Rada nie wie, gdzie są Polacy
Treść
Żaden z czterech członków powołanej przez premiera Donalda Tuska Rady ds. Polaków na Wschodzie nie potrafił odpowiedzieć na zadane przez nas pytanie związane z elementarną wiedzą niezbędną do pełnionej przez te osoby funkcji. - Gdzie na Wschodzie są największe skupiska Polaków? - próbowaliśmy się dowiedzieć od Anny Luboińskiej-Rutkiewicz, Marzeny Krulak, Roberta Barana i Michała Frączkiewicza. Albo nie chcieli udzielić odpowiedzi, albo odsyłali nas do przewodniczącego Rady - Artura Kozłowskiego. Nasuwają się wobec tego wątpliwości, czy w obecnym składzie organ ten jest w stanie pełnić swoje obowiązki?
Powołana przez premiera Tuska Rada ds. Polaków na Wschodzie zgodnie z informacją Centrum Informacyjnego Rządu "stanowi kolegialny organ odwoławczy od decyzji konsulów w sprawach o wydanie Karty Polaka". Na początku kwietnia, kiedy oficjalnie zaprezentowano skład tego organu, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów zapewniała, że osoby te "wyróżniają się wiedzą i doświadczeniem w sprawach dotyczących Polonii i Polaków za granicą i większość z nich to prawnicy". Rzeczywistość okazała się inna.
Problem w tym, że po teście przeprowadzonym przez "Nasz Dziennik" posiadanie przez członków Rady pierwszych z wymienionych powyżej kompetencji można włożyć między bajki. Jak się dowiedzieliśmy, jedynymi osobami w Radzie, które rzeczywiście mają wiedzę i doświadczenie w sprawach polonijnych, są: przewodniczący Artur Kozłowski, który m.in. w latach 1999-2004 był wicedyrektorem departamentu repatriacji i obywatelstwa w MSWiA/URiC, oraz Małgorzata Krasuska, były zastępca dyrektora departamentu kształcenia ogólnego i specjalnego Ministerstwa Edukacji Narodowej, nadzorująca sprawy polonijne, która wcześniej była również pracownikiem MSWiA. Natomiast pozostałe osoby niewiele mają lub miały wspólnego z problematyką polonijną. Spełniają tylko jeden wymóg - choć zgodnie z ustawą o Karcie Polaka nie jest on wiążący z piastowanym stanowiskiem - wykształcenie prawnicze. Zgodnie bowiem z ustawą tylko połowa członków Rady do spraw Polaków na Wschodzie ma być prawnikami. Nasuwa się wręcz oczywiste skojarzenie, że członkostwo w tym organie potraktowane zostało jako łup wyborczy. W efekcie na pięcioletnią kadencję powołano sześć osób, które w sposób mniej lub bardziej bezpośredni są związane z obecną ekipą rządzącą. Wypada dodać, że pełnienie tej funkcji związane jest z wypłacanym co miesiąc wynagrodzeniem, które dodatkowo zwiększa się wraz z liczbą orzeczeń wydawanych przez członka Rady. Jednym słowem - jest to bardzo intratna funkcja.
Wiedza niepotrzebna
Szkoda tylko, że w tej politycznej grze zapomniano o najistotniejszej sprawie, a mianowicie o Polakach na Wschodzie. Do rozpatrywania odwołań nie wystarczy powiązanie polityczne z rządzącą ekipą - przede wszystkim trzeba posiadać jeszcze wiedzę na temat problemów Polaków mieszkających na Wschodzie, którzy w większości wychowali się poza granicami Ojczyzny, z którą nie mieli już bliższego kontaktu. W tej sytuacji trudno sobie wyobrazić, że słabo przygotowani funkcjonariusze państwowi będą decydować o losach często leciwych i dotkliwie prześladowanych przez sowiecki system Polaków na Kresach Wschodnich lub w Kazachstanie. Odróżnienie Polaka, który wiernie bronił swej polskości, od koniunkturalisty, który będzie próbował wykazać swoje związki z Polską, wbrew pozorom w postsowieckiej rzeczywistości wcale nie jest łatwe.
"Nasz Dziennik" sygnalizował już wcześniej o kontrowersyjnej decyzji premiera Tuska dotyczącej powołania Rady ds. Polaków na Wschodzie. Nasze wątpliwości budził przede wszystkim skład tego gremium, którego członkowie są lub byli pracownikami resortów państwowych, w tym także Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Mogłoby wobec tego m.in. dochodzić do niepożądanej sytuacji, kiedy jeden urzędnik MSZ lub MSWiA rozpatruje wniosek odwoławczy od decyzji swojego dawnego kolegi z pracy, który aktualnie pełni funkcję konsula.
Członkowie Rady do spraw Polaków na Wschodzie to w większości osoby, które podczas poprzedniej kadencji Sejmu przeciwstawiały się przyjęciu ustawy o Karcie Polaka. Nie przeszkadzało to jednak szefowi rządu w powołaniu ich do składu Rady. Także znajomość problematyki Polaków na Wschodzie nie stanowiła przesłanki do wręczenia nominacji.
Test kompetencyjny
"Nasz Dziennik" postanowił sprawdzić ich kompetencje. Zadaliśmy im proste - żeby nie powiedzieć banalne - pytanie, na które powinna odpowiedzieć każda osoba uważająca, że "posiada wiedzę na temat Polaków za granicą". Mianowicie chcieliśmy się dowiedzieć: gdzie na Wschodzie są największe skupiska Polaków?
- Informacji mediom udziela pan przewodniczący Rady ds. Polaków na Wschodzie. Tak że ja, niestety, tych informacji panu nie udzielę. Uprzejma prośba o skontaktowanie się z panem Kozłowskim w Kancelarii Senatu - słyszymy w odpowiedzi od Marzeny Krulak, jednego z członków Rady.
Druga natomiast z poddanych przez nas testowi osób uznała nasze pytanie za "szczegółowe" i z rozbrajającą szczerością przyznała, że członkowie Rady nie są jeszcze przygotowani na udzielanie takich informacji. - Proszę pana, ja bym bardzo prosiła, ponieważ tak się umówiliśmy, bo zaczęliśmy dopiero istnieć i funkcjonować. Mianowicie umówiliśmy się, że wszelkie kontakty z prasą będzie miał pan przewodniczący, i bardzo proszę się z nim skontaktować. Po prostu na razie nie jesteśmy jeszcze przygotowani do tego, żeby udzielać jakichś bardziej szczegółowych odpowiedzi. Tak że bardzo proszę zwracać się do przewodniczącego Rady - wyznaje Anna Luboińska-Rutkiewicz, kolejna członkini tego odwoławczego organu.
Trzeci członek Rady jest już mniej rozmowny. - Wszelkie informacje u przewodniczącego Rady pana Artura Kozłowskiego - ucina Robert Baran.
Niestety, z ostatnim z prawników Michałem Frączkiewiczem, radcą szefa KPRM w Departamencie Prawnym, nie udało nam się skontaktować bezpośrednio. - Nie jesteśmy upoważnieni do podawania numerów telefonicznych do poszczególnych pracowników KPRM. Proszę wysłać e-maila z pytaniem, wtedy prześlę je panu radcy Michałowi Frączkiewiczowi - mówi Monika Chomiuk z Centrum Informacyjnego Rządu. Ze zrozumiałych względów zrezygnowaliśmy z wysłania pytania pocztą elektroniczną i odebrania w późniejszym terminie odpowiedzi.
Działacze polonijni oraz osoby uczestniczące w powstaniu ustawy o Karcie Polaka, z którymi rozmawialiśmy, są zażenowani poziomem kompetencji członków Rady ds. Polaków na Wschodzie. - To jest taki podstawowy test. Wydaje się, że dla ludzi piastujących takie stanowisko nie powinien on stanowić żadnego problemu. Przecież w takiej Radzie powinny zasiadać osoby, które rzeczywiście mają do czynienia na co dzień z tymi sprawami. Ale jak widać, taka jest polityka tego rządu. Tak że nic się w tej sprawie prawdopodobnie nie zmieni. Przynajmniej tego się nie spodziewam - uważa Aleksandra Ślusarek, przewodnicząca Związku Repatriantów Rzeczypospolitej.
Michał Dworczyk, współautor ustawy o Karcie Polaka, doradca ds. Polonii i Polaków za granicą w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, przypuszcza, że nastąpiła tu jakaś pomyłka albo niedopatrzenie na etapie przygotowywania składu Rady. Wskazuje on, że ustawa o Karcie Polaka przewiduje jednak możliwość odwoływania poszczególnych członków tego organu przez prezesa Rady Ministrów. - Jeżeli więc rzeczywiście okazałoby się, że część z tych osób trafiła tam przypadkowo i nie posiada odpowiednich kompetencji, to uważam, że powinny one zostać zmienione - zaznacza Dworczyk.
Jacek Dytkowski
"Nasz Dziennik" 2008-06-20
Autor: wa