Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Radość Boża ma ostatnie słowo, bo przecież będzie je miał Bóg

Treść

Kult świętych jednych ludzi absorbuje tak, że zajęci nimi, na samego Boga nie mają czasu; innych odpycha, czasem z tego właśnie powodu. A może dobrze byłoby pozwolić im czasem wygramolić się z ozdobnych nisz, poschodzić z ołtarzy – żebyśmy mogli odnaleźć ich tam, gdzie są w rzeczywistości: przy nas. Bo przecież właściwie wędrujemy razem, trochę wcześniej czy trochę później, to nie ma znaczenia; idziemy do tego samego Ojca, idziemy przez ten sam świat. Święci, jeżeli żyli dawno, mogli oczywiście nie wiedzieć, co to jest komputer, a może nawet słowo „pociąg” znaczyło dla nich, jak w dziewiętnastowiecznych słownikach, tylko atrakcję, bo o kolejach państwowych jeszcze nie słyszeli. Ale znali świetnie to, co w świecie Boskim i ludzkim niezmienne i co ważniejsze od chwilowych dekoracji. Znali Boga i znali naturę ludzką. Wiedzieli, co w nich samych jest dziełem Bożym, a co odruchem ich własnej ludzkiej słabości. Umieli odróżniać ziarno od plewy. A wędrując razem z nami, mogą nas niejednego nauczyć, o ile oczywiście zechcemy tę naukę zauważyć i skorzystać z niej.

Przecież i oni sami zdobywali tę wiedzę w mozolnym i nieraz długim trudzie; tym lepiej mogą zrozumieć tych, którym jej brak. Przecież i oni sami popełnili niejedno głupstwo, zanim do tej wiedzy doszli, a zdarzało się, że i potem. Tym lepiej mogą zrozumieć tych, którzy zaczynają już mgliście wiedzieć, że pobłądzili, tylko jakoś im nieporęcznie zastanowić się, jak nazwać swoją winę po imieniu i przeprosić za nią. Przecież i oni tak bardzo pragnęli kochać Boga, i tak bardzo nie umieli, aż wreszcie zdobyli się na to, że zawierzyli Jego miłości i mocy, zawierzyli, że poprowadzi ich lepiej, skuteczniej, prościej: jedyną drogą właściwą. Idąc z nami, tego wszystkiego nas właśnie uczą.


Dobrze jest mieć swoich prywatnych przyjaciół wśród świętych, a to dlatego, że cudowne bogactwo różnic w charakterach i uzdolnieniach ludzkich ułatwia nam porozumienie z jednymi spośród bliźnich raczej niż z innymi. Zatem, wędrując razem, szukamy takich towarzyszy drogi, z którymi rozumiemy się lepiej.


A kiedy mowa o radości świętych, narzuca się przede wszystkim myśl o św. Hildegardzie (1098 – 1179). Wedle naszych pojęć trudno by od niej oczekiwać radości: ułomne dziecko, niechciane przez rodzinę, odepchnięte, wręcz zbyte do klasztoru jak rodzinny kłopot. Owszem, była wyjątkowo inteligentna – ale w jej świecie zapotrzebowanie na kobiety inteligentne było praktycznie żadne. Znamy dobrze schemat, którego by tu się należało spodziewać: kompleksy, ponure bytowanie w świadomości swojej niższości i odrzucenia… Nic z tego! Mała tam właśnie rozkwitła. Znalazła potwierdzenie dla swojej świadomości, że Bóg ją kocha i wzywa, i znalazła możliwość rozwoju intelektualnego w służbie Bożej. Ów zagadkowy cień obecności Bożej mógł się tutaj wyjaśnić, no i było o czym myśleć, a tego jej w rodzinnym domu brakowało. Rzuciła się w świat ksiąg; oczywiście w tym celu musiała się nauczyć łaciny, ale dla niej język, mowa, środki wyrazu były zawsze radością, ulubionym tworzywem. Więc autorzy starożytni, na których dziełach uczono łaciny, a potem Pismo św. w codziennej lekturze i codziennej liturgii, aż niemal całe weszło w pamięć; Ojcowie Kościoła oczywiście, ale także i to, co napisano o świecie: bestiaria, herbaria… Interesowało ją wszystko: od Bożego planu zbawienia przez muzykę do zielarstwa. Radość, radość. Jakież cuda stworzył Bóg, i jakiż podwójny cud uczynił, dając nam ich poznanie! Przez dwadzieścia kilka lat żyła tak w gronie mniszek. Energia ją roznosiła: skąd tyle mocy w tym wiecznie słabującym ciele? Zajmuje się klasztorną apteką i szpitalikiem, układa i komponuje hymny, które mają być na wzór liturgii niebieskiej, toteż oddechów w nich nie przewidziano; aniołom oddechy nie są potrzebne… więc ludziom bardzo trudno te hymny wykonać. Pisze też jeden moralitet, jakby sztukę teatralną na użytek mniszek.

Potem obrano ją ksienią. Przeniosła klasztor w dogodniejsze miejsce, a zaraz potem musiała jeszcze zbudować i drugi, tyle było chętnych kandydatek. Kazała im w święta ubierać się na biało, żeby było radośniej. Wkrótce zasłynęła jako mistrzyni życia modlitwy i pisywali do niej z prośbą o radę także świeccy i ludzie Kościoła – od św. Bernarda zaczynając. Ale słynęła także z odwagi. Jeżeli jakieś dzieło uznała za dobre, nikt i nic nie mógł jej odwieść od niego; nawet kara kościelna, rzucona przez nadgorliwą kapitułę diecezjalną. Pewien rycerz był tej kapitule winien dużą sumę, ale umarł, nie zapłaciwszy długu; kanonicy zakazali go pogrzebać, dopóki by spadkobiercy nie zapłacili, ale to się mogło ciągnąć latami, więc panna ksieni wbrew zakazowi, ale w zgodzie z przykazaniem Boskim, sprawiła mu chrześcijański pogrzeb. Za to kapituła (biskupa chwilowo diecezja nie miała) obłożyła jej klasztor interdyktem czyli zakazem sprawowania Sakramentów świętych. Ksieni i jej mniszki zniosły ten interdykt, a ciała nie wydały. Uważały, że warto cierpieć w słusznej sprawie.

Od św. Hildegardy dowiadujemy się więc przede wszystkim właśnie tego: że warto. Że radość Boża ma ostatnie słowo, bo przecież będzie je miał Bóg.


Dwa, najważniejsze dzieła św. Hildegardy z Bingen:Scivias, tom 1. Księga pierwsza i drugaScivias, tom 2. Księga trzeciaPonadto: Antychryst i koniec świata oraz Wizje, czyli poznaj drogi Pana.


Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wiekuCzarna owcaSześć prawd wiary oraz ich skutki, Ryk Oślicy,Twarze Ojców Pustynitłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka.

Źródło: ps-po.pl, 24 lipca 2019

Autor: mj