Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Raport nie od Kownackiego

Treść

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Były dziennikarz „Dziennika” zaprzecza, jakoby raport ABW dotyczący tzw. incydentu gruzińskiego uzyskał od ówczesnego szefa Kancelarii Prezydenta Piotra Kownackiego.

Chodzi o ściśle tajny raport, jaki po wizycie Lecha Kaczyńskiego w Gruzji trafił na biurko m.in. szefa kancelarii i został opisany w gazecie. Majewski zeznawał wczoraj przed sądem w procesie, jaki wytoczono byłemu współpracownikowi prezydenta. Zdaniem prokuratury, to właśnie Kownacki osobiście dostarczył dziennikarzom tajny raport ABW na temat ostrzelania kolumny prezydenckiej w Gruzji.

Raport miał kilkanaście ponumerowanych kopii, w tym jedną przeznaczoną dla Kancelarii Prezydenta. Każda była opatrzona szczególnym znakiem. Jedna z kopii znalazła się na stronach internetowych „Dziennika”. Agencja zawiadomiła prokuraturę o przestępstwie. W grudniu 2010 r. do sądu skierowano akt oskarżenia przeciw Kownackiemu. W śledztwie Kownacki nie przyznał się do zarzutów.

Były dziennikarz „Dziennika” potwierdził, że z raportem się zapoznał i tak jak napisał w artykule, widział go na własne oczy.

– Po analizie tego raportu ocenialiśmy ten dokument bardzo krytycznie i byliśmy zdania, że nieprofesjonalne jest, by najważniejsze osoby w państwie były faszerowane tego rodzaju informacjami – mówił Majewski. Chodziło o obciążenie strony gruzińskiej za incydent przy granicy. – O treści tego dokumentu nie dowiedziałem się od Piotra Kownackiego i nigdy nie otrzymałem go od niego ani od żadnej osoby współpracującej z nim – oświadczył dziennikarz. Nie chciał jednak wypowiadać się za Pawła Reszkę, który był jego współautorem. – Jego treść poznałem w innych okolicznościach, o których nie mogę mówić – podkreślał Majewski.

W raporcie za najbardziej prawdopodobną wersję uznano, że „sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską”, by winą obciążyć wspierających Osetię Rosjan. Biuro Ochrony Rządu nie znało szczegółów wyjazdu na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Lech Kaczyński nie miał właściwej ochrony. Po incydencie, który według ustaleń Kolegium ds. Służb Specjalnych nie miał charakteru zamachu na prezydentów, odwołano szefa prezydenckiej ochrony. Sam Lech Kaczyński sugerował, że strzały oddali Rosjanie z pobliskiego posterunku. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow uznał wtedy całe zdarzenie za prowokację gruzińską. Potem Osetyjczycy przyznali, że strzelali w powietrze, aby zatrzymać kolumnę samochodów z Gruzji.

Ówczesny szef Kancelarii Prezydenta oceniał, że informacje o ujawnieniu tajemnic dziennikarzom miały odwrócić uwagę od meritum sprawy, za które uznał to, że raport ABW był „wątpliwej jakości”.

Wczoraj sąd próbował dowiedzieć się, czy Majewski zetknął się z oryginalnym egzemplarzem, kopią lub jakąkolwiek formą tego tajnego dokumentu. Dziennikarz odmówił odpowiedzi, zasłaniając się tajemnicą dziennikarską. Przyznał jednak, że znał Piotra Kownackiego i że kilka razy się spotkali, również w czasie, gdy pojawił się artykuł na temat tego raportu, a więc w listopadzie 2008 roku.

ABW inwigilowała Kownackiego, angażując spore środki operacyjne; agenci ustalali m.in. billingi rozmów i miejsca logowania telefonów do sieci. Wczoraj okazało się, że inwigilowany był też Majewski.


Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik, 3 października 2014

Autor: mj