Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ratowały, choć za to groziła śmierć

Treść

O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej Siostra Teresa Antonietta Frącek RM Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Czy Żydzi doceniali ofiarę Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi i ich poświęcenie? Wielu z nich odeszło po wojnie bez pożegnania. Zdarzało się, że dzieci porywano z zakładów prowadzonych przez siostry. Jednak większość Żydów, zabierając dzieci, wyrażała wdzięczność za okazaną pomoc, nieliczni w późniejszych latach utrzymywali kontakt ze zgromadzeniem. Jedna z wychowanek po 20 latach pisała z Izraela wraz z matką do s. Olgi Schwarc, wyrażając wdzięczność za ocalone życie. Kiedy Żydzi zabierali ostatnią dziewczynkę z Pustelnika i chcieli zapłacić za jej ukrywanie, przełożona, s. Helena Dobiecka, nie przyjęła ofiary, powiedziała: "Życia ludzkiego nie opłacą pieniądze" (Relacja s. F. Kuchta, VII 142). Dom w Międzylesiu - "Ulanówek", podczas Powstania Warszawskiego runął w gruzach i płomieniach, a dzieci i siostry przeżyły kilkakrotnie wysiedlenie i uciążliwą tułaczkę w warunkach skrajnej nędzy. Straciły wszystko - dom, zapasy żywności, odzież, pościel, ale powróciły na zgliszcza i zabrały się do odbudowy, o czym czytamy w Kronice tego domu w zapisie z 1945 r.: "Trudności ogromne z powodu braku materiałów budowlanych, ale niestrudzone siostry wynajdują takowy wprost spod ziemi. Dokucza nam dotkliwie brak odzieży dla dzieci, bielizny i pościeli. Tu wielką pomoc okazała nam pani Eleonora, nazwisko niewiadome, Żydówka, bardzo inteligentna i wykształcona osoba, która się u nas ukrywała przez blisko 2 lata. Przez swoje znajomości w rządzie, wystarała się nam o przydział materiałów tekstylnych - 1600 m, pończoch, koców i obuwia. Uszczęśliwione siostry pojechały do Łodzi po przydziały i samochodami kilkakrotnie sprowadziły te 'skarby'. Pani Starsza, tak ją nazywałyśmy, pomogła nam wiele przy zmianie pieniędzy. Bardzo to była szlachetna osoba, pełna poświęcenia, delikatności i smutno nam było z nią się rozstać, lecz chciała wracać do swoich i objęła kierownictwo Domu Dzieci Żydowskich w Otwocku. Osoby semickie, które się u nas ukrywały, wracały do współziomków. Po dzieci też się zgłaszali krewni lub znajomi i zabierali uratowane skarby, pełni wdzięczności". "Uratowały mi życie" Pobyt u Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi ze wzruszeniem wspomina Żydówka Małgorzata Frydman Mirska, obecnie Acher, zamieszkała w Paryżu, która jako mała dziewczynka doświadczyła wyjątkowo trudnych losów okupacyjnych. Z matką i siostrą Ireną przebywała do sierpnia 1942 r. w getcie warszawskim. W swoich wspomnieniach z minionych lat wojny utrwalonych na taśmie magnetofonowej (20 kwietnia 1983 r.) opowiadała: "(...) Moja matka Łucja - w czasie wojny Wanda Tarkowska, moja siostra Irena i ja mieszkałyśmy w getcie, przy ul. Świętojerskiej. Potem w Wydziale Zdrowia, skąd przeszłam na stronę aryjską. Główna pielęgniarka getta warszawskiego powiedziała mojej matce, że swoje dzieci odda do SS. Sacre Coeur. Matka miała również tę ideę. Zaczęła myśleć, kogo zna ze znajomych, kto by miał bliższe stosunki z siostrami zakonnymi. Przyszła jej na myśl właśnie p. Szyszkowska, żona adwokata Szyszkowskiego, która chodziła na Mszę św. w niedzielę do Sióstr na Hożej. Gdy wychodziłam z getta, to adiutant głównego lekarza getta, powiedział do mojej matki: 'Proszę pani, temu dziecku my nie dajemy 12 godzin życia po tamtej stronie'. Ja odpowiedziałam mu: 'Panie Lubartowski, tutaj ja czekam na śmierć, a tam spróbuję'. Pan Bóg dał, że spróbowałam. Na 9 tys. dzieci ja się uratowałam". Małgorzata Acher wraz ze swoją siostrą dostała się pod opiekę Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Płudach. Ich matka Łucja Frydman pracowała w Warszawie, korzystając z pomocy m. Matyldy Getter i s. Anieli Stawowiak. Ojciec, adwokat - Roman Frydman Mirski, oficer wojsk polskich, przebywał w czasie wojny na Węgrzech. Małgorzata z siostrą wyjechały po wojnie do Anglii, a później do Francji, natomiast ich rodzice pozostali w Polsce. W 1983 r. pani Małgorzata Acher, będąc w Warszawie z okazji 40. rocznicy powstania w getcie, odwiedziła dom generalny Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, przy ul. Żelaznej 97. Do Księgi Pamiątkowej Zgromadzenia wpisała wówczas znamienne słowa: "Z wielkim wzruszeniem i miłością wspominam postacie m. Matyldy Getter oraz siostry przełożonej Anieli Stawowiak, które mi uratowały życie, gdy mnie przyjęły do swego domu w Płudach, w początkach września 1942 r., gdzie jako wystraszone, czarne żydowskie dziecko znalazłam ratunek i azyl". Po latach Małgorzata Acher tak wspominała siostry: "W czasie wojny, gdy życie moje było zagrożone, doznałam wiele przyjaźni od sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Matka Getter i s. Przełożona Aniela Stawowiak to dla mnie dwie święte osoby. Więcej do czynienia miałam osobiście z M. Przełożoną Anielą, dlatego że pozostawałam bezpośrednio pod jej opieką w Domu Dziecka w Płudach. Gdy ona wyjechała z Płud na przełożoną do Prewentorium dla dzieci do 'Ulanówka' (Międzylesie), to było dla mnie coś strasznego. Czułam się jak prawdziwa sierota. M. Aniela była piękną osobą. Miała wspaniałe szaro-zielone oczy. Widzę ją jeszcze oczyma wyobraźni i dużo bym dała, by mieć jej zdjęcie. Nigdy nie widziałam jej zdenerwowanej. Miała w sobie niezwykły spokój. Pewnego razu, gdy do Płud przyszli Niemcy, Matka przełożona schowała mnie na strychu. Drżałam ze strachu, a ona położyła mi rękę na głowie i powiedziała: 'Moje dziecko, w domu, gdzie jest kaplica, nic ci się nie może stać'. Po tych słowach, po dotknięciu jej ręki zupełnie się uspokoiłam. (...) W czasie wojny była taka historia pod nazwą 'Hotel Polski'. Niemcy i Komitet Pomocy Żydom powiedzieli, że za wielkie pieniądze wymienią Żydów, którzy się ukrywają, za więźniów niemieckich w Ameryce. Na wiadomość o tym moja matka poszła do matki Getter i powiedziała: 'Proszę Matki, ja już nie wytrzymuję nerwowo, ja się zamienię. Zbiorę rzeczy, które mam na przechowaniu u znajomych. Niech mi Matka odda dzieci, pojedziemy do Ameryki'. - 'Proszę pani - powiedziała matka - pani ma jeszcze zaufanie do Niemców? Te dzieci były mi powierzone do końca wojny przez panią Szyszkowską i ja ich nie oddam do końca wojny'. W ten sposób matka Getter jeszcze raz uratowała nam życie (...)". Pani Małgorzata Acher już wcześniej napisała swoje wspomnienia z lat wojny, w formie wywiadu z pewnym francuskim dominikaninem, które 12 października 1999 r. osobiście przekazałam Papieżowi Janowi Pawłowi II. W odpowiedzi Ojciec Święty, przez pośrednictwo Sekretariatu Stanu, przesłał pani Małgorzacie Acher podziękowanie, w którym m.in. czytamy: "Ojciec Święty z wdzięcznością przyjął tę historię rodzinną, zakorzenioną w dziejach różnych środowisk, tworzących wyjątkowy klimat Polski w okresie przedwojennym, w czasie okupacji i po jej zakończeniu. Równocześnie wspomnienia te są wspaniałym świadectwem o ludzkiej odwadze i dobroci, która zwycięża nawet wtedy, gdy panowanie zła wydaje się wszechobecne" (List z 10 listopada 1999 r., Watykan). Kiedy w 1993 r. Marek Halter kręcił film o osobach, które ratowały Żydów w Europie, Małgorzata Acher zabiegała o to, "by w tym filmie o zasłużonych ludziach w pomocy ratowania Żydów w Europie, nasz klasztor (Sióstr Rodziny Maryi) był na pierwszym miejscu. Bo tak było i historia powinna o tym wiedzieć!!! Do ostatniego tchu będę o tym mówić i o to walczyć. Dlaczego wszędzie się mówi i pisze o draniach, którzy wydawali, a tak mało o bohaterach takich jak Siostry. Gdyby Matusia [m. Getter - s. T.A. Frącek] nie wzięła mnie i mojej siostry Irki pod swoje skrzydła, 8 czy 9 września 1942 roku, to nie miałybyśmy gdzie iść. Jak dziś pamiętam, jak nas przyprowadziła na Hożą znajoma mojej Matki, p. Helenka Wizel i Matusia spojrzała i powiedziała tak: 'Proszę Pani, te dziewczynki mogą zostać' i następnego dnia siostra przełożona Aniela zawiozła nas do Płud z narażeniem swojego życia. Jej fotografia, którą mam, stoi w salonie, który jest również pokojem, w którym czekają pacjenci (bo moja młodsza córka Zosia jest lekarzem), gdyż chcę, by wiedzieli, dzięki komu ona jest na świecie" (List z 1 sierpnia 1993 r.). "Siostro, bądź moją matką, nie mam już rodziców" Z szacunkiem wspomina pobyt u Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi Żydówka Anna Henrietta Kretz, obecnie Daniszewski, zamieszkała w Antwerpii, w Belgii, która jako mała dziewczynka znalazła w czasie wojny schronienie w Domu Sierot w Samborze przy ul. Przemyskiej (obecnie Ukraina). Dziewczynka ta, z ojcem lekarzem i matką, przetrwała w Samborze niemal do końca wojny. Ukrywali ich Polacy i Ukraińcy, tymczasem już w końcowym etapie okupacji, w 1944 r. wydał ich Żyd. Rodzice jej zostali rozstrzelani, ten sam los i ją czekał. Na moment przed egzekucją ojciec krzyknął do dziecka: uciekaj! Anna uciekała, słysząc strzały karabinu maszynowego, które zabiły jej rodziców i salwę puszczoną za nią, która jednak jej nie dosięgła. Tułała się przez pewien czas, a potem udała się do sierocińca prowadzonego przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi. Podchodziła do tego obiektu dwukrotnie i cofała się, ponieważ na dziedzińcu i w budynku gospodarczym przebywali Niemcy. Do przełożonej s. Celiny Kędzierskiej powiedziała: "Siostro, bądź moją matką, nie mam już rodziców". I pozostała pod troskliwą opieką sióstr, które ukrywały w sierocińcu, wśród dzieci polskich, dziesięcioro dzieci żydowskich i kilkoro niemowlaków oraz troje dzieci cygańskich, chociaż w części zabudowań sierocińca, jak wspomniano, kwaterowali Niemcy i na dziedzińcu prowadzili swoją kuchnię polową. Po 1945 r. odnalazł ją wujek, jedyny z rodziny, który przeżył wojnę, i zabrał z Sambora. Anna Henrietta opuściła sierociniec, z którego siostry już wcześniej zostały usunięte przez władze sowieckie, a zarząd w zakładzie objął personel świecki. Przełożona, s. Kędzierska, już wówczas ciężko chora, powiedziała jej na pożegnanie: "Pamiętaj, abyś była dobrym człowiekiem". Te słowa pozostały na zawsze żywe w sercu tej wojennej wychowanki. Anna udała się z wujem do Krakowa, a następnie do Belgii. Nie zapamiętała ani nazwy zgromadzenia, ani nazwiska przełożonej, jedynie jej imię: s. Celina. Po wojnie Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi musiały opuścić Sambor w ramach repatriacji, ale już bez przełożonej s. Celiny Kędzierskiej, która zmarła w 1946 r. i została pochowana na tamtejszym cmentarzu. Podczas pobytu w Warszawie Anna H. Kretz wpisała do Książki Pamiątkowej Domu Generalnego Sióstr Rodziny Maryi, przy ul. Żelaznej 97, następujące słowa: "Ku pamięci siostry przełożonej (Celiny Kędzierskiej z Sambora) i innych sióstr, które z narażeniem własnego życia i w strasznych warunkach chowały mnie i inne dzieci żydowskie i pomogły nam utrzymać wiarę w ludzi, którą mogłyśmy na zawsze zatracić wraz z życiem. Oby pamięć o ich uczynku nigdy się nie zatarła, bo czynem wskazały, że miłość bliźniego może doprowadzić do najwyższej szlachetności i bohaterstwa. Nigdy tego nie zapomnę. Obym była tego warta. Hanna Kretz (z Belgii). Warszawa, 21.10.1993". W 1993 r. Anna Kretz postarała się o upamiętnienie ofiarnej postawy s. Celiny Kędzierskiej, za uratowanie przez nią 10 dzieci żydowskich, o czym świadczy następujący dokument: "Dyplom zasadzenia 10 drzew w Izraelu, w lesie przyjaźni żydowsko-chrześcijańskiej, przez Henriettę Kretz dla uczczenia Siostry Celiny Kędzierskiej [w oryg. Kredierska], na pamiątkę wiecznej wdzięczności dla tej Siostry, która świadczyła miłość bliźniego zgodnie z wiarą Kościoła katolickiego". Anna H. Kretz, za moim pośrednictwem, ofiarowała Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II swoje wspomnienia pt. "Une enfance assassinee". Dołączyła do nich list z 3 grudnia 1993 r., w którym m.in. napisała: "Chodzi mi o to, by imię siostry przełożonej, Sióstr Rodziny Maryi w Samborze, koło Lwowa, Celiny Kędzierskiej, nie poszło w zapomnienie i pozostało utrwalone na równi z innymi bohaterami Kościoła. Uratowała ona nie tylko mnie, ale i dziewięcioro innych dzieci żydowskich i troje cygańskich od niechybnej śmierci, narażając nie tylko swoje życie, ale też i życie pozostałych mateczek klasztoru. Wykazała ona olbrzymie poświęcenie i hart ducha, aby zdobyć utrzymanie dla dzieci, którym była najlepszą matką i opiekunką. Chowała ona również polskich partyzantów, mimo że na terenie klasztoru kwaterowali Niemcy. Byłoby to niesprawiedliwe, by nikt o tym nie wiedział, a w pierwszej instancji Głowa Kościoła Chrześcijańskiego, który ona tak pięknie i godnie reprezentowała. Załączam mój rękopis, bo w nim szerzej opisuję życie w klasztorze, tak jak było, nic nie dodając i nic nie ujmując (po francusku, bo lepiej władam nim niż polskim)". W 1994 r. Anna Kretz udała się do Sambora, szukając tam materialnych śladów swego pobytu w czasie wojny oraz swych rówieśników. Odnalazła dom należący niegdyś do sierocińca, nie odnalazła jednak grobu s. Celiny Kędzierskiej. Natomiast w pociągu zawarła znajomość z Żydem z Sambora, Jerzym Banderem, którym Anna Kretz w czasie okupacji zaopiekowała się w więzieniu, gdy Niemcy wrzucili to niemowlę do celi, w której przebywała. Dziecko to następnie trafiło także do sierocińca w Samborze pod opiekę Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi dzięki pośrednictwu pani Wahułka, sekretarki szkoły w Samborze. W Domu Sierot przebywał pod opieką sióstr na oddziale niemowląt, o czym nie wiedziała nawet Anna Kretz, z grupy starszych dzieci (Informacje z 1999 i 29 września 2007 r.). Jerzy Bander, zamieszkały w Izraelu, poszukuje śladów swojego dzieciństwa. O sobie mówi, że urodził się w sierpniu 1942 r. w więzieniu. Matka jego została zabita, a ojciec ukrywał się. W 1999 r. wraz z Anną Kretz odwiedził Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w Warszawie. W związku z powyższymi informacjami liczbę 10 dzieci żydowskich ukrywanych w Samborze trzeba powiększyć o kilkoro niemowlaków. Dodać należy też, że Anna Henrietta jest z zamiłowania malarką i w 1993 r. namalowała duży portret s. Celiny Kędzierskiej w otoczeniu dzieci, a w 2002 r. - portret bł. abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, założyciela Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, wyniesionego do chwały ołtarzy przez Papieża Jana Pawła II w Krakowie 18 sierpnia 2002 roku. Jest to jeszcze jeden gest wdzięczności dla siostry Celiny Kędzierskiej i całego zgromadzenia, którym zawdzięcza swoje życie. Od 2001 r. Anna Henrietta czyni starania, by na budynku byłego sierocińca (obecnie - szkoła) w Samborze umieścić tablicę upamiętniającą ukrywanie dzieci żydowskich przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi na czele z przełożoną s. Celiną Kędzierską. Otrzymała na to zgodę władz ukraińskich, ale pod warunkiem, że napis będzie w języku ukraińskim. Warto dodać, że Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi powróciły do Sambora w 1995 r. i obecnie pracują przy tamtejszej parafii rzymskokatolickiej. "Po 60 latach zwiążą się końce mojego życia" Janina Ronis, po 60 latach poszukiwań, odnalazła Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi, które uratowały jej życie we Lwowie, w domu generalnym przy ul. Kurkowej 45. O swoim pobycie w klasztorze w latach 1942-1944, gdzie została ochrzczona, pisze: "Ten akt spowodował, że jestem całe życie na przełęczy między pochodzeniem żydowskim a uczuciem chrześcijańskim. Odkąd się otworzyły dla nas granice Polski, jeżdżę co roku do Polski spotkać się z koleżankami z ławy szkolnej i ucieszyć krajobrazem, za którym stale tęsknię. Mam metrykę z tamtych czasów (to jedno, co mi pozostało). W metryce jestem Janina Glińska, a mamusia Kazimiera Glińska. Kiedy Mamusia mnie oddała do klasztoru, zostałam ochrzczona jako Ryszarda, a mamusia jako Maria. (...) W Izraelu jestem w bardzo bliskim kontakcie z zakonem milczących sióstr w Beit Jamal, który nazywa się po angielsku 'Monastery Our Lady o The Assumption', w którym są siostry z całego świata i w tym z Polski. Co najmniej dwa razy do roku spędzam kilka dni w tym klasztorze na modlitwach i medytacji, co mi daje dużo spokoju duszy" (2007 r.). Wśród nielicznych dokumentów, uratowanych ze Lwowa, z Domu Generalnego przy ul. Kurkowej 45, zachował się w Archiwum Zgromadzenia w Warszawie "Spis sióstr, dzieci i lokatorów" klasztoru lwowskiego z lat 1943-1944, w którym pod nr 183 figuruje Janina Ryszarda Glińska, a także dwie fotografie, przedstawiające dzieci z tamtejszego wojennego sierocińca. Odbitki z tych materiałów, wysłane do Izraela (4.01.2003 r.), sprawiły niesłychane wrażenie na Janinie, która nie tylko odnalazła ślad swego wczesnego dzieciństwa w dokumentacji, ale także rozpoznała siebie wśród dzieci na jednej z fotografii. "W odpowiedzi na list otrzymany - pisała Janina Ronis - który wzbudził u mnie wiele wspomnień i ogromne wzruszenie, mam nadzieję, że nareszcie po 60 latach zwiążą się końce mojego życia". W kolejnym liście donosiła: "Od kiedy skontaktowałam się z Waszym Zakonem, zaszła zmiana w moim życiu". Jednocześnie nadesłała zwierzenie: "Informacje odnośnie mojego pobytu w klasztorze Sióstr Marjanek wywołały wielkie wzruszenie w całej mojej rodzinie. Oglądając zdjęcia i 'Spis', w którym figuruje moje imię, wszyscy mieli łzy w oczach". "Zostałam przyjęta do klasztoru i ochrzczona w roku 1942, a odebrana po dwóch latach, kiedy Rosjanie walczyli z Niemcami na ulicach Lwowa. (...) W tym też czasie mamusia spotkała rodaka z Podwołoczysk, który stracił żonę i dzieci i po wojnie się pobrali, z którego też małżeństwa mam, dzięki Bogu, kochanego brata". Pani Janina zwierzała się również: "Do 12. roku życia - nosiłam na szyi medalionik z klasztoru i nad moim łóżkiem wisiał obrazek Pana Jezusa, do którego się codziennie modliłam. Mój ojczym był pobożnym Żydem. Widząc, że dziecko, które adoptował modli się do Jezusa, poszedł do rabina po radę. Mądry rabin mu poradził: niczego mi nie zabierać ani nie zabraniać modlitwy, bo wiara dla dziecka jest bardzo ważna. Tak to było, dopóki mój wujek komunista wrócił z Rosji i zamieszkując u nas robił mi komunistyczne płukanie mózgu. (...) Rozstałam się z medalionem i obrazkiem. W roku 1957 wyjechaliśmy do Izraela, gdzie wstąpiłam do seminarium nauczycielskiego, a po studiach wyszłam za mąż. Mam dwie córki i wnuczkę 4-letnią. (...) Wierzę w Boga, który jest Bogiem dla wszystkich. Modlę się własnymi słowami i czuję głęboką więź do żydostwa i do chrześcijaństwa. Spokój i ukojenie duchowe znajduję w klasztorze" (List z 9 stycznia 2003 r., VIII 107). Po wizycie w Polsce na przełomie maja i czerwca 2003 r. Janina pisała: "Nigdy nie zapomnę spotkania z Drogimi Siostrami, które reprezentują dla mnie miłość Boga, w którego imieniu z poświęceniem ratowały dzieci i ludzi od śmierci. (...) Odkąd wyjechałam, bardzo często myślę o Siostrach, które spotkałam i które przyjęły mnie z ciepłem i miłością, a ja naprawdę czuję się Waszą wychowanką". W innym liście pisała: "Może kiedyś się wybiorę do Polski na Boże Narodzenie, które to święto ubóstwiam. Lubię nocne nabożeństwo i śpiewam wszystkie kolędy" (Listy z 2003 r.). W grudniu 2004 r. Janina przyjechała do Warszawy i spędziła w gronie sióstr Wigilię Bożego Narodzenia w domu generalnym przy ul. Żelaznej 97, uczestniczyła w ich modlitwach, wieczerzy wigilijnej, śpiewaniu kolęd przy choince oraz w Pasterce odprawionej o północy. W wyniku niesienia pomocy Żydom Siostry Rodziny Maryi ocaliły życie ponad 500 dzieciom i młodzieży oraz ok. 250 osobom starszym. Ponad 300 dzieci ukrywały w sierocińcach, ok. 120 w innych domach zgromadzenia, ponad 80 w rodzinach prywatnych. W domach zakonnych ukryły 150 osób starszych i pośredniczyły w ukryciu ok. 100 Żydów u osób prywatnych. Poza tym krótkotrwałej pomocy udzieliły ok. 400 osobom, a przez dłuższy czas pomagały ponad 100. To są zaniżone cyfry. Liczba ocalonych przez zgromadzenie stale wzrasta, gdyż nadal zgłaszają się osoby uratowane przez siostry w ich klasztorach. Jest to wkład Sióstr Rodziny Maryi w powszechną akcję niesienia pomocy Żydom, których ocalono na ziemiach Polski szacunkowo od 80 do 300 tysięcy. Zginęło ich jednak ok. 3 milionów. W sumie w latach II wojny światowej straciło życie ok. 6 mln Żydów europejskich. Straty osobowe Narodu Polskiego obliczane są w podobnych granicach. Na zakończenie warto zacytować słowa jednego z wychowanków, który przeżył lata okupacji hitlerowskiej pod opieką sióstr w Kostowcu i był świadkiem ich ofiarnej pracy oświatowej, wychowawczej, patriotycznej, a także ukrywania dzieci żydowskich: "Sądzę, że nie ma takich pieniędzy, odznaczeń, tytułów i 'drzew sprawiedliwych', które by choć w części mogły być zapłatą za ciche bohaterstwo Sióstr Rodziny Maryi. Pozostaje tylko pamięć i modlitwa" (Listy - Ocalony! "Ład", Warszawa, nr 22, 29 maja 1983 r.). Opracowania: S. Teresa Frącek RM, "Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w latach 1939-1945", w: "Kościół katolicki na ziemiach Polski w czasie II wojny światowej", t. XI, Warszawa 1981, s. 360, "Ukrywanie Żydów", s. 285-300; por. tejże, "Zgromadzenie Sióstr Rodziny Maryi w latach 1939-1945", tamże, Studia i materiały, t. I, Warszawa 1973, s.11-131 (o ratowaniu Żydów, s. 109-129); "Za cenę życia", "Ład", Warszawa, 1983 nr 17 (24 kwietnia 1983); "Siostry Rodziny Maryi z pomocą dzieciom polskim i żydowskim w Międzylesiu i Aninie", Biblioteka Wawerska, Warszawa 2006. "Nasz Dziennik" 2008-04-04

Autor: wa