Rachunek za kryzys
Treść
Wybory parlamentarne w Grecji przyniosły druzgocącą klęskę partii PASOK i Nowej Demokracji, które obywatele rozliczyli za doprowadzenie do bankructwa kraju i program zaciskania pasa.
Niedzielne wybory w Grecji przyniosły klęskę obu partii - socjalistycznej partii PASOK i konserwatywnej Nowej Demokracji, które łącznie otrzymały tylko 32 proc. głosów, nie zdobywając większości miejsc w parlamencie potrzebnej do utworzenia stabilnego rządu. Partie te tworzyły rząd wielkiej koalicji, który powstał po negocjacjach jesienią ubiegłego roku pakietu pomocowego dla Grecji prowadzonych z Unią, Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Europejskim Bankiem Centralnym. Były one dla wierzycieli gwarantami realizacji w Grecji programu oszczędności i cięć w celu spłaty gigantycznego zadłużenia kraju, a ich przywódcy złożyli w Brukseli pisemne zobowiązania, że dotrzymają warunków korzystania z międzynarodowej pomocy. Klęska największych ugrupowań kończy de facto okres rządzenia Grecją przez dwa potężne klany rodzinno-biznesowe powiązane wzajemnie licznymi interesami i wymieniające się władzą nad krajem.
Koalicja w mniejszości
W 300-osobowej izbie ND, z 18,8-procentowym poparciem, uzyskała de facto tylko 58 miejsc, a kolejne 50 miejsc doliczono jej - zgodnie z grecką ordynacją wyborczą - jako premię dla partii, która zdobyła największą liczbę głosów. PASOK zajął dopiero trzecie miejsce z 13,2-procentowym poparciem i uzyskał 41 miejsc w parlamencie. Łącznie na obie partie przypadnie więc 149 mandatów. To klęska tych partii, zważywszy, że ND liczyła na co najmniej 25 proc. głosów, a PASOK na minimum 15 procent.
Na drugie miejsce w wyborach wysunęła się Radykalna Koalicja Lewicy SYRIZA, na którą głosowało 16,78 proc. obywateli (52 mandaty). Jej przywódca, 38-letni ekonomista Aleksis Tsipras, opowiada się za zawieszeniem przez Grecję na cztery lata spłaty długów. Ponadto do parlamentu dostały się drobne partie, które jeszcze niedawno nie miały o tym co marzyć, m.in. partia komunistyczna (8,5 proc. i 26 mandatów), antyimigrancka Złota Jutrzenka (około 7 proc. i 21 mandatów), a także ugrupowanie Niezależni Grecy, które domaga się wyegzekwowania od Niemiec reparacji wojennych.
Wczoraj prezydent Grecji Karolos Papulias miał powierzyć szefowi Nowej Demokracji Antonio Samarasowi misję utworzenia rządu. Samaras będzie miał na to trzy dni, a jeśli do czwartku mu się nie powiedzie, pałeczkę przejmie po nim lider koalicji SYRIZA Tsipras, a po nim szef PASOK Ewangelos Wenizelos.
- Będzie bardzo trudno stworzyć rząd koalicyjny. Wygląda na to, że będziemy mieć nowe wybory, prawdopodobnie w czerwcu - ocenia Tanos Dokos, ekspert z ośrodka ELIAMEP w Atenach.
- Grecja jest pierwszym krajem w Europie, w którym uliczna demokracja wdarła się do parlamentu, odsuwając od władzy obie partie establishmentu - Nową Demokrację i PASOK - które od lat rządziły krajem naprzemiennie, a ostatnio razem jako wielka koalicja - komentuje wyniki greckich wyborów dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. - Taki skostniały dwupartyjny system ma to do siebie, że jest przewidywalny i łatwy do sterowania z zewnątrz, zwłaszcza w sytuacji, kiedy ordynacja wyborcza zakłada 3-procentowy próg wejścia do parlamentu w połączeniu z 50 mandatami dokładanymi dla zwycięskiej partii - ocenia nasz rozmówca.
Gospodarcze reperkusje
W ciągu czterech lat zaciskania pasa bezrobocie w Grecji wzrosło do prawie 25 proc., wynagrodzenia spadły o 25-30 proc., PKB zmniejszył się o blisko 22 proc., spadły dochody budżetowe mimo wzrostu podatków, zadłużenie ze 120 proc. wzrosło do 160 proc., rentowność obligacji greckich oscyluje obecnie na nierynkowym poziomie 18-20 proc. - wylicza Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. - Grecja jest bankrutem, a unijne lekarstwo jej szkodzi - ujmuje rzecz w skrócie.
Problem w tym, że nowe siły polityczne w parlamencie prezentują swoiste "rozdwojenie jaźni". Z jednej strony sprzeciwiają się drakońskim oszczędnościom pod nadzorem trojki (UE, EBC, MFW), z drugiej - deklarują zamiar utrzymania Grecji w strefie euro. Tymczasem oba cele są nie do pogodzenia. Jeśli nowy rząd nie zachowa reżimu oszczędnościowego, Grecja nie otrzyma z instytucji międzynarodowych kolejnej transzy pieniędzy na zrolowanie obligacji i spłatę wierzycieli i będzie musiała ogłosić bankructwo oraz opuścić eurostrefę.
Grecy tymczasem boją się wyjścia z euro, wiedząc, że pierwszą ofiarą byłby sektor bankowy. Banki greckie, których wierzytelności zostaną zdewaluowane i przeliczone na drachmy, a długi pozostaną w euro, z dnia na dzień będą bankrutami. Unia nie chce się zgodzić na dewaluację zewnętrzną, czyli przeliczenie długów z euro na drachmy w proporcji 1 do 1. Powrót narodowej waluty oznacza ponadto dewaluację oszczędności wielu ludzi. - Elity greckie w obawie o swe oszczędności wytransferowały za granicę od 60 do 100 mld euro - przytacza dane Janusz Szewczak. Greków odstręcza od opuszczenia eurostrefy także obawa o wartość emerytur i innych świadczeń, które utracą dotychczasową zewnętrzną siłę nabywczą. - Gdy Grecja, Hiszpania, Włochy, Portugalia kolejno wpadają w recesję, gospodarka niemiecka kwitnie, bo korzysta na tej sytuacji. I dlatego Niemcy dążą do przedłużenia obecnego stanu rzeczy - ocenia Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Jego zdaniem, polityka osłabiania partnerów to miecz obosieczny, który za chwilę może uderzyć także w Niemcy. - Bundesbank podwyższył ostatnio wymagania odnośnie do zabezpieczeń pożyczek dla partnerów z peryferii UE, co pogłębia recesję w tych krajach, ale także zaczyna hamować wymianę handlową oraz podnosi ceny towarów produkcji niemieckiej - zwraca uwagę Bielewicz.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik Wtorek, 8 maja 2012, Nr 106 (4341)
Autor: au