Kurnybuda z Buczacza i tamtejszą aptekarkę o zmienionym nazwisku Teresa Krzyżanowska (Relacje, VII 207, 192, 214). Na Wileńszczyźnie w Mickunach s. Eufemia Gryncewicz w porozumieniu z proboszczem Daniłowiczem ukrywała Żydówkę z synem z Wilna, w Rakowie s. Katarzyna Krala współpracowała z proboszczem Aleksandrem Hanusiewiczem. W Wilnie przy ul. Stefańskiej przełożona Agnieszka Lisówna udzielała pomocy Żydom wywożonym na stracenie do Ponar, zabierając nocą dużą gromadę dzieci i osób starszych na dziedziniec zakładu, gdzie siostry przygotowywały dla nich gorący posiłek. Wprawdzie Niemcy wywieźli ich wkrótce, ale dwie młode Żydówki dzięki pomocy sióstr ocalały (ARM F-g-1 C. Bohdanowicz, Rodzina Maryi, s. 103-104).
"Nasz Dziennik" 2008-03-15

Autor: wa