Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rating Niemiec w opałach

Treść

Rynki i agencje ratingowe bezskutecznie naciskają na Niemcy, aby pozwoliły rozwiązać kryzys eurostrefy przez interwencję Europejskiego Banku Centralnego i emisję euroobligacji. Niemcy zwlekają, a niewykluczone, że ich rezerwa wynika z faktu, iż Berlin sam szykuje się do opuszczenia strefy euro, aby uniknąć spłacania jej długów.
Amerykańska agencja ratingowa Moody´s ostrzegła wczoraj, że gwałtowne pogłębienie kryzysu zadłużenia w strefie euro grozi obniżeniem wiarygodności kredytowej wszystkich krajów UE. Specjalny komunikat ostrzegawczy wydany przez agencję w tej sprawie to wyraźny element presji na rządy europejskie przed zbliżającym się szczytem UE zaplanowanym na 8-9 grudnia. Już w pierwszym kwartale przyszłego roku może dojść do obniżenia ratingów krajów eurostrefy, a być może także innych państw UE, o ile przywódcy "nie przedstawią wcześniej znaczących inicjatyw politycznych, które mogłyby szybko ustabilizować rynki kredytowe". Moody´s zakłada dwa scenariusze. Według pierwszego z nich, określonego jako pozytywny, strefa euro zostaje utrzymana bez ogłaszania niewypłacalności kolejnych państw. Jednak i w takim wypadku nawet kraje najbardziej wiarygodne, jak Niemcy, Holandia, Austria i Finlandia, muszą się liczyć z przejściowym obniżeniem oceny ratingowej. Drugi scenariusz - negatywny - zakłada podział eurostrefy i opuszczenie jej przez jeden lub więcej krajów, co zdaniem Moody´s miałoby negatywne konsekwencje w sferze oceny wiarygodności kredytowej dla wszystkich krajów eurostrefy i innych państw UE.
Nic jednak nie wskazuje na to, aby Niemcy, jedyny kraj zdolny powstrzymać kryzys zadłużenia, rwały się do ratowania Europy. Nasz zachodni sąsiad, główny motor wprowadzania wspólnej waluty, teraz, gdy euro rozpada się z powodu nierównowagi wewnętrznej, pozostaje głuchy na wezwanie SOS. Euro było dobre, dopóki pozwalało przyspieszyć rozwój niemieckiej gospodarki, a gdy trzeba spłacić wygenerowane przez wspólną walutę długi peryferyjnych krajów, te same Niemcy odżegnują się od przyjęcia na siebie gwarancji spłaty gigantycznego zadłużenia. Kanclerz Angela Merkel nie zgadza się na emisję przez eurostrefę wspólnych euroobligacji, które pozwoliłyby odetchnąć największym dłużnikom, ani też na skup przez Europejski Bank Centralny najtrudniej zbywalnych obligacji krajów euro o rentowności powyżej 7 procent. W rezultacie dłużnicy, rolując długi, zapożyczają się na coraz większy procent. Na koniec muszą ogłosić niewypłacalność i przejść na garnuszek Międzynarodowego Funduszu Walutowego z jego szokową terapią naprawczą, która wywołuje protesty społeczne i zamieszki uliczne.
- Kanclerz Angela Merkel wie, że jeśli obciąży Niemcy finansowaniem europejskiego długu, to podskoczy o 1-2 punkty procentowe koszt finansowania niemieckiego długu, który sięga 80 proc. PKB. To dla Niemiec dodatkowy wydatek rzędu kilkudziesięciu miliardów euro rocznie - wyjaśnia dr Zbigniew Kuźmiuk, poseł PiS, ekonomista. - Gdyby Niemcy rzeczywiście chciały ratować eurostrefę, to nie powinny zwlekać z pomocą - uważa dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. - Ta zwłoka wskazuje, że raczej chcą zyskać na czasie, aby dobrze przygotować się do opuszczenia strefy euro, w przypadku jeśli kraje peryferyjne nie zobowiążą się do samodzielnego przezwyciężenia kryzysu - przewiduje finansista. Na razie Niemcy realizują, jego zdaniem, tzw. wariant kolonialny, tj. zmuszają dłużników, aby za cenę "potu i łez" spłacili maksymalną część długów wobec niemieckich i francuskich banków. Można jednak z góry przewidzieć, że wyrzeczenia społeczne na niewiele się zdadzą, ponieważ skutkiem cięć i oszczędności okaże się spadek wzrostu gospodarczego i relatywny wzrost zadłużenia. Na koniec więc dłużnicy zostaną pozostawieni sami sobie, razem z ich "wspólną walutą". - Obawiam się, że w przeciwieństwie do Polski, która nie jest przygotowana na ten scenariusz, Niemcy decydujący o przebiegu kryzysu, są tak perfekcyjnie przygotowani, że, aby uniknąć chaosu, mają już nawet wydrukowane Deutsche Mark - uważa dr Mech.
Zbigniew Kuźmiuk jest innego zdania. - Niemcom nie opłaca się powrót do marki, ponieważ niemiecka waluta uległaby natychmiast silnemu wzmocnieniu (tak jak niedawno frank szwajcarski) i straciliby na tym gospodarczo jako eksporterzy - ocenia Kuźmiuk. - Sądzę, że Niemcy chcą raczej stworzyć razem z Francją "twarde jądro" Europy. Tylko że motor francuski słabnie. Słaby wzrost powoduje, że iloraz długu do PKB rzuca kolejne kraje na kolana - zauważa ekonomista. Jego zdaniem, wydarzenia tej rangi co ubiegłotygodniowa porażka Niemiec na rynku obligacji, kiedy nie udało im się uplasować całej emisji z braku chętnych, to efekt spekulacji i nacisku rynków, które chcą w ten sposób wymóc na Niemcach większe zaangażowanie w spłatę europejskiego zadłużenia. - Sądzę, że Merkel w końcu zezwoli na skup obligacji przez Europejski Bank Centralny - twierdzi dr Kuźmiuk.
- Eurostrefa już się rozpadła. Zmiany w traktacie UE czy ostrzejsze rygory budżetowe narzucane krajom członkowskim są już bez znaczenia - uważa Jerzy Bielewicz, szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". - Ta zwłoka, kluczenie, rzucanie kolejnych pomysłów na kolejnych szczytach to tylko gra polityczna zdemoralizowanych elit w celu zyskania na czasie - ocenia Bielewicz, komentując pojawiające się i zaraz dementowane pogłoski medialne o pomocy MFW dla Włoch rzędu 600 mld euro, a także o "specjalnych euroobligacjach", które miałyby być emitowane przez sześć najsilniejszych krajów euro i częściowo przeznaczane na pomoc dłużnikom. A już deklarację szefa MSZ Radosława Sikorskiego, że Polska chce znaleźć się w Europie sfederalizowanej pod egidą Niemiec, Bielewicz ocenił jako skandaliczną. - To czysta nieodpowiedzialność pchać kraj w oko cyklonu - podkreślił.

Małgorzata Goss

Nasz Dziennik Wtorek, 29 listopada 2011, Nr 277 (4208)

Autor: au